Jak już informowaliśmy, sytuacja w szpitalu na Winiarach pogarsza się z dnia na dzień. Kilkudziesięciu lekarzy złożyło już wypowiedzenie, a w ostatnich dniach taką chęć przedłożyli kolejni. Co gorsza, część kadry medycznej wypowiedziało klauzulę opt-out, która zezwala na pracę powyżej 48 godzin tygodniowo. W efekcie w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku niemożliwe staje się ułożenie grafików na wielu oddziałach. Dostępność usług medycznych jest ograniczana.
Problem za chwilę może stać się jeszcze poważniejszy. Do Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Płocku dotarło bowiem pismo od ratowników medycznych, w którym żądają m.in. podniesienia stawek „adekwatnie do wykonywanej przez nich pracy”. Medycy uprzedzają też, że przyłączyli się do ogólnopolskiego strajku.
Lucyna Kęsicka, dyrektor płockiego pogotowia, przyznaje, że medycy są sfrustrowani obecną sytuacją. I choć póki co wszystkie obsady są pełne, a karetki jeżdżą bez przeszkód, to już najbliższa przyszłość jest co najmniej niepewna.
- Na razie można powiedzieć, że jest spokój. Wszystkie karetki są obsadzone, ale podkreślam „na razie”– mówiła Lucyna Kęsicka, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Płocku. – Ratownicy z Płocka dołączyli do strajku, o czym poinformowały związki.
Jak podkreśla szefowa płockiego pogotowia, sytuacja jest bardzo dynamiczna i panuje chaos informacyjny. Z jednej strony rząd obiecał podwyższenie stawek dla ratowników, z drugiej nikt nie wie na jakich zasadach. Postulaty o podwyżki to jednak wierzchołek góry żądań.
- Medycy walczą nie tylko o pieniądze, choć to przede wszystkim – precyzuje szefowa płockiego pogotowia. – Poza tym postulują o godne umowy. Chcą umów o pracę, a nie tych kontraktowych, jak do tej pory. Niestety, przy obecnym stanie rzeczy żaden pracodawca nie może spełnić tych próśb.
W czym tkwi problem? W skrócie: w pieniądzach i specyfice pracy. Ratownicy pracują często po 200-300 godzin miesięcznie. Wprowadzenie umów o pracę na pełen etat, a co za tym idzie zmniejszenie liczby godzin pracy do niespełna 160 godzin misięcznie, jest przy obecnym składzie osobowym nierealne. Mówiąc krótko - system trzyma się tylko dlatego, że ratownicy medyczni pracują znacznie ponad normę.
- Jeśli przyjęłabym wszystkich na umowę o pracę, to nie byłabym w stanie obsadzić połowy karetek. Tutaj kłania się zmiana całego systemu, także edukacji. Trzeba jakoś zachęcić młodych ludzi do wykonywania zawodu ratownika medycznego. Zresztą o czym my mówimy... W tej chwili młodzi ludzie wolą zostać pielęgniarzami i pielęgniarkami, bo tam stawka jest wyższa o 1,5 tys. – 2 tys. złotych – wylicza.
Dniem kryzysowym może być najbliższa sobota. Jeśli do tego czasu nie zostanie zawarte porozumienie, a zapowiadany na 11 września strajk dojdzie do skutku, to mogą pojawić się problemy z obsadą karetek.
- Co będzie w sobotę? Nie mam pojęcia. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, z dnia na dzień – odpowiedziała Kęsicka. – Wszysto może potoczyć się bardzo różnie. Ratownicy równie dobrze mogą pracować normalnie, do strajku dołączyć mogą wyłącznie ci przebywający na urlopie, ale też nie wykluczone, że wpłyną zwolnienia lekarskie – przewiduje.
W płockim pogotowiu wypatrują jakichś środków doraźnych. Te może przynieść zapowiedziana przez Adama Niedzielskiego podwyżka stawek.
- Czekamy na realizację tych obietnic. Jednak trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że tak naprawdę nie wiemy nic. Nikt nie wyjaśnił, czy w nowych stawkach są zawarte dodatki COVID-owe i czy w całej Polsce ryczałt na dobo-karetkę będzie jednakowy czy zróżnicowany. A to tylko kilka z wielu pytań – wylicza.
Właśnie dlatego przygotowano i wysłano pismo zaadresowane zarówno do ministra zdrowia, jak i NFZ z prośbą o wyjaśnienie tych kwestii.
- Jako związek pracodawców wysłaliśmy pismo z prośbą o pilną odpowiedź. W tej chwili rzucono tylko same hasła, żeby uspokoić protest. Ratownicy już nie raz zostali oszukani przez rząd, stąd ta nieufność – tłumaczy.
Szefowa płockiego pogotowia przekonuje, że rozumie rozgoryczenie medyków.
- Zostali wprowadzeni w błąd. Usłyszeli od ministra, że mamy wysokie nadwyżki, że mamy 1,7 mln zł zysku – zdradziła w rozmowie z nami. – Tłumaczyłam, że to nadwyżki w materiałach COVID-owskich. Pieniądze te, to środki ochrony osobistej, płyny dezynfekcyjne i sprzęt. Mamy nadwyżki w materiałach, a nie w realnych pieniądzach. Ja nie mam środków na podwyżki.
Decydujące dla pracy medyków będą zatem najbliższe tygodnie. Na domiar złego na horyzoncie pojawia się kolejny problem – miejsc w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym, przez co scenariusz szukania wolnych łóżek w okolicznych szpitalach znów wydaje się prawdopodobny.
- Póki co nie ma tego problemu, ale czekamy na informację od dyrektora Kwiatkowskiego [Stanisława Kwiatkowskiego - dyrektora szpitala na Winiarach - red.]. Musimy wiedzieć, które oddziały będą zamykane, tak by za wczasu móc szukać innego najbliższego szpitala – dodała na koniec Kęsicka.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.