Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieprawidłowości przy budowie molo. O komentarz do całej sprawy poprosiliśmy „ojca płockiego molo”, eksprezydenta Mirosława Milewskiego.
Portal Płock: Stało się to, na co zanosiło się od dawna: prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieprawidłowości przy budowie molo. Co na to „ojciec molo”?
Mirosław Milewski: Ratusz miał do wyboru dwie drogi: jedną, powiedziałbym - gospodarską, i tę drugą, czyli skierowanie sprawy do prokuratury. Zdecydowano się na ten drugi wariant. A ja byłbym raczej za tym pierwszym. Polegałby on na kontynuowaniu prac inwestycyjnych przy budowie portu jachtowego, którego jednym z elementów było molo, łącznie z pracami zabezpieczającymi ten obiekt, i dalsza promocja Płocka w całej Polsce. Wtedy naprawy niedociągnięć przy budowie molo, które są oczywiście ewidentne, trzeba by wziąć na siebie, a potem - tak jak postąpiliśmy z amfiteatrem - już na drodze sądowej domagać się zwrotu kosztów od projektanta i wykonawcy. Gdybyśmy sprawę z amfiteatrem skierowali do prokuratury, obiekt zostałby oddany do użytku pewnie trzy lata po terminie. Podejrzewam, że i molo zostanie zamknięte na długi, długi czas. Mam wrażenie, że tak zresztą był plan Ratusza.
A Pana zdaniem wszystko przy budowie molo było w porządku?
Tego nie powiedziałem. Nie czytałem ekspertyzy technicznej, jej ustalenia znam tylko z mediów. Skoro część wejściowa została źle zaprojektowana i źle wykonana, to oczywiście ktoś musi ponieść odpowiedzialność za źle wykonaną robotę.
Inwestor, czyli miasto, nie ma sobie nic do zarzucenia?
Oczywiście, prokuratura zajmie się też z pewnością ewentualnymi błędami osób, które nadzorowały tę inwestycję, odbierały roboty końcowe albo zanikowe. Przypuszczam, że błędy ze strony inspektorów nadzoru też się zdarzyły. I skoro sprawą zajęła się już prokuratura, mam nadzieję, że uda się wyjaśnić wszystkie aspekty i nieprawidłowości w tej kwestii. Łącznie z zaniechaniami z 2011 r.
Ale ani projektant, ani wykonawca zupełnie nie poczuwają się do winy. Projektant twierdzi, że to wina inwestora, wykonawca, że projektanta. I nikt ani myśli naprawiać podestu w ramach gwarancji. Gdyby postąpić tak, jak pan sugeruje, to znów miasto znów musiałoby dołożyć kilkaset tysięcy zł na naprawę, a potem nie wiadomo, czy udałoby się odzyskać te pieniądze…
Ależ dokładnie identyczna sytuacja była z amfiteatrem. Też wykonawca i projektant przerzucali się odpowiedzialnością, nikt nie chciał wykonać naprawy. Naprawiliśmy usterki na własny koszt, oddaliśmy obiekt do użytku, a jednocześnie skierowaliśmy sprawę do sądu o zwrot tych 2 mln zł z odsetkami, które wydaliśmy na naprawę.
Odzyskaliśmy te pieniądze?
W pierwszej instancji odnieśliśmy sukces, sąd przyznał nam rację. Proces formalno-prawny nie został jeszcze zakończony, ale prawdopodobieństwo, że wygramy w drugiej instancji, to powyżej 90 proc.
Amfiteatr jest rzeczywiście ciekawym przykładem, bo projekt jego modernizacji wykonało to samo poznańskie biuro, które zaprojektowało molo. Tak na zdrowy chłopski rozum - warto powierzać kolejną ogromną inwestycję komuś, z kim ma się takie doświadczenia?
Logicznie rzecz biorąc zgadzam się z panią - nie warto. Ale niestety tak jest skonstruowane polskie prawo. Ustawa o zamówieniach publicznych bardzo precyzyjnie ustala kryteria przy wyborze ofert i jeśli dany podmiot nie jest wykluczony z postępowania przetargowego i złoży najlepszą ofertę, musimy ją wybrać. Jeśli nie wygra przetargu mimo że złożyła najlepszą ofertę, może się odwołać, a to grozi potężnymi odszkodowaniami.
Będzie pan przesłuchiwany w prokuraturze?
Nie wiem, ja tam się nie pcham (śmiech). Ale sądzę, że na pewno tak i nie zamierzam się od tego uchylać. Skoro wezwano mnie na świadka nawet w sprawie, która zupełnie mnie nie dotyczyła, czyli tego, że generalny wykonawca przy budowie Orlen Areny nie zapłacił podwykonawcom, to przypuszczam, że tym bardziej będę potrzebny prokuraturze w sprawie molo.
Na zakończenie pytanie natury ogólnej: jak pan sądzi, co za fatum ciąży nad Płockiem, że inwestycje idą nam jak krew z nosa? Amfiteatr, most, Orlen Arena, teraz molo… Nie da się ukryć, że nie mogą stanąć do konkursu na wzorcowo zrealizowane inwestycje. Delikatnie mówiąc.
Myślę, że to nie jest fatum ciążące nad Płockiem, to chyba taka nasza polska specyfika niestety. Na tle której Płock wypada i tak bardzo korzystnie. Wszyscy czytamy w ogólnopolskich mediach o potężnych opóźnieniach, nieustannych zmianach koncepcji, nieprawidłowościach. Porównywałem kiedyś nasze miasto z innymi w Polsce i naprawdę na kilkaset inwestycji, które udało się w Płocku zrealizować, te kilka czy kilkanaście mniej udanych to niezły wynik.
Za to jaki spektakularny…
To jest oczywiste, że im bardziej skomplikowana inwestycja, tym większe prawdopodobieństwo popełnienia błędów. Ok, ja ryzykowałem, to fakt. Ryzykowałem opóźnienia, ryzykowałem, że trzeba będzie wykonać jakieś naprawy. Pewnie, że można było podejść bardziej zachowawczo, ale jeśli chcieliśmy sprawić, by Płock z miasta zaściankowego stał się miastem dynamicznie się rozwijającym, to można to robić tylko podejmując odważne decyzje. Nie oszukujmy się, dynamicznego rozwoju nie zapewni nam 10 orlików i 20 placów zabaw. Ratusz funduje płocczanom serial pt. „Co się dzieje z molo” i odciąga ich uwagę od własnego nicnierobienia. Widać gołym okiem, że w Płocku nic się na lepsze nie zmienia.
Czytaj też:
Wstęp na molo surowo wzbroniony
Projekt molo nie przewidział naporu kry
Trzeba pilnie rozebrać część molo!