reklama

Marsz dla tych, którzy odeszli [FOTO]

Opublikowano:
Autor:

Marsz dla tych, którzy odeszli [FOTO] - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościPoruszające losy setek osób, które wygnano lub zamordowano. Brutalnie wyciągano z domu na przenikliwy chłód w środku nocy w tym, co mieli na sobie i załadowano jak towar do ciężarówek. Teraz losy tych ludzi i likwidację żydowskiego getta w Płocku zamknięto w jednym słowie „pamiętamy”. Marsz Pamięci przeszedł w czwartek ulicami Płocka prosto z dawnej ulicy Szerokiej.

Poruszające losy setek osób, które wygnano lub zamordowano. Brutalnie wyciągano z domu na przenikliwy chłód w środku nocy w tym, co mieli na sobie i załadowano jak towar do ciężarówek. Teraz losy tych ludzi i likwidację żydowskiego getta w Płocku zamknięto w jednym słowie „pamiętamy”. Marsz Pamięci przeszedł w czwartek ulicami Płocka prosto z dawnej ulicy Szerokiej.

Rocznica likwidacji płockiego getta to wzruszający moment dla Jakuba Gutermana. – On kocha Płock i Polskę, ich całe dzieje, a szczególnie literaturę i poezję. Jest przewodnikiem dla kolejnych pokoleń – dziękowano mu za przyjazd do naszego miasta.

Kiedy płoccy Żydzi musieli zostawić całą swoją historię związaną z Płockiem za swoimi plecami, słysząc jedynie turkot jadących ciężarówek, Guterman miał zaledwie sześć lat. Swoimi wspomnieniami z perspektywy małego chłopca podzielił się z płocczanami w środę i w czwartek w Muzeum Żydów Mazowieckich.

Ostatnia noc płockich Żydów

Dla pewności, że sobie poradzi, wszystko co chciał powiedzieć spisał na kartce. Nie chodziło jedynie o fakt, że pewne frazy języka polskiego sprawiają mu trudności, stąd czasem prosi o małą podpowiedź. – Gnieździliśmy się w maleńkim pokoiku. Po drewnianych schodach, które do niego prowadziły, waliły ciężkie buciory Niemców. Mam zaledwie sześć lat. Słyszę kolby ich karabinów – opowiadał w czwartek 80-latek.

Najpierw wyciągnęli wszystkich na zewnątrz, ale dla jego rodziny zabrakło miejsca w ciężarówce. Wraz z mamą Ewą i ojcem Symchą wrócili na piętro. – To było kilka nocy pełnych strachu i niepewności, kiedy znowu po nas przyjdą – mówił z perspektywy lat. - Pewnej nocy słyszę błagalne słowa ojca, Kubusiu wstań. Wyszliśmy w ciemną noc, słyszałem tylko wrzaski i strzały. Tak wyglądała ostatnia noc płockich Żydów.

Później, po wygnaniu, rodzina Gutermanów znalazła się w obozie w Działdowie, następnie trafiła do Ostrowca, a dalej czekała ich tułaczka po Polsce. Śmierć była jak cień, który im towarzyszył, wraz z niepewnością tego, co może zdarzyć się następnego dnia. – Już tylko to nam zostało – dodawał mężczyzna, który po tym wszystkim, w 1950 roku wyjechał z mamą Ewą do Izraela.

- Tamtej pamiętnej nocy płockim Żydom odebrano wszystko, mieli już nigdy nie powrócić – odczytywał list od prezydenta Andrzeja Nowakowskiego wiceprezydent Roman Siemiątkowski. W uroczystościach ku pamięci społeczności, która towarzyszyła płocczanim po sąsiedzku przez stulecia, wzięli również udział wiceprezydent Dariusz Ciarkowski oraz księża profesorowie - Ireneusz Mroczkowski i Henryk Seweryniak.

Szafa na warcie honorowej

Podczas uroczystości również oficjalnie odsłonięto szafę aron-ha-kodesz. Jej dzieje postanowił nieco przybliżyć dyrektor Muzeum Mazowieckiego, Leonard Sobieraj. Jeszcze przed wojną w budynku małej synagogi przy Szerokiej mieściła się szkoła i dom modlitewny, później powstała Spółdzielnia Krawiecko-Dziewiarsko-Pończoszniana im. Gerszona Dua-Bogena. - Po upadku spółdzielni powstał problem, co z robić z szafą – przypominał Sobieraj. - Jakimś cudem przetrwała okres komuny, jakby cały czas trwała na warcie honorowej.

Pod koniec lat 90. oddano ją do konserwacji, następnie przekazano muzeum w depozyt. Idealnie pasowała jako stały eksponat na wystawę poświęconą płockim Żydom w nowym skrzydle Muzeum Mazowieckiego. – Jednak po powstaniu Muzeum Żydów Mazowieckich w budynku dawnej synagogi wiadomo było, że będzie musiała powrócić na swoje miejsce i tak właśnie się stało. Cieszył się z tego rabin Michael Schudrich. – Jak ten budynek dawniej wyglądał? Był w opłakanym stanie. Dziś prezentuje się niesamowicie. Coś, co wydawało się niemożliwe, staje się realne. Wystarczy, że spotka się grono oddanych sprawie ludzi, którzy chcą czegoś dokonać.

Po uroczystości w muzeum niewielka grupa wyruszyła spod Muzeum Żydów Mazowieckich i przeszła ulicami Kwiatka, Tumską, przez Nowy Rynek i Obrońców Westerplatte. Marsz Pamięci ulicami Płocka, na którego przedzie powiewały dwie flagi, polska i izraelska, zatrzymał się dopiero na cmentarzu żydowskim przy ul. Mickiewicza. Tam wszyscy złożyli kwiaty i roziskrzyły się symboliczne lampki. – Nie da się cofnąć wydarzeń z 1941 roku – ponownie przemówił rabin Schudrich. – Ale chcemy pamiętać, wspólnie modlić się za tych, którzy odeszli.

Jakub Guterman, któremu przez cały pobyt w Płocku towarzyszyła żona, przy wszystkich spotkaniach co jakiś czas wyciągał z torby mały aparat fotograficzny. Zabierze obraz współczesnego Płocka ze sobą.

Getto w Plotzku

Getto w Plotzku - bo tak nazywa się nasze miasto w języku jidysz - istniało krótko, bo  od13 września 1940 r.  właśnie do 1 marca 1941 roku.  W grudniu 1940 w płockim getcie mieszkało 7,6 tysiąca osób pochodzenia żydowskiego z Płocka i około 3 tysięcy żydowskich uciekinierów z pobliskich miast. Jak podaje Jerzy Stefański w „Płocku od A do Z”, tłoczyli się oni na obszarze wyznaczonym ulicami Kwiatka, Jerozolimskiej, Synagogalnej, Tylnej, Niecałej oraz odcinku Bielskiej graniczącym z Tylną i Synagogalną. W przeciwieństwie do getta w Warszawie, płockie nie było otoczone wysokim murem,  miało charakter otwarty -  Polacy mogli tam bez przeszkód wchodzić i podejmować próby pomocy w ucieczce, Żydom zabroniono oczywiście przekraczanie granic dzielnicy. 

Jak we wszystkich innych stworzonych przez okupanta gettach, stłoczenie wielu ludzi na małej powierzchni powodowało, że w żydowskiej dzielnicy panowały fatalne warunki sanitarne. W każdym mieszkaniu gnieździło się po kilka rodzin, wszystkie prywatne sklepy i warsztaty na terenie getta były zamknięte, jedynie Niemiec nadal urzędował w swoim sklepie kolonialnym. W płockim getcie istniała Rada Żydowska, tzw. Jundentrat, jego prezesem był doktor Salomon Blomberg, a siedziba rady mieściła się przy Kwiatka 7, w bóżnicy. Tam też znajdowały się żydowskie służby porządkowe.

Deportacja z 1 marca 1941 roku była drugą, ostatnią z wywózek na naszym terenie, pierwsza odbyła się zaledwie kilka dni wcześniej, w nocy z 20 na 21 lutego. W tej pierwszej akcji pod kryptonimem „Tempo” wywieziono około 4 tys. mieszkańców getta, w drugiej - ponad 3 tys. Pożydowskie mieszkania albo wyburzono, albo zmuszono do przeprowadzki do nich płocczan, którzy zdaniem hitlerowców mieli dotychczas zbyt dobre warunki życia. W mieszkaniach po płocczanach zamieszkali z kolei niemieccy koloniści.

W płockim getcie nie powstała żadna nielegalna organizacja, być może dlatego że było ono niewielkie i istniało bardzo krótko. Mieszkali w nim jednak Żydzi znani płocczanom z imienia, przyjaciele, znajomi, koleżanki i koledzy ze szkolnej ławy, pewnie jakiś znajomy sklepikarz, znany w mieście lekarz, może jakaś krawcowa, co haftowała piękne czerwone maki, a także znani całemu przedwojennemu Płockowi ludzie kultury i sztuki.

Stefański podaje też wyjątek z dziennika Emenuela Ringelbluma, historyka i działacza społecznego żydowskiego pochodzenia, który na wieść o likwidacji getta w Płocku napisał pod datą 10 kwietnia 1941 roku, że w ponad 700-letniej historii gminy żydowskiej w Płocku nie było dotychczas takiego okresu, żeby nie mieszkali w tym mieście Żydzi. A w ciągu jednej nocy przestali.

 

Czytaj też:

Zdjęcia z marszu w naszej galerii:

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE