reklama

Lech Mossakowski. Ojczyzna, passat i jabłka

Opublikowano:
Autor:

Lech Mossakowski. Ojczyzna, passat i jabłka - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościMimo skończonych 90 lat jeździł starym volkswagenem, którego nigdy nie zamykał, martwił się o Polskę i wszystkich, ale to wszystkich hojnie obdzielał jabłkami - tak Lecha Mossakowskiego, prezesa płockiego obwodu Światowego Związku Żołnierzy AK wspominają ci, którzy go znali.

Mimo skończonych 90 lat jeździł starym volkswagenem, którego nigdy nie zamykał, martwił się o Polskę i wszystkich, ale to wszystkich hojnie obdzielał jabłkami - tak Lecha Mossakowskiego, prezesa płockiego obwodu Światowego Związku Żołnierzy AK wspominają ci, którzy go znali.

Kapitan Lech Mossakowski, żołnierz Armii Krajowej, uczestnik Kampanii Wrześniowej zmarł we wtorek w wieku 94 lat. Jak dał się zapamiętać tym, którzy go znali?

Ireneusz Szychowski, dyrektor Ekonomika, w którym od 10 lat funkcjonuje koło założonego z inicjatywy Lecha Mossakowskiego Towarzystwa Przyjaciół AK, a jednocześnie szef Miejskiego Komitetu Ochrony Miejsc Pamięci Walk i Męczeństwa: Odszedł chyba już ostatni z płockich żołnierzy Września 1939 r., mój przyjaciel od ponad 20 lat. To był prostu dobry człowiek, dobry przez duże D. Wprost garnął się do pomocy materialnej, finansowej, duchowej, troszczył się zwłaszcza o kombatantów, opiekował się wdowami. Wszystkich obdarowywał jabłkami ze swojego sadu. Czasami ludzie, którzy przeżyli wojnę, są zgorzkniali, pełni urazy, nawet nienawiści, do Niemców, do komunistów. On szukał zgody i zawsze patrzył do przodu. Może dlatego tak go ciągnęło do młodzieży, bo w niej widział przyszłość. Uważał, że Polska przetrwała dzięki Kościołowi, nauczycielom i patriotycznemu wychowaniu młodzieży. Dobrze zapamiętałem też jego nieśmiertelnego volkswagena - jeździł nim ciągle mimo skończonych 90 lat!

Marian Czerwiński, obwód płocki Światowego Związku Żołnierzy AK: Leszka znałem od ponad 20 lat, od momentu gdy na początku lat 90. wstąpiłem do Związku. Teraz odszedł, coś się skończyło. Był szczery, serdeczny, otwarty do ludzi. Na zawsze zapamiętam to, że cieszył się jak dziecko za każdym razem, gdy udało mu się komuś pomóc. Jakkolwiek - czy to poczęstować obiadem, czy coś załatwić, czy dać skrzynkę jabłek. Miał sad, ale zawsze połowę jabłek rozdał wszystkim naokoło i był bardzo zadowolony, jak smakowały.

Adam Matyszewski, badacz życia bł. abpa Nowowiejskiego: Poznaliśmy się w 2008 r., gdy szukałem osób, które pamiętają arcybiskupa Antoniego Juliana Nowowiejskiego. Okazało się, że właśnie pan Lech Mossakowski nie tylko pamięta arcybiskupa, ale nawet był z nim spokrewniony. Potem często u niego bywałem. Zawsze częstował mnie jabłkami, pyszne były. Mówił: "pan weźmie dla żony, i dla syna. I dla księdza proboszcza katedry, koniecznie!". Zawsze wracałem z Brochocina obładowany jabłkami, a on się cieszył, że mógł się podzielić. Mówił głównie o Polsce, był mocno zatroskany jej losami, martwił się tymi ciągłymi przepychankami na prawicy. Leżały mu na sercu sprawy płockiej oświaty. Zapamiętam go w starym, ponad 20-letnim passacie, którym jeździł i którego nigdy nie zamykał.

Piotr Szczepkowski
, członek nadzwyczajny ŚZŻAK. Poznałem pana Lecha Mossakowskiego jakieś 10 lat temu, gdy zaczynałem studia, a potem - trochę bliżej, gdy już jako chorąży pocztu sztandarowego AK jeździłem z nim na różne uroczystości. Mi, młodemu chłopakowi, imponowały jego wojenne losy, przedwojenna kindersztuba, ale podziwiałem też, że choć już starszy i schorowany zachował niesamowity hart ducha. Nigdy nie słyszałem, żeby narzekał na zdrowie, żeby prosił o coś. Tylko na Polskę czasem się skarżył. Że wciąż czci się komunistycznych kolaborantów, a kombatanci mają głodowe emerytury, ledwo wiążą koniec z końcem, że Polska zapomniała o swych bohaterach. Sam wszystkim chciał się dzielić z innymi. Nawet mi, chociaż nigdy nie prosiłem, ofiarował poza jabłkami pierwsze wydanie książki Sebastiana Bojemskiego poświęconej udziałowi w Powstaniu Warszawskim żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, których darzył szacunkiem. Jeśli tylko starczało mu sił, uczestniczył w patriotycznych obchodach, zawsze zadbany, w garniturze, pod krawatem. Z reguły chciał usiąść w dalszych rzędach, nawet jak przygotowywano mu pierwsze miejsce. A jeśli zobaczył, że jakaś kobieta nie miała miejsca, natychmiast się podrywał, nawet jak już ledwo stał. Był naprawdę twardy, a jednocześnie niesamowicie ciepły, serdeczny, uśmiechnięty.

Pogrzeb śp. Lecha Mossakowskiego odbędzie się o godz. 12.00 w kaplicy na cmentarzu przy Kobylińskiego.

Więcej o niezwykłych losach kapitana czytaj: Nie żyje kapitan Lech Mossakowski

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE