Dochodzi do morderstwa w najsłynniejszym pociągu świata. Tym samym pociągiem jedzie jeden z najbardziej znanych detektywów, Herkules Poirot. Jeśli ktoś zna wersje filmowe klasycznego kryminału autorstwa Agathy Christie z 1974 czy z 2010 roku, ma właśnie okazję porównać te produkcje i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ta próba odświeżenia powiodła się w takim samym stopniu, jak przy postaci Scherlocka Holmesa.
Zobaczcie zwiastun filmu:
[YT]https://www.youtube.com/watch?v=azprlZ-2rsk[/YT]
- Kasia Szczucka ocenia "Morderstwo w Orient Expressie"
Kiedy dowiedziałam się, że Kenneth Branagh podjął się kolejnej ekranizacji klasyka kryminału, jakim bez wątpienia jest „Morderstwo w Orient Expressie” Agathy Christie, byłam zdziwiona, bo trudno jest zbudować i utrzymać napięcie opowiadając historię morderstwa, kiedy finał już znamy. Dreszcz emocji wzbudziła dopiero informacja, że Branagh stanie po dwóch stronach kamery - wcieli się również w postać Herculesa Poirot odmieniając zupełnie jego wizerunek, bo po kreacji stworzonej przez Davida Sucheta niezwykle trudno wyobrazić sobie belgijskiego detektywa w blond wydaniu.
Aby podołać postawionemu sobie zadaniu, reżyser musiał zagrać va banque i spróbować nadać swojej wizji nową jakość, dodać historii świeżości jednocześnie nie tracąc tego, co klasyczne i ponadczasowe. Miała mu w tym pomóc prawdziwa plejada gwiazd, która zaszczyciła film swoim udziałem. Między innymi: Judy Dench, Michelle Pfeiffer, Penelope Cruz, Johnny Depp, Willem Dafoe czy Derek Jacobi. Zebranie tak wspaniałej obsady to zdecydowanie zasługa autorytetu Kennetha Branagha, a nie wysokich gaż, bo reżyser dysponował dość mizernym jak na Hollywood budżetem.
Dla tych, którzy nie zetknęli się do tej pory z „Morderstwem w Orient Expressie”, krótkie streszczenie. Po rozwiązaniu kolejnej zagadki kryminalnej w Jerozolimie, Hercules Poirot wsiada do luksusowego pociągu, w którym przez trzy dni przyjdzie mu podróżować w towarzystwie trzynastu pasażerów. Kiedy nocą, w jednym z przedziałów, zostaje zasztyletowany jeden z nich – niezbyt sympatyczny milioner – detektyw rusza do akcji. Musi rozwikłać tajemnicę morderstwa, co nie będzie łatwe, bo wszyscy podróżni są podejrzani i jednocześnie wszyscy mają alibi. W swoim śledztwie Poirot dociera do tragicznej historii sprzed lat, która wyjaśnia poszlaki, ale jednocześnie stawia Herculesa przed moralnym wyborem: wydać winnego zbrodni, czy zrozumiawszy jej powód, puścić go wolno.
Kenneth Branagh mocno w całej historii „Morderstwa” zamieszał. Pozmieniał zawody, pochodzenie i kolor skóry swoich bohaterów, dodając ich postaciom nowych znaczeń, choć nie do końca jest dla mnie jasne po co, bo motyw zbrodni i zakończenie jest dokładnie takie samo jak u Christie. Do tego wyprowadził miejsce akcji poza duszny przedział luksusowego pociągu, chcąc dodać swojej ekranizacji większego rozmachu i również ten zabieg nie do końca mu się udał. Efekty specjalne, które miały na celu oddanie przepychu Stambułu lat 30., czy potęgi łańcuchów górskich, które przecina trasa Orient Expressu są bardziej bajkowe niż realistyczne. Nie do końca jest jasne, czy to zamierzony zabieg filmowców, czy po prostu nieudana praca słabo opłaconych grafików komputerowych. I to dwa minusy produkcji, które jednak nie przekreślają jej zalet.
A jest ich sporo. Na pewno świetna gra aktorska samego Branagha, który w roli Poirota zdołał mnie do siebie przekonać. Poza odważną, bo odmienną charakteryzacją, postarał się pogłębić emocjonalnie postać detektywa, stworzył nową jakość, tym samym odcinając się od kreacji autorstwa Davida Sucheta. Dodatkowo na wielkie brawa zasłużyła Michelle Pfeiffer - Caroline Hubbart w jej wykonaniu to wielowymiarowa, dojrzała i pełna dramatyzmu postać. I choć niewiele ma wspólnego ze swoim książkowym pierwowzorem, to po obejrzeniu sceny finałowej, w której Michelle gra pierwsze skrzypce, kompletnie o tym zapominamy.
Kolejnym ze smaczków, które funduje nam Branagh jest sposób prowadzenia kamery. Reżyser bawi się z widzem planami, pokazując pociąg z różnych perspektyw: od dalekich planów począwszy, po przypominające detektywistyczną grę planszową ujęcia z góry. Wyprowadza widza na zewnątrz pozwalając obserwować akcję przez zaparowane szyby, by brutalnie wcisnąć w sam środek sceny zabójstwa. Na koniec zaskakuje malowniczym finałem, jakby wprost przeniesionym z obrazu „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci.
Film jako całość: począwszy od scenografii, kostiumów, na grze aktorskiej skończywszy, mimo kilku niedociągnięć, w ostateczności się broni. Serwuje emocje i zmusza do refleksji. I choć tak naprawdę nie jest wierną ekranizacją książki, a raczej jej luźną adaptacją, to warto się na niego wybrać. Nieznających historii z pewnością zaskoczy zakończeniem, a wielbicieli powieści Christie wciągnie w grę: „znajdź różnice”. Polecam.
Film możemy obejrzeć w obu płockich kinach, w kinie Helios i NovymKinie Przedwiośnie.