Jakie wrażenie na płockiej kinomaniaczce zrobiła druga część słynącego z pikantnych scen przeboju kinowego „Pięćdziesiąt twarzy Greya”?
"Ciemniejsza strona Greya" to jeden spośród granych aktualnie w płockich kinach filmów. Co myśli o nim recenzująca filmowe nowości miłośniczka X muzy? Poleci go czy odradzi?
[YT]https://youtu.be/nQeya1kPGLE[/YT]
Kasia Szczucka o „Ciemniejszej stronie Greya”
Czego bym nie napisała o poziomie ekranizacji drugiej części trylogii autorstwa E.L. James i tak będzie ona miała swoją wierną rzeszę wielbicielek, które z wypiekami na twarzy pójdą do kina na kolejny odcinek bajki o współczesnym Kopciuszku. I bardzo dobrze. Każda z nas ma prawo do marzeń i nie ma w tym nic złego, że ich ucieleśnienie chcemy podziwiać na dużym ekranie. Dwa lata temu „Pięćdziesiąt twarzy Greya” obejrzało prawie dwa miliony Polaków - liczby mówią wiele.
Długo się zastanawiałam, jak podejść do „Ciemniejszej strony…”. Chcąc zrozumieć fenomen popularności tej opowieści, kupiłam jeden z ostatnich wolnych biletów na walentynkowy pokaz i dobrałam opakowanie popcornu.
Historia rozpoczyna się optymistycznie - po długotrwałych zabiegach, przypieczętowanych bukietem białych róż, Christian odzyskuje Anastasię. W nowej odsłonie oboje prezentują się doskonale. On (z trzydniowym zarostem) dalej bryluje w świecie biznesu, ona (z burzą kasztanowych włosów) właśnie dostała wymarzoną pracę asystentki w poważnym wydawnictwie. Wracają do siebie, ale aby utrzymać związek, muszą go przemeblować. Jak zwykle nie jest łatwo, choć tym razem to ona dyktuje warunki. Podstawowa zasada: „nigdy więcej sekretów” okazuje się ryzykowna, bo sprowadza do ich idealnego świata duchy z przeszłości: nieżyjącą matkę Christiana i jego dwie byłe kochanki.
Uważny widz dość szybko się zorientuje, że barokowe sceny balu maskowego, piękne zdjęcia z rejsu jachtem, epizod z przystojnym szefem Anastasii czy pojawiający się wątek sensacyjny, są jedynie wypełniaczami pomiędzy jednym a drugim aktem miłosnym. A tzw. „momentów” jest naprawdę sporo. Seks wydaje się być lekarstwem na wszystko: zazdrość, strach, zwątpienie, a nawet szok po katastrofie helikopterem. Trzeba przyznać, że libido i możliwości Christiana Greya są spektakularne!
Jednak scenariuszowi napisanemu przez męża autorki powieści - Nialla Leonarda – bliżej do Złotej Maliny niż do Oscara. Trzeba jednak oddać E.L. James, że w swej opowieści ani przez chwilę nie popada w fałszywy moralizatorski ton, nie przybiera nieznośnej pozy mentorki, jest konsekwentnie i rozbrajająco bezpruderyjna. Odczytuję przesłanie „Ciemniejszej strony Greya” jako gotowy przepis na idealne życie, zbiór wskazówek, jak rozkochać w sobie przystojnego, nieprzyzwoicie bogatego, choć odrobinę pokręconego faceta. W jaki sposób go utrzymać, wyprostować i doprowadzić do decyzji o ślubie. Jeśli taka Anastasia dała radę, to i my potrafimy! Według mnie, właśnie na tym polega fenomen popularności tej historii – to bajka z dzieciństwa, która dorosła razem z nami.
„Ciemniejszej stronie Greya” daleko do arcydzieła, ale nazwanie jej gniotem byłoby okrucieństwem. W Walentynkowy wieczór kino „Przedwiośnie” pulsowało miłością i to nie tylko tą z ekranu. Nawet mi – singielce – udzielił się ten nastrój.
Film można obejrzeć w obu kinach - zarówno w Heliosie, jak i NovymKinie Przedwiośnie. Sprawdźcie repertuar:
A może już je widzieliście ten film? Zgadzacie się z opinią Kasi Szczuckiej?