- Czy coś Pana zaskakuje w tej kampanii?
- Ograniczenia dostępu do mediów okazują się na pewno nieprzyjemnym zaskoczeniem. Podobnie jak stosowane wybiórczo restrykcje administracyjne. Rzeczywiście mamy ustawę krajobrazową, która obowiązuje, ale prawo powinno być równe dla wszystkich. Widzimy jednak, jak w Ciechanowie wyłącznie nasze banery są usuwane. Inne wiszą. Nas nie stać na ogromne bilbordy, kosztujące dziesiątki tysięcy złotych, wywieszane przez główne partie polityczne. Tym bardziej niekorzystny okazuje się brak przychylności ze strony mediów: nie chodzi o dziennikarzy, lecz o dysponentów środków masowego przekazu, zwykle sprzyjających utrwalonym na scenie parlamentarnej siłom. Dostrzegam za to przychylność wyborców dla nas, jaka się objawia wielu sympatycznymi gestami i zachowaniami. Oddolne reakcje okazują się inne, gdy nie są przez nikogo programowane ani sterowane. Ludzie w trakcie spotkań podkreślają, że widzą u nas konkretne osoby, znane z pracy dla samorządu lub działalności społecznej. Aktywne dla miejscu, co się liczy. Przekonują się do nas.
- Dlatego ceni Pan bezpośrednie spotkania?
- Na nich prawdziwa kampania polega. Lubię spotykać się z ludźmi jak najczęściej i bezpośrednio z nimi rozmawiać. Na każde pytanie odpowiadam. Na pewno ważnym środkiem, żeby do wyborcy dotrzeć pozostaje internet, gdzie staramy się jak najlepiej być obecni. Jeśli zostanę wybrany do Sejmu, będę zabiegał o wprowadzenie regulacji prawnych, gwarantujących różnorodnym siłom politycznym uczciwy dostęp do telewizji publicznej i radia. Kiedyś nie brakowało programów, umożliwiających prezentowanie różnorodnych pomysłów na Polskę. Dbano o równowagę, mierzono nawet czas wystąpień na antenie, żeby było sprawiedliwie. Teraz zwycięska partia zawłaszcza TVP i inne media państwowe a innych nie dopuszcza. Kneblowanie środków przekazu szkodzi swobodzie decyzji obywateli. Opowiadamy się za demokracją a nie reglamentacją. Dysponenci mediów, podobnie jak autorzy sondaży, nie mają prawa samowolnie ogłaszać z góry, kto jest silny a kto słaby, bo to nie ich decyzja, tylko wyborców. Trzeba poszukać zasad, które wolę obywateli wzmocnią. Rzeczywiście cenię kontakt bezpośredni z mieszkańcami mojego okręgu. Chociaż rozumiem, że są zajęci własnymi sprawami, swoim życiem. Dlatego czasem przychodzi nam rozmawiać z garstką uczestników spotkania. Naszą rzeczą pozostaje znalezienie sposobów, by dotrzeć do wszystkich z przekazem. Staramy się to robić. Znamy z biznesu pojęcie efektywności działania, kluczowe również w tej kwestii.
- Pana okręg to dawne miasta wojewódzkie: Płock i Ciechanów, ale również Żyrardów i Sochaczew, węzły komunikacyjne, które siedzibami województw nie były. A także sporo mniejszych miast i wieś. Jak zbudować dla mieszkańców jednolity przekaz?
- Nie mam z tym kłopotu. Od mniejszych miast zacznę. Niedawno dziennikarka pochwaliła nas, że rozumiemy ich problemy. Tę niepowtarzalną małomiasteczkowość, chyba tak powiedzieć można. Mieszkam w Wyszogrodzie, tam też prowadzę firmę. Jesteśmy z małych miast, my je czujemy. Wiemy, co się tam dzieje. Na miejscu działają rozmaite firmy usługowe, rzadziej związane z nowoczesnymi technologiami. Długo szukałem szewca w Sochaczewie, okazało się, że jest jeden jedyny ale się rozchorował, więc nie ma komu teraz butów tam reperować. To co mamy robić, kupować jednorazowe? Bardziej roztropne wydaje się, by nabyć lepsze, co starczą na długi czas. Szewc, krawiec - to specjaliści za sprawą których przedmioty nabierają nowego życia. To też jest ekologia, żeby starszych rzeczy nie wyrzucać, to mniej odpadów wtedy będzie. Nie dzieje się na pewno tak, że problemy zależą od wielkości ośrodka. Płock jest wprawdzie większy ale otoczony małymi miastami. Problemy są wspólne.
- Jakie przede wszystkim?
- Komunikacyjne. W Płocku dojazd to pierwsza rzecz, jaką trzeba poprawić. Brakuje kolei, chyba, że ktoś zdecyduje się do Warszawy jechać przez Kutno, co zupełnie mija się z celem. W żadną stronę nie ma szerszej drogi wylotowej niż po jednym pasie w każdym kierunku, bez pasa awaryjnego. Gdy zjedzie się z obwodnicy czy mostu, wpada się w zator. Miasto żyje z petrochemii. A nie ma nawet niezbędnej drogi ewakuacyjnej, gdyby taka konieczność zaistniała. Jeśli chodzi o dojazd do Płocka to jest to prawdziwa loteria. Wystarczy, że jeden samochód się zepsuje albo trafi się stłuczka, od razu robi się korek. Czasu przejazdu nie sposób zaplanować. A przecież czas to pieniądz dla kogoś, kto prowadzi firmę. W moim okręgu wyborczym zwłaszcza w mniejszych ośrodkach dominują firmy małe. Tradycyjne przedsiębiorstwa rodzinne czują się przesadnie opodatkowane i ciężko im planować działalność z powodu rozmaitych urzędniczych utrudnień. Bałagan prawny sprawia, że nawet prostej działalności nie da się prowadzić bez dodatkowych kosztów w postaci zewnętrznych usług księgowych, to państwo źle funkcjonujące do ich ponoszenia zmusza. Koszty energii i gazu sprawiają, że - jak opowiadali mi właściciele małych firm w Sochaczewie - z długów dopiero wychodzą. Nie trzeba ślęczeć nad programem, posiłkować się statystykami i tabelami. Wystarczy z ludźmi porozmawiać i od razu tworzy się gotowa lista spraw do pilnego załatwienia. Na tym polega wielki walor takich spotkań. Nawet jeśli mieszkańcy nie przychodzą na nie tłumnie. Drobni przedsiębiorcy zapasu finansowego nie mają, kosztów na klienta nie przerzucą, jak czynią to wielkie korporacje, bo nikt wtedy produktu nie kupi a także etyka kupiecka takich praktyk zabrania.
- Sprzedaje pan rolnikom narzędzia ich pracy. Jak widzi Pan rozwiązanie ich problemów?
- Rzeczywiście sprzedaję rolnikom kosiarki czy piły, więc okazji do rozmów również przed kampanią miałem mnóstwo. Na wsi w ostatnich latach ukształtowało się wiele nowoczesnych firm, dobrze rozwiniętych przedsiębiorstw. Ludzie mają piękne gospodarstwa, zakupują do nich sprzęt świeżej generacji. Dochód okazuje się jednak trudny do przewidzenia, ze względu na zmienność warunków zewnętrznych i trudno cokolwiek planować w niestabilnej sytuacji. Przedsiębiorcy rolni nie znają cen nawozów ani nie wiedzą, za ile sprzedadzą własne produkty. Sezonowość na tym polega, że w krótkim czasie dostają pieniądze, za które muszą później przeżyć cały rok. Jeśli coś się nie powiedzie, bo ceny skupu okażą się niższe od zakładanych, to przychodzi im później żyć ze świadczenia 500 plus. To niekorzystne dla nich, ale i dla konsumenta w mieście, bo mniej dbają o innowacje i jakość, gdy nie mają pewności, że takie starania przyniosą pożądany efekt.
- Jeśli chodzi o przedsiębiorców nie ma wielkiej różnicy między wsią a miastem?
- Pewna przewidywalność okazuje się niezbędna. Kiedy rozmawialiśmy poprzednio, wskazywałem, że szansą dla regionu, który pozostaje potentatem w uprawie owoców miękkich mogłoby stać się robienie z nich wina. To szansa na nową polską specjalność w sytuacji, gdy te owoce miękkie ciężko sprzedać za godziwą czy opłacalną cenę. Polska wieś to nie tylko rolnicy, to liczne małe firmy, które mogłyby na podobnie niebanalnych pomysłach zarabiać, tworzyć miejsca pracy. Nie wolno w tym przeszkadzać: niezbędne okaże się uproszczenie płacenia podatków, nie tylko ich obniżenie ale redukcja zbędnych wymogów biurokracji, dotyczących obowiązku drobiazgowego raportowania spraw bez znaczenia. Problem okazuje się podobny w Płocku i na wsiach, które go otaczają. W Płocku widać wiele pustostanów po lokalach usługowych, które jeszcze niedawno tętniły życiem, a teraz taka działalność przeniosła się do galerii handlowych tylko. Dbanie o małą przedsiębiorczość to konieczność chwili, tak widzę swoją rolę, gdy zostanę wybrany do Sejmu.
.
Materiał sfinansowany ze środków KW Bezpartyjni Samorządowcy