reklama

Żyją w kraju, w którym chcą ich zrobić w…

Opublikowano:
Autor:

Żyją w kraju, w którym chcą ich zrobić w… - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościMariusz Pogonowski po raz pierwszy od wakacji zaprezentował w sobotę nowy spektakl „Korporacja”, w którym tradycyjnie zagrali młodzi zapaleńcy sceny offowej. Widzowie jak zwykle dopisali. Może nie było tak zabawnie jak na „Don Kichocie”, obyło się bez pirotechniki, podpaleń kurtek i topienia laleczek z wosku, ale... dym był niezły.

Teatr Pe Se po raz pierwszy od wakacji zaprezentował w sobotę nowy spektakl „Korporacja”, w którym tradycyjnie zagrali młodzi zapaleńcy sceny offowej. Widzowie jak zwykle dopisali. Może nie było tak zabawnie jak na „Don Kichocie”, obyło się bez pirotechniki, podpaleń kurtek i topienia laleczek z wosku, ale... dym był niezły.

Teatr Per Se kolejny raz zaprosił na premierę do swojej siedziby w piwnicach przy ul. 3 Maja. Najnowszy spektakl wyreżyserował Mariusz Pogonowski, zaś aktorów występujących w "Korporacji" w znacznej mierze można skojarzyć z letnimi projektami, "Podwórkiem kuglarzy" i objazdowym "Don Kichotem".

Przedstawienie rozbito na trzy części. Pierwsza jest happeningiem, który napotkamy zaraz przy wejściu do budynku. Widzowie stoją w gęstym tłumie i czekają aż skończy się przemarsz z transparentami. Kiedy już wreszcie zamierają slogany, schodzą po schodach i nurkują w głąb ciemnego korytarza, prosto na rozpoczęcie wiecu. No i wreszcie ostatnia, zasadnicza część, która dzieje się już w siedzibie nowej politycznej siły (na wejściu do wszystkich dobiegają dźwięki „Iron Mana” Black Sabbath, świetnie dopasowanego w treść spektaklu, bo przecież Irona Mana „nikt nie chciał, on po prostu gapił się na świat, planując swoją zemstę, która niedługo się spełni”), szukająca swojej ideologicznej tożsamości. Jednak nie da się jej określić bez tego, co kryje się pod spodem. Bez tych wszystkich powodów, dla których młodzi drukują broszury i zamiast wyjść na kolejną imprezę, szukają sposobu na zaistnienie i zdobycie społecznego poparcia.

Chodzi o tych samych młodych, którym niemalże na tacy sprezentowano otwarte granice państw, przez które może przemierzać setki kilometrów bez paszportu. Tyle że to, co wydawało się atrakcyjną przepustką do poznania świata, jak przypominają aktorzy w „Korporacji”, coraz częściej kończy się biletem w jedną stronę na zmywak w Anglii.

Z drugiej strony to samo pokolenie jest świadomie perspektywy robocizny za marne grosze w supermarkecie (co może nawet prowadzić do samobójstwa). - Nie stać mnie na szminkę i szpilki – wykrzykuje jedna z bohaterek, a druga bez pardonu oświadcza, że politycy i banki centralne urządzają szwindle z dodrukowywaniem pieniędzy bez pokrycia.

Bo taki jest według nich ten świat, pełny haseł i demagogii, pojęć wyciągniętych żywcem z encyklopedii, na co dzień nadużywanych, polityki ciasno upakowanej w marketingowe pozłotko, za którą kryje się tylko nieograniczona pustka. Młodzi, ukryci gdzieś wśród kodów kreskowych i kolejnych ogólnokrajowych ewidencji, mają z tego figę. Zainteresowanym podpowiadają: Dzisiaj nie istniejesz, jeśli nie ma cię w sieci... ZUS. A młoda kobieta jak gdyby nigdy nic, między skleconym posiłkiem a pogawędką z facetem, do którego wyraźnie czuje miętę, podśpiewuje za Grabażem ze "Strachów na Lachy", „żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch…”.

Dalej stawiane są kolejne pytania. Chociażby o cele, jakie im przyświecają. Trzeba się w tym życiu jakoś ustawić, poznać własne miejsce w szeregu, z czego doskonale zdają sobie sprawę. Czyżby poprzez bunt, stworzenie jakieś zamaskowanej tożsamości, pod którą skryją się wszyscy niezadowoleni? Ale czego właściwie chcieć? Pracy, miłości, pieniędzy... I czy młodzi ludzie potrafią to wszystko jasno wyartykułować, dzięki czemu mogliby zaistnieć samodzielnie jako byt polityczny? Nowa realna siła (tu pod nazwą "Maska"), dobrze zorganizowana, skryta za maską gazową z plakatu, zdolna do czynienia zmian?

Praca. Może w korporacji? Ludzie do pracy chodzą, ale jej nie lubią, a przynajmniej w większości przypadków, stąd na tablicy lądują dwa dodatkowe postulaty wypisane markerami, wiarygodność i satysfakcja. Miłość? Ta na ogół prowadzi do komplikacji, bo zbyt dużo romansów na ledwie kilku metrach powierzchni w jednym czasie szkodzi (jeśli można nazwać w ogóle miłością lawirowanie od jednej przygody do drugiej). Pieniądze? Szkoda gadać. Tu nie ma ludzi sukcesu, bo ile da się zarobić na śmieciówce, na kasie w markecie.

To po co im taki kraj? W dodatku do ich siedziby zakrada się podejrzany typ, który okazuje się narodowcem. Rozprawiają się z nim, o zgrozo, za pomocą żelazka i ręcznego robota kuchennego. Struktury państwa zdają się odrzucać, ale w zamian przychodzą z gotową definicją moralności (wszystko jest OK, jeśli do czyjegoś łóżka nie zaglądasz). Czy z takiego chaosu wyłoni coś konstruktywnego, zdolnego przetrwać na tyle długo, aby pokazać swoje możliwości? 

Najnowszy spektakl Teatru Per Se „Korporacja” zaczyna się niesztampowo od małego happeningu, dalej już miewa swoje wzloty i upadki. W zasadzie nie wiadomo, jak je potraktować. Jeśli jako okrzyk młodego pokolenia, które miałoby ochotę trochę poszarżować i pokazać pazury, to jednak wyszło trochę publicystycznie. My te problemy już znamy z autopsji, prasy, z komentarzy w sieci. Tak wiele uwag wrzucono do jednego worka, zmiksowano z podkładem muzycznym i niewiele dodano nowego, przez co i samo zakończenie (nie będziemy tacy i go nie zdradzimy), kiedy światła przygasają i z lekka zaczyna dymić, jest dokładnie tym, czego można się spodziewać.

Jeśli zaś chodzi o pokazanie bezsensowności tej klatki, w jakiej kitrasimy się we własnym, polskim sosie, gdzie nic nowego nie ma szansy na zakorzenienie, to zaraz okaże się, że żyjemy w matni, gdzie tej banalnej szmince i szpilkom znaczenia jednak nie odmówimy. Przynajmniej symbolicznie trochę osładzają nam te momenty, kiedy wszystko inne zdaje się nie prowadzić do niczego. Tylko wtedy ten refren „żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch...” zaczyna brzmieć tak strasznie gorzko i nawet kawa nie pomoże... Na szczęście w całość wpleciono trochę humoru (nawet nawiązując do „Zakochanego Kundla” Walta Disneya), aby jakoś zrównoważyć ten momentami oskarżycielski, innym razem defetystyczny ton i nie wychodzi się ze spektaklu z wrażeniem przytłoczenia.

Fot. Portal Płock

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE