reklama

Witajcie na morderczej terapii Pana B.

Opublikowano:
Autor:

Witajcie na morderczej terapii Pana B. - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościTo dopiero przedstawienie. Na jednej kameralnej scenie konfrontacja, jakiej dawno nie było, gdzie robiło się gęsto od emocji. Humor został wybornie zbalansowany przez dramat, bo jak się okazuje to nie człowiek ma problemy z Bogiem, tylko Bóg z człowiekiem. W końcu jak trwoga to do Boga. Wcześniej go pomijamy albo wolimy toczyć wojny w jego imieniu. Zdecydowanie taki teatr, jak w „Boże mój!”, jest odpowiedzią na jego repertuarowe bolączki.

To dopiero przedstawienie. Na jednej kameralnej scenie konfrontacja, jakiej dawno nie było, w której aż gęsto od emocji. Humor został wybornie zbalansowany przez dramat, bo jak się okazuje to nie człowiek ma problemy z Bogiem, tylko Bóg z człowiekiem. W końcu jak trwoga to do Boga. Wcześniej go pomijamy albo wolimy toczyć wojny w jego imieniu. Zdecydowanie taki teatr, jak w „Boże mój!”, jest odpowiedzią na jego repertuarowe bolączki.

W sobotę odbył się przedpremierowy pokaz „Boże mój” izraelskiej pisarki Anat Gov w tzw. Piekiełku. Dyrektor teatru Marek Mokrowiecki zdradził, że była to trzecia próba generalna, natomiast w niedzielę odbyła się oficjalna premiera. Gov miała świadomość, że swoje literackie porachunki z Bogiem pisze tuż przed śmiercią. Jednak trudno to przedstawienie jednoznacznie sklasyfikować. Jego siła tkwi jednak nie w gatunku, ale w emocjach, wybornej grze aktorskiej, przez co całość staje się czymś w rodzaju matrioszki. To sztuka w sztuce, która rozpala do czerwoności.

Czy można ograć samego Boga? Wkręcić go? Znaleźć na Niego sposób? Albo wyprosić za drzwi? Bo przecież to niemożliwe. To nie On, nie we własnej osobie właśnie zjawił się ubrany w jakąś burą marynarkę w gabinecie i prosi o terapię (w końcu psychologia to nowy Bóg ludzkości). Jeszcze się piekli, że ta taka droga. To z pewnością służby wywiadowcze, jakaś odgrywana drama zupełnie jak w teatrze. A jednak pan B (Szymon Cempura) siada na jednym z foteli i zaczyna zdradzać coraz bardziej niepokojące szczegóły z życia psychoterapeutki Elli (Hanna Gościniak), która nie wierzy w jego istnienie, a przynajmniej tak uparcie twierdzi. Ona sama swoje życie dzieli między kolejnych pacjentów i obowiązki samotnej matki nad autystycznym chłopcem.

Pan B. wie o rzeczach, do których nigdy byśmy się głośno nie przyznali. Albo ich nawet już nie pamiętamy, ale jego pamięć jest wręcz niezawodna. Także w przypadku spraw, jakie powinny zostać tylko między nami a  wyłącznie samym Bogiem. Możemy być pewni, że on niczego nie przeoczy. Nikogo nie opuścił, on słucha.

Widzowie siedzą nietypowo, dookoła sceny w niewielkim Piekiełku na ledwie kilkadziesiąt osób.   Na niej stoją tylko dwa fotele, czyli czysty minimalizm. Resztę uzupełnią światła i muzyka. Mogą swobodnie przyglądać się aktorom, jak ich wzajemne relacje coraz bardziej zaczynają przeobrażać się w grę o wysoką stawkę, a nawet w małą wojnę, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone.

Kiedy nasz pan B. już zdradzi swoją tożsamość (i przy okazji, ile ma lat), nie chce pasować do łagodnego wyobrażenia Boga, chociaż sam nazywa siebie artystą. Rozczarowanym, by nie powiedzieć rozgoryczonym własnym dziełem szóstego dnia stworzenia. Dostanie się w ten sposób Adamowi (który, według Niego, zgłupiał na punkcie kobiety już zaraz po jej stworzeniu, przez co Bóg poczuła się samotny), Ewie, która go skusiła (i pozbawiła przyjaciela), wierze bez racjonalnych podstaw, której człowiek czasem czepia się jak przysłowiowy rzep psiego ogona. I zupełnie mu nie przeszkadza, że ktoś uzna go przy okazji za okrutnego. Bo co mu szkodzi, jeśli trzeba będzie sprowadzić kataklizm jeden więcej. Dla niego to pryszcz. Wtedy ludzkość, w tym Ella i jej syn, zostaną zmieceni z powierzchni ziemi. On jest na to gotowy, jeśli Ella nie zechce mu pomóc z jego ciężarem, depresją trwającą od kilkuset lat.

Trzeba przyznać, że się nie patyczkuje, ale jak strach nie pomoże, to łzy już psychoterapeutkę odpowiednio urobią. Bóg ma w tym swój cel. Czuje się już tak nieszczęśliwy i rozdarty, chciałby umrzeć. Ella ma 50 minut (w międzyczasie doglądając syna), aby znaleźć rozwiązanie tajemnicy, jaką jej Bóg wyjawia. Ten, chcąc nie chcąc, zaczyna się stopniowo otwierać wobec kobiety, chociaż w dalszym ciągu zachowuje swój ironiczno-złośliwy sposób bycia.

Co wyniknie z tego nietypowego spotkania i kto tę słowną potyczkę wygra, to już sami musicie zobaczyć kupując bilety. Zwłaszcza, jeśli ktoś jest fanem serialu „In Treatment” (Terapia) wyprodukowanym przez stację HBO z Gabielem Byrne na podstawie izraleskiej wersji  (w I sezonie gra nawet polska aktorka, Mia Wasikowska), który doczekał się także polskiego odpowiednika, „Bez tajemnic”. Historia w „Boże mój!” jest natomiast wciągająca, mocna, miejscami zabawna i poruszająca, dlatego reżyserujący spektakl Krzysztof Prus wykonał naprawdę świetną robotę.

A co do aktorów, pomimo tylu słów podczas konferencji prasowej o przypadkach towarzyszących produkcji „Boże mój”, widać że nikt na tej scenie z przypadku się nie znalazł. Grająca Ellę, Hanna Gościniak jest kobietą, po której widać bagaż doświadczeń, przeżywającą wewnętrzny dramat, z którymi musi radzić sobie sama. Przekuć go w coś dobrego, pozytywnego, aż niemal na końcu widz uwierzy, zupełnie jak ona, że stanie się cud i jej autystyczny syn wreszcie powie do niej „mamo” (w tej roli syn Szymona Cempury, Maciej, któremu za debiut należy się piątka). Wychodzi na to, że i Szymon Cempura całkiem nieźle przyswoił już sobie fakt, że na te kilkadziesiąt minut przychodzi mu zostać Bogiem. Czasem groźnym, innym razem docinającym, nawet manipulatorem, co szczególnie dostrzegą widzowie siedzący z jednej strony sceny. Aż trudno było się nie uśmiechnąć. Pewne miny po prostu bywają bezcenne.

Spektakl wyprodukowała firma Nowakowski Impresariat, dlatego odgórnie ustalono, że zostanie zagrany co najwyżej pięć razy. „Boże mój” wreszcie nie jest ani bajką, ani kolejną odmianą Hamleta (nie ujmując niczego wszystkim trzem przedstawieniom), tyko porządną premierą, jaka zasługuje na komplet widzów. A potem niech już się w teatrze martwią, że trzeba będzie dostawiać krzesełka lub zarezerwować kolejną datę w repertuarze na następy miesiąc.

Czytaj też:

Fot. Waldemar Lewandowski

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE