W nocy z wtorku na środę w Płocku doszło do pobicia 19-latka z Łodzi, który przyjechał do swojej dziewczyny. Pomimo, że został dowieziony do szpitala, tam zapadła decyzja, aby zabrali go policjanci na Komendę Miejską Policji przy Kilińskiego. Piotra uznano za nietrzeźwego. Po kilku godzinach znów trafił do szpitala na Winiarach. Rokowania były złe. - Niech ktoś dojdzie do prawdy, dlaczego tak się stało - prosiła mama chrzestna chłopaka na konferencji prasowej, którą zorganizowało biuro detektywa Krzysztofa Rutkowskiego.
Konferencja odbyła się w czwartek przed szpitalem na Winiarach. Wzięły w niej udział także chrzestna Piotra i mieszkająca w Płocku dziewczyna pobitego łodzianina. Osoby, które dopuściły się pobicia, Rutkowski nazwał „bandytami”.
- Piotr w tej chwili jest pod respiratorem, konsylium lekarskie zdecyduje o jego odpięciu od aparatury – mówił Rutkowski. - Działamy na prośbę rodziny. Chłopak został pobity, ale można było go uratować.
Mama Piotra tuż po otrzymaniu wiadomości o tym, co przydarzyło się jej synowi, straciła przytomność. W czwartek czuwała przy jego szpitalnym łóżku. Z kolei mama chrzestna łodzianina nie pojmuje tego, co się wydarzyło.
- Byłam na tutejszym Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Widziałam, jak przywożono różne osoby. Kładli ich na łóżka, robili badania, a jego potraktowano jak jakiś worek nadający się do wyrzucenia. Tak umierał. Jak można było odesłać człowieka, nie zlecić badań, mając świadomość, że został pobity? Przecież pomaga się alkoholikom i narkomanom, to też ludzie. Piotr nie dmuchał w alkomat, bo już nie miał siły. Niech ktoś dojdzie do prawdy, dlaczego tak się stało. Osobie, która zawiniła, należy się kara, a na pewno nie był to Piotrek. On miał 19 lat.... - kobiecie łamie się głos, płacze. - Jestem położną. 19 lat temu przyjmowałam go na świat, a dzisiaj jestem przy jego śmierci.
Opowiadała, że był dobrym dzieckiem. Do Płocka przyjechali jego koledzy, aby się z nim pożegnać.
Przypomnijmy, że około południa w tej sprawie otrzymaliśmy oświadczenie policji:
[ZT]15780[/ZT]
Relacja
W nocy z wtorku na środę miało dojść do pobicia Piotra. Przebywał ze swoją dziewczyną Dagmarą i jej koleżanką. Z Dagmarą nie znali się długo, kilka tygodni. Przyjechał do niej pierwszy raz. Mama chrzestna 19-latka zna jej relację: - Zostali napadnięci, jednej z nich wyrwano torebkę. Piotr chciał im pomóc. Dziewczyny zdołały uciec. Jego katowano. Grupa napastników składała się z 10 osób, 6 dziewczyn i 4 chłopaków.
O północy została powiadomiona policja, po kilku minutach patrol był na miejscu. Z początku zdecydowano, aby karetka nie przyjeżdżała. Policjanci odjechali. Jednak stan Piotra na tyle mocno niepokoił dziewczynę, że jeszcze raz wezwano karetkę o godz. 1.15. W ten sposób doszło do opatrzenia Piotra. Na miejscu zjawili się ponownie policjanci.
- Piotr poproszony, aby podniósł prawą rękę, podnosił ją – relacjonowała Dagmara. - Wiedział jak ma na imię i gdzie przebywa. Głowę miał opuszczoną.
Już po konferencji prasowej mówiła, że policjanci spisując dane dwóch dziewczyn z tamtej grupy, chcieli i od niej adres zamieszkania. Wcześniej straciła torebkę z dokumentami. - Odpowiedziałam, że tego nie zrobię, ponieważ się boję. Jedna z nich była napastniczką. Stwierdził, abym nie pajacowała i podała dane. Kiedy tylko się odwrócił, ona zaśmiała mi się w twarz.
Piotra zabrano do szpitala na Winiarach. Zdaniem Rutkowskiego lekarka, która miała dyżur na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, nie udzieliła stosownej pomocy. - Nie przeprowadzono żadnych badań, aby sprawdzić, czy faktycznie wcześniej spożywał alkohol. Zamiast tego wydała opinię, że Piotr jest nietrzeźwy – przedstawiał wydarzenia detektyw. - Nie zbadała krwi, przez co ta sytuacja stała się przyczyną największego dramatu dla rodziny. Zamiast udzielić pomocy od razu, w momencie kiedy Piotr był w szpitalu... Bardzo mocno zaważyły na jego życiu kolejne wydarzenia. Policjanci nie zakuwali go jako przestępcy w kajdanki, tylko wyprowadzili ze szpitala do radiowozu. Był przytomny. Z tak zwanego dobrego serca wzięli go do celi nr 5, uznając, że nie ma gdzie spać i jest z Łodzi. Taka jest oficjalna wersja i ocena policji. O godz. 2.38 został zawieziony na komendę. Tam trafił do celi. Policjanci około godz. 4.20 powiadomili pogotowie, skąd zabrała go karetka. Piotr mówił niewyraźnie nie dlatego, że był pijany, tylko z powodu urazu, którego doznał. Z nosa płynęła mu krew.
Dziewczyna Piotra opowiada, że zaświadczyła o jego trzeźwości. Nie poskutkowało. Tamtej nocy udało jej się dotrzeć do szpitala i dostać na SOR. - Policjanci potraktowali mnie bardzo oschle i niemiło. Kazano mi wyjść i czekać w poczekalni. Kiedy wyszli z Piotrem, moje pytanie o jego stan zdrowia zignorowano. Ciągnęli go, Piotr nie miał władzy w nogach.
Na pytanie o przyczynę tego wcześniejszego starcia, odpowiedziała, że „coś się nie podobało drugiej grupie”. - Piotr nie brał i nie pił – powtarzała. - Po ponownym dowiezieniu do szpitala zbadano, czy był pod wpływem alkoholu. Zrobiono to zbyt późno – dodawał Rutkowski. - Zero, zero, nic. Zdecydowano na podstawie niewyraźnej wymowy słów? Jeśli ktoś zemdleje i leży później człowiek na ulicy, to co? Od razu znaczy, że jest pijany? - pytał retorycznie detektyw.
W tej sprawie zabezpieczono taśmy ze szpitalnego monitoringu, aby pokazać, w jakim stanie został dowieziony na komendę. Detektyw wspomniał o powołanej grupie policjantów, którzy mają wyjaśnić sprawę, jak wyglądało to z ich strony. - Wyjaśnieniem kwestii medycznych niech zajmie się prokuratura. Na razie zatrzymano cztery osoby, w tym jedną najbardziej agresywną o pseudonimie Diabeł – kontynuował Rutkowski. - Z informacji, które posiadamy, wynika, że prokuratura wystąpiła w jego przypadku o areszt. Pojawiły się pogróżki wobec Dagmary.
Mama chrzestna Piotra oświadczyła, że syn jej siostry wyraził zgodę na oddanie wszystkich zdrowych narządów do przeszczepu. - Uratujmy życie komuś innemu, jeśli jemu już nie będzie można pomóc.
Płocki szpital nie wydał żadnego oświadczenia. 19-latek zmarł w czwartek po południu.