Sprawa była głośna. Martwy pies, mieszaniec bernardyna, dryfował w Wiśle. Policja potwierdzała w marcu, tuż po jego znalezieniu, że był dręczony przed śmiercią, ktoś odrąbał mu ogon. Tylne łapy miał skrępowane sznurkiem od snopowiązałki. Koniec sznura został przywiązany do metalowej siatki umacniającej skarpę.
Martwego psa odnaleziono w marcu przy wałach nad Wisłą, w okolicach ul. Gmury. Taki widok zastała kobieta, która tamtego dnia postanowiła pójść na spacer. To, co zobaczyła, opisała wolontariuszom z płockiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Ci z kolei przypuszczali, że pies w momencie wrzucania do rzeki wciąż jeszcze żył. Ne bez powodu, dodawali, skrępowano psu tylne łapy i przywiązano sznurem do siatki.
Na miejscu zjawili się municypalni i policja, dokonano oględzin miejsca zdarzenia. Niestety pies nie miał chipa. Jak wówczas zapowiadała sierż. sztab. Marta Lewandowska z Komendy Miejskiej Policji w Płocku, w odnalezieniu sprawy mieli wziąć udział dzielnicowi, tak by sprawdzić, czy jakiś mieszkaniec czegoś nie widział. Już wówczas TOZ apelował:
- Jeśli nie pomożecie Państwo znaleźć tego zwyrodnialca, to pozostanie bezkarny. Nagłaśniajcie Państwo tę sprawę na Facebooku, rozmawiajcie o niej. To był duży pies. Nawet jeśli był gdzieś uwiązany, nie wychodził na spacery, to są przecież sąsiedzi, ludzie się wzajemnie odwiedzają, przechodzą obok domów, gdzie widać biegające bądź siedzące w kojcach psy. Nie bądźcie obojętni. Oprócz słów zacznijmy wspólnie działać. Pies był przywiązany do skarpy, a więc nie spłynął rzeką, musiał mieszkać najdalej w okolicach Płocka, jeśli nie w samym mieście. Prosimy POMÓŻCIE, wtedy nasza praca będzie miała sens.
Również TOZ kilka dni temu powiadomił o rezultacie prowadzonych działań. Śledztwo zostało umorzone przez płocką Prokuraturę Rejonową.
- Sprawcy nie wykryto...
W TOZ tłumaczą, że na 90 proc. pies nie był z Borowiczek. Próbowali na własną rękę rozpuszczać wici, dowiadywać się, szukać... Nie znaleziono poszlak. Odezwała się co prawda jedna osoba, która twierdziła, że widziała jakiś zielony samochód. - Ale to było pół roku temu. Nie wiemy nawet ile czasu pies znajdował się w wodzie. A pół roku to bardzo dużo czasu.
Kilka dni temu zwróciliśmy się do policji o przedstawienie podjętych czynności zmierzających do wykrycia sprawcy. Dziś otrzymaliśmy odpowiedź:
- Postępowanie było prowadzone pod nadzorem prokuratora - mówi nam sierż. sztab. Krystyna Kowalska z Komendy Miejskiej Policji w Płocku. - Zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy. Podjęto szereg czynności, w tym pytano okolicznych mieszkańców. Wysłaliśmy pisma do okolicznych miejscowości, aby ustalić skąd mógł pochodzić pies. Nie udało się znaleźć świadków. W tej sytuacji wysłano wniosek do Prokuratury Rejonowej o umorzenie postępowania, który zatwierdzono w płockiej Prokuraturze Rejonowej.