Płockie zoo postawiło na nocne zwiedzanie z dreszczykiem. Bilety na obie tury spacerów wyprzedały się błyskawicznie. Zabawy w sobotni wieczór było co niemiara.
Nie dość, że było komu napędzić stracha zwiedzającym, to jeszcze sami goście postanowili przebrać się i zrobić sobie odpowiednio mroczny makijaż. Tylko tej nocy w płockim zoo pełno było wampirów, czarodziejów, żab, postaci z maską mordercy z filmu "Krzyk", a nawet pojawiła się szalona para z "Legionu samobójców" - Joker wraz z Harley Quinn.
Już na wejściu było spotkanie z krwiopijcą z filmów grozy. Akurat ten wampir okazał się całkiem przyjemny w obyciu i nikomu krzywdy nie zrobił.
Przybyli mieli do przejścia osiem punktów ulokowanych w pawilonach dla zwierząt. Na początku należało przejść ultrafioletowy laserowy labirynt, na którego końcu ustawiono szklane pojemniki z karaczanami i mącznikami. W słojach ukryto karteczki z hasłem. Nie było łatwo wydobyć kartki i ułożyć hasło, zdobywając pieczątkę. Kto bardziej strachliwy, ten mógł polec. A to dopiero początek spaceru z dreszczykiem…W słoniarni leżały cztery „ciała” – w rzeczywistości trzy wypchane manekiny i jeden żywy człowiek, który co jakiś czas się poruszał. Zadanie polegało na obszukaniu wszystkich i odnalezieniu pieczątki, z która ruszało się dalej na wybieg tapirów z zadymionym i odpowiednio podświetlonym grobowcem (namiotem). Wampir postanowił być na tyle gościnny i skory do zabawy, że wstał ze swojej mogiły i osobiście przybijał pieczątki uczestnikom zabawy.
Co dalej? Spotkanie z wyjątkowo natarczywym lwem (którym był animator firmy RECON), specjalizującym się w przeszkadzaniu w dojściu do celu – następnej pieczątki. Jeśli ktoś już pokonał lwiego uparciucha, przechodził na wybieg tygrysów. Ukryto tam trzy skrzynki skrywające kości i skóry. Po odnalezieniu eksponatów, należało dotykiem rozpoznać, czym są. To jeszcze nic, w tym samym czasie w kuchni zwierzęcej wiedźma zabrała się za gotowanie czarciego wywaru. Najodważniejsi, by dostać pieczątkę, musieli skosztować mikstury – w smaku nie było takie złe, jeśli ktoś lubi sok pomidorowy.
Do wykonania były jeszcze dwa zadania. W pawilonie herpetarium przechodziło się przez tajemniczą dżunglę. Co i raz, w drodze do punktu ze zwierzętami, słyszało się różne dźwięki. A na końcu czekały kolejne niespodzianki dla tych mniej strachliwych, jak np. wzięcie węża na szyję lub dla mniejszych dzieci pogłaskaniu zwierzaka. Z tak uzyskaną pieczątką trafiało się w kilkuosobowej grupie do… klatki. Kto potrafił otworzyć kłódkę wytrychem i poradził sobie ze wszystkimi zadaniami, ten na końcu dostawał pająka.
Zapraszamy do obejrzenia zdjęć z tego nietypowego spaceru po zoo w naszej fotogalerii: