reklama

Legenda na plaży, a pod sceną bez tłumów

Opublikowano:
Autor:

Legenda na plaży, a pod sceną bez tłumów - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościOficjalne pożegnanie lata już za nami. Było ostro, rockowo, innym razem z punkowym pazurem i wspólnym śpiewaniem pod gwiazdami. – Bywałem w różnych miastach w Polsce, ale jeszcze nie na plaży. To taka wasza Copacabana – stwierdził Justin Sullivan z New Model Army, którzy wyszli na scenę jako ostatni.

Oficjalne pożegnanie lata już za nami. Było ostro, rockowo, innym razem z punkowym pazurem i wspólnym śpiewaniem pod gwiazdami. – Bywałem w różnych miastach w Polsce, ale jeszcze nie na plaży. To taka wasza Copacabana – stwierdził Justin Sullivan z New Model Army, którzy wyszli na scenę jako ostatni.

Jeśli poczuł ktoś w sobie ochotę na międzynarodową ucztę koncertową, wystarczyło, że wpadłby wczoraj na płocką plażę. Na jednej scenie spotkały się polskie i zagraniczne kapele, wspomagane może przez ciut młodsze, ale równie dobrze nadające się do pod pogo i... do wyczyniania gwiazd i jaskółek na piasku. Pozytywnej energii z pewnością nie brakowało ani zespołom, ani tym bardziej publiczności, która - niestety - nie dopisała w przypadku pierwszych występów.

Jako pierwsi wskoczyli na scenę panowie z lokalnego Klubu Zdesperowanych Romantyków, a tuż po nich stołeczny Skowyt. Poźniej był mały topograficzny przeskok do Giżycka na Mazurach, z którego wywodzi się Molly Mallone’s, cechujący się punkowym zadziorem okraszonym irlandzkim folkiem. Punkowe klimaty to również domena formacji Leniwiec i Inè Kafe. Nie zabrakło także akcentu związanego z wojenną zawieruchą na Ukrainie przy okazji występu Kozak System.

Im późniejsza godzina, tym plaża bardziej zaczynała się zapełniać, zbliżał się bowiem czas występu głównych gwiazd wieczoru, czyli kapeli Strachy na Lachy oraz New Model Army. O tych pierwszych z pewnością można powiedzieć jedno, że nie jest to kapela, która obraża się na stary repertuar i rzuca go w kąt wraz z kolejną płytą. Koncert wypadł świetnie, głównie za sprawą rewelacyjnego kontaktu z publicznością. Wszyscy klaskali i nucili sobie stare przeboje grupy, bo te okazały się wręcz niezawodne do tańca. – Bardzo ładnie jak na pierwszy raz – przyznał Grabarz. Po ostatnim kawałku zabrzmiała gromka prośba o bis. Kiedy już wyszli, Grabarz przypomniał, że jest to ich pierwszy koncert w Płocku, o którym rozmawiał z Wojciechem Wojdą z Farben Lehre przez blisko … dekadę! A potem zagrali „Twoje oczy lubią mnie i to mnie zgubi” z dedykacją dla wszystkich pań, oraz swojego czasu wszechobecne „Piła tango”.

Niestety, wraz z ostatnią piosenką Strachów doszło do sporego przerzedzenia wśród publiczności co najmniej o jedną trzecią, pomimo że na scenę wyszła legenda lat 80., która sprzedała na świecie 1,5 miliona egzemplarzy płyt.

NMA powstało w Bradford w 1980 roku za sprawą Justina Sullivana, wokalisty i gitarzysty, jedynego członka zespołu od samego początku do chwili obecnej. Nazwa kapeli pochodzi od XVII wiecznej armii Olivera Cromwella. Popularność zyskali dzięki umiejętnie wykonanej mieszance folka i punk-rocka, opatrując ją zagażowanymi politycznie tekstami. Kojarzeni z lewicowymi poglądami, szybko zostali uznani za głos brytyjskiej klasy robotniczej.

W Polsce pierwszy raz byli w 1987 r. na warszawskim fesiwalu „Marchewka”.

Pomimo wcześniejszych (i wielu późniejszych) nagrań, w opinii wielu fanów najlepszą płytą w ich dorobku zespołu pozostaje „Thunder and Consolation” z 1989 roku, której nie da się jednoznacznie sklasyfikować. Do punkowych, żywiołowych brzmień dołożyli na niej ballady i utwory w klimacie folkowym. W Płocku zagrali pochodzący z tej płyty „Vagabonds” z charakterystyczną wstawką gitarową.

W 1993 roku New Model Army ponownie pojawili się w Polsce, tym razem na festiwalu w Jarocinie. Zespół zrobił sobie wydawniczą przerwę kolejne pięć lat, aż do nagrania krążka „Strange Brotherhood”, z którego pochodzą ballady „Lullaby”, „Queen Of My Heart” oraz dynamiczny „Wonderfull Way To Go”, który postanowili wczoraj przypomnieć płockiej publiczności..

Po albumie „Eight” ponownie zapadła pięcioletnia cisza i bynajmniej nie ostatnia. Między albumem „Today is a Good Day” z 2009 roku, a „Between Dog and Wolf” doszło do kolejnej, tym razem czteroletniej. Z „Today is a Good Day” zagrali w Płocku kawałek tytułowy oraz niesamowicie klimatyczny „Ocean Rising”, łącząc przyjemne brzmienie gitary akustycznej z elektrycznymi.

Z kolei tytuł ostatniej płyty nawiązuje do średniowiecznego, francuskiego przysłowia, głoszącego, że po zmierzchu trudno jest odróżnić psa od wilka, a więc przyjaciela od wroga. To właśnie krążek z 2013 Sullvan uważa za najlepszy w dorobku NMA, co dało się bezsprzecznie wczoraj wyczuć, skoro pojawiło się z niej aż kilka kawałków, w tym jeden z najdłuższych „Between Dog and Wolf”, czy też „March in September” oraz „Stormclouds”.

Wczorajszy koncert w Płocku na Summer Fall Festival (pomimo braku kilku niezapomnianych utworów) okazał się taką stopniowo wznosząca się falą, która pogrążała wszystkich w coraz ostrzejszych gitarowych rifach, pomimo wcześniejszych skojarzeń wokalisty z Copacabaną, znanej z kilkukilometrowej plaży. Wszyscy czekali aż Sullivan wyciągnie zawleczkę i coś wybuchnie. Wykrzyczał nawet ze sceny nie do końca cenzuralne słowa, co należy zrobić z Putinem w geście solidarności z Ukrainą i podziękował po polsku, ale z piątkowym koncertem było dokładnie tak, jak z ich płytami. Te nigdy nie schodzą poniżej dobrego poziomu. A bywały przecież i bardzo dobre.

Po więcej zdjęć zapraszamy do naszej galerii:

Fot. Tomasz Miecznik / Portal Płock, Maciej Kuświk

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE