reklama

Dzwoni Szymborska: Tu pana dręczycielka

Opublikowano:
Autor:

Dzwoni Szymborska: Tu pana dręczycielka - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościWisława Szymborska, jaką znał, nie lubiła spotkań, które nic nie wnosiły do felietonów czy wierszy. Kiedy sekretarz pytał ją, czy podobało jej się tym razem, potrafiła odpowiadać: - Jak mawiał Kornel, było słodkodupnie – przypominał Michał Rusinek w swojej książce. W czwartek gościł w Płocku.

Wisława Szymborska, jaką znał, nie lubiła spotkań, które nic nie wnosiły do felietonów czy wierszy. Kiedy sekretarz pytał ją, czy podobało jej się tym razem, potrafiła odpowiadać: - Jak mawiał Kornel, było słodkodupnie – przypominał Michał Rusinek w swojej książce. W czwartek gościł w Płocku.

Miało być spotkanie z Michałem Rusinkiem, autorem książki „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”. I było. Ludzie zjawili się tłumnie w czwartek w Książnicy Płockiej, obsiedli krzesełka, podłogę wyłożoną pufami, kłębili się w korytarzu. Ale tak naprawdę było o niej, poetce z Noblem na koncie. Jednak jak tu uciec od Wisławy Szymborskiej? - Pan z nią tyle lat współpracował, jako jej sekretarz – zagaiła rozmowę prowadząca spotkanie Renata Kraszewska. - No teraz to już nie współpraca, tylko kolaboracja – odparł Rusinek. - W porządku, to taki tajny współpracownik – śmiała się. - Jawny też – i w ten sposób poetka stała się niemą bohaterką spotkania obecną na zdjęciach w tle, chociaż za życia nie lubiła pozować. - Fotografom mówiła „proszę bardzo, jak już będę młodsza” albo „co drugą zmarszczkę, proszę” - opowiadał. Wywiadów też ponoć nienawidziła, bo to zbyt dużo gadaniny. Wolała bardziej skondensowane komunikaty.

Wpadka i Broniewski dobry na rozweselenie

- Pan pierwszy raz w Płocku? - pytała Kraszewska gościa nie bez przyczyny. Recytowała: Kiedy Nobla dostała poetka z Krakowa, wiersze poczęła czytać Polaków połowa. Tylko lud z okolicy Płocka sądził, że Nobla dostała Wisłocka. Ot, typowa freudowa czynność pomyłkowa – przypomniała limeryk Rusinka nawiązujący do rzeczywistej wpadki, którą zaliczyła będąca wówczas wicemarszałkiem sejmu Wanda Nowicka. Po śmierci poetki napisała na twitterze: - Coraz mniej wielkich ludzi – najpierw Havel, teraz Wisłocka.

Rusinek co najwyżej przejeżdżał przez nasze miasto. - Bardzo mi przykro. Rym był w tym wypadku ważniejszy od prawdy – szybko też zmienił temat. - Jak na jakimś spotkaniu siadała atmosfera, Szymborska zwykła mówić: A mnie kiedyś obrzygał Broniewski – ponoć skutkowało.

Dręczycielka wysyła na pocztę

Po koniec studiów postanowili z kolegami stworzyć lożę na cześć ulubionej profesorki z uniwersytetu, na którym studiowali. A że Szymborska napisała o niej limeryk, wpadli na pomysł, aby ją do swojego grona zaprosić. Pół roku późnej dostała Nobla. On jej pogratulował. - Insynuowałem, że to pewnie za tę mniej poważną twórczość – i tak dostał funkcję jej sekretarza, wygrywając z drugim kandydatem, dyplomatą. Miało być na trzy miesiące, wyszły z tego lata. - Najpierw biegałem do kolejki na pocztę – sięgnął po jedną z wielu anegdot. - Panie na poczcie inaczej już traktowały po ukazaniu wywiadu ze mną w jednym z kolorowych pism. Nawet pojawiła się pieczątka „znamy osobiście” - dowcipkował. - Szymborska uważała, że choćby się waliło i paliło nie dzwoni się do nikogo wcześniej niż o godzinie 10.00. A potem przedstawiała się: „tu pana dręczycielka” albo inaczej, „tu poetka z Krakowa i okolic”.

Kraszewska chwaliła subtelność, z jaką Rusinek obszedł się w swojej książce z postacią noblistki. - Nie stawia pan siebie na pierwszym planie. Chyba ta książka była panu potrzebna. Jakby zamknąć parasol, o którym mowa w ostatnim wierszu „Nazajutrz – bez nas”, i pójść dalej już swoją drogą.

Wpadłem w pułapkę. Dokładnie jak ona

Rusinek nie przeżył typowej żałoby. - Nie napisałem tej książki, żeby pochwalić się, jaki to ja byłem błyskotliwy. Nie byłem nikim z rodziny, może nawet byłem kimś zbyt dalekim, aby uważała mnie za swojego przyjaciela. Płynnie przeszedłem z roli sekretarza w rolę organizatora i prezesa fundacji, którą powołała w swoim testamencie, aby nagradzać młodych twórców. Było tyle rzeczy do uporządkowania. Dopiero w momencie czytania książki, którą o niej napisałem, wzruszyłem się. Szymborska mówiła, że najgorzej, jeśli najpierw wymyśli się zakończenie. Potem trzeba wspinać się do wiersza. Wpadłem w tę samą pułapkę. Wpierw wymyśliłem zakończenie i tym trudniej mi szło z pisaniem. Bardzo ciężko o niej myśleć w czasie przeszłym. Pisarze zasługują na czas teraźniejszy.

Co pani myśli o Berlusconim?

Polska poetka była szalenie popularna we Włoszech. Jej twórczość znał niedawno zmarły pisarz Umberto Eco. - Na wieść o organizowanym spotkaniu na uniwersytecie w Bolonii, od razu chciał przyjść - potem wpadli sobie w ramiona, jakby znali się od lat. - On żartował, że gdyby tak był młodszy o te 20 lat, ona że wystarczyłoby 10, to by coś z tego było – innym razem dzwonili do niej włoscy dziennikarze i prosili o komentarz na temat wyczynów Silvio Berlusconiego. - Powiedziała, że wystarczą jej polscy politycy – a kiedy zmarła, we Włoszech sprzedano 100 tys. tomików. - Jak bestseller – dodawał Rusinek. Jej wiersze przetłumaczono nawet na język koreański.

Jednak nie chciałby bronić twórczości poetki z czasów socrealizmu. - Przeszła etap fascynacji komunizmem, nazywała to błędem młodości. W późnych latach 50. przejrzała na oczy i już więcej starała się nie angażować w politykę - wspominał. - Wiersze późniejsze, publicystyczne, jak „Fotografia z 11 września”, wychodziły jej gorzej i miała tego świadomość.

Na sabacie

Prywatnie, szczególnie w czasie po otrzymaniu Nobla, starała się pozostać osobą, nie osobowością. Nie szafowała słowem przyjaciel, miała jednak wianuszek koleżanek, z którymi organizowała tzw. sabaty. - Wśród nich panowała taka żelazna zasada, żadnych rozmów o chorobach. W przeciwnym razie ta, która się wyłamie, płaci. Raz w czasie takiego sabatu jedna z nich przyszła i wywaliła całą zawartość portmonetki. Stwierdziła, że nie da rady, po prostu musi.

Noblistka kolekcjonowała kartki pocztowe. Po przeprowadzce zaprojektowała na nie specjalną komodę. Ta miała aż 36 szuflad. - Dla niej szuflada to jeden z największych wynalazków ludzkości, zaraz obok koła – odparł rozbawiony Rusinek. Pomimo, że spędził z nią mnóstwo czasu (widywali się zwykle dwa razy w tygodniu), nie podpatrzył jej w trakcie pisania. - Wydaje mi się jednak, że wiersze dojrzewały w niej bardzo długo – a raz jedna z pań poprosiła ją o wiersz. Czekała na niego bagatela 15 lat! Ale się w końcu doczekała. Sekretarz był pierwszym czytelnikiem. - Przepisywałem wiersze z maszynopisów, ale nie wolno było ich komentować. Jeśli pozwoliłbym sobie na krytykę, sprawiłbym jej przykrość, a jeśli chwalił, doszła do wniosku, że i tak mi nie uwierzy. Jedyne, czego nie tolerowałem, to jej swobodnego podejścia do interpunkcji. Przecinki w wierszach to mój wkład w twórczość – ponadto darła swoje wiersze. - Pierwszy mąż Szymborskiej, Adam Włodek sklejał te przedarte kartki. U niej maszynopisy miały status rękopisów, nanosiła na nie poprawki.

Czym była poezja? - Wyrazem szacunku wobec języka – twierdził wieloletni sekretarz. Zależało jej na twórczości prostej, czytelnej dla odbiorcy. - Powiedziała, że jej się te frazy śnią. W snach słyszy słowa, potem zapisuje je po obudzeniu w notesiku. Kiedy zanosiła pierwszy wiersz do druku pt. „Szukam słowa”, do wydawcy szła z przeświadczeniem, że jeśli nie przyjmie, zajmie się czymś innym. Kto wie, może ilustracjami... - Była patriotką języka. Liczyło się to, w jakim języku myśli i pisze. Uczyła poważnego stosunku do niego. Przy niej nikt nie odważyłby się mówić niechlujnie.

Oprócz pisania limeryków tworzyła kolaże. Produkowała ich nawet 200 rocznie, głównie dla przyjaciół. Tych już nie darła i nie wyrzucała. - W czasie pracy zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy nie mam czasem zdjęcia pustyni. Spytałam, po co, a ona mi na to, że ma taką tabliczkę z napisem „zakaz kąpieli” - teraz te kolaże tworzą objazdową wystawę po świecie. - W Madrycie towarzyszyła ekspozycji surrealistów, obie wystawy były w tym samym czasie. Dziennikarze pisali, "a tu mamy surrealistkę z Polski”.

To jaka była Szymborska? Rusinek ma świadomość, że obraz poetki zbudowano na podstawie limeryków i dziesiątek anegdot. Dopuszcza do siebie myśl, że sam się do tego przyczynia, ale za takim parawanem poetka skryła się jeszcze za życia. - Dowcipy niebywale rzadko opowiadała, wolała anegdoty, gdyż te mają puentę, która je zamyka. Po niej nie stawia się pytań. Wychodził z tego obraz kobiety sypiącej anegdotami, których bardzo fajnie się słucha, ale trzeba sobie uzmysłowić, że tworzyły takie wieczko skrywające resztę – a mimo wszystko wyciągał kolejną, tym razem o sobie. - Podeszła do mnie kobieta i mówi, „ja pana znam, pan jest sekretarzem Curie-Skłodowskiej” - śmiał się na to wspomnienie.

Poetka codziennych spraw

Rusinek nie potrafi wyobrazić sobie, co by było gdyby jego życie potoczyło się zupełnie innym torem. - Szymborska nawet nie należała do moich ulubionych poetów – przyznał już niemal na koniec spotkania. - W wierszach poruszała codzienne sprawy. Aby po nie sięgnąć nie trzeba wcześniej czytać wielkich filozofów. Była poetką od codziennych spraw. Nie matkowała. Czasem wydawała się młodsza ode mnie. Potrafiła podskakiwać na jednej nodze. Z moimi dziećmi była po imieniu. W żadnym razie nie nie należała do osób, których można się bać. Ujmowała urokiem.

W przyszłym roku ukaże się książka dla dzieci autorstwa Szymborskiej oraz zbiór listów między Szymborską a Kornelem Filipowiczem. Oboje potrafili pisać do siebie nawet dwa razy dziennie. Zapowiedź publikacji jakiś czas temu wzbudziła kontrowersje. Rusinek myśli, że najgorsze za nim. - Pisali je z klasą, niektóre rzeczy chowa się za parawanem języka – a jedyna samowola, na jaką sobie jak dotąd pozwolił, to nazwanie przyznawanej co roku przez fundację nagrody za najlepszy tomik imieniem Wisławy Szymborskiej.

Fot. Karolina Burzyńska/Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE