reklama

Dałam jej szafę. Tak powstały dwie trumny

Opublikowano:
Autor:

Dałam jej szafę. Tak powstały dwie trumny - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościMira Zimińska Sygietyńska to nasza płocczanka, której pomnik jeszcze niedawno ustanowiliśmy na ulicy Tumskiej, żeby nam jeszcze trochę potowarzyszyła w naszej codziennej drodze. Mijamy kobietę, która może nie stała w czasie powstania na barykadach, ale jej obecność okazała się niezbędna niejednemu powstańcowi. Dlaczego? O tym sama pisze w swojej książce „Nie żyłam samotnie”.

70 lat temu, gdy Warszawa rozpoczynała krwawy bój, w stolicy przebywała też rodowita płocczanka Mira Zimińska Sygietyńska, której pomnik niedawno stanął na Tumskiej. Co dzień mijamy kobietę, która choć może nie stała w czasie powstania na barykadach, to  jej obecność okazała się niezbędna niejednemu powstańcowi. Dlaczego? O tym sama pisze w swojej książce „Nie żyłam samotnie”.

- Wybuchło powstanie. Wszyscy wiedzieliśmy, że będzie, że być musi. Młodzież się szykowała. Było kilka dni entuzjazmu i nadziei. Może kilkanaście. Co stało się później, wszyscy wiemy – w taki sposób zaczyna swoje  wspomnienia z tamtych dni.

Zaraz na początku powstało coś w rodzaju powstańczego biura koncertowego. Mira usłyszała, jak zresztą wielu innych artystów, że mają „krzewić”. Ale co to znaczyło, tego już nie wiedziała. Okazało się, że ma podnosić na duchu, śpiewać i rozweselać, jako uznana gwiazda estrady, co też zrobiła. Melodie do tych piosenek partyzanckich nierzadko komponował Tadeusz Sygietyński. Szczególnie wspomina trzy koncerty.

Pierwszy odbył się na wydziale architektury na ul. Polnej w olbrzymiej sali, choć gmach znajdował się dość blisko niemieckich pozycji. – Okna auli wychodziły na Koszykową. Sala była nabita. Śpiewam moją ulubioną piosenkę „Moją ojczyznę”. Nagle padł strzał. Jakiś snajper usiłował się wstrzelić, ale chybił. Kula trafiła w ścianę między mną a Tadeuszem – nad fortepianem. Osypało mnie tynkiem. Ładnie ten tynk strzepnęłam, przesunęłam się nieco i śpiewałam dalej. Dostałam wielkie brawa – nie omieszkała zaznaczyć w swoich wspomnieniach. Kulę schował do kieszeni jej akompaniator. Na pamiątkę.

Drugi koncert zaśpiewała w jakiejś sali gimnastycznej, dobrze nie pamiętała gdzie. Widownię tworzyli ranni, wszyscy w bandażach, spod których wyłaniały się poparzenia. – Śpiewałam coś wesołego. Nie bili mi brawa, bo nie mogli, ręce mieli obandażowane. Tylko śmiali się i krzyczeli: „Mira, brawo! Brawo!”. Klaskali tylko lekarz i sanitariuszka.

Trzeci pamiętała głównie z powodu wielkiej ciszy w szpitalu oddalonym zaledwie kilkanaście metrów od pozycji niemieckich. Z jednej strony ul. Polnej stacjonowali wtedy powstańcy, z drugiej Niemcy, którzy już zdążyli zająć gmach Politechniki. Śpiewała do muzyki Chopina. – Tu był Chopin i walcząca Warszawa, ranni młodzi chłopcy-żołnierze - relacjonowała. - Chopin i strzały, Chopin i mogiły na każdym podwórku, na każdym skwerze. Jeśli on widział nas z nieba, to się z pewnością do nas uśmiechał.

Wkrótce po tym koncercie nastąpił „najazd” na jej dom, ponieważ ludzie, którzy ukrywali się dotąd na Politechnice, uciekli właśnie do niego, do piwnicy. Aż ta wypełniła się po brzegi. – Nie uciekali dalej, bo wiedzieli, że tu przynajmniej Niemcy nie będą nas bombardować z góry, z samolotów ani armat, bo mogliby w swoich trafić – opowiadała tamte wydarzenia po latach. Wspomina również rozmowy Tadeusza Sygietyńskiego o literaturze z jakimś chłopcem, który przynosił im wodę. – Dziwny to był obraz – uważała Mira. – Tam piekło, pali się jak cholera, strzelają, a tu siedzą ci dwaj i rozmawiają, dyskutują, spierają się o jakieś trudne problemy, których zupełnie nie rozumiałam.

Młodzieniec nazywał się Zdzisław Libera. Został on później profesorem polonistyki na Uniwersytecie i pamięta kuchnię u Zimińskiej jako raczej niebywale gościnny salon towarzyski, ale też do czasu. Żołnierze zrobili sobie w salonie i w pokoju stołowym stanowiska do walki, robiąc małe otwory, przez które ostrzeliwali budynek Politechniki.

Jak się szybko zaczynały i kończyły ówczesne przyjaźnie, pokazuje przykład przyjaźni gosposi z jednym z tych walczących chłopców, którego lubiła dokarmiać. Miał on na imię Kazimierz. Któregoś dnia, kiedy strzelał do Niemców, sam został ranny. – Niech pani idzie, wzięli go do szpitala, a ja tu z obiadem czekam – usłyszała wtedy Mira od gosposi. Pobiegła, ale nie zdążyła. Kazia Niemcy trafili w głowę. – Powiedziałam Sitanii, że Kazio obiadu nie będzie jadł. Rozpłakała się.

A Mira wciąż koncertowała, tyle że wolała śpiewać piosenki sentymentalne, tymczasem stale była proszona o coś wesołego. – Mnie już wtedy nie było na duszy wesoło, ale zaśpiewałam – i dosłownie pod koniec tego koncertu przyszła po nią łączniczka, która miała prowadzić ją na kolejny. Nie poszły. Spadła tam bomba. – Zawsze żal koncertu, który się nie odbył, ale jeśli bomba, to trudno – kwituje.

Było jej jednak coraz smutniej. Pisze dalej o coraz większej ilości rannych, o braku lekarstw, opatrunków. O śmierci. – Kiedyś zobaczyłam płacząca panią. Pytam: co się stało? Ona mówi, że syn zabity, nie ma trumny, żeby go pochować. Powiedziałam: Dam pani szafę. Może z niej coś się uda zrobić – i faktycznie z szafy powstały dwie płaskie trumny. Szufladę wzięła ponoć jakaś inna pani, której zabili dziecko. – Tak to nawet moje stylowe meble do czegoś się w tej powstańczej gehennie przydały – dodaje na łamach swojej książki.

Tadeusz Sygietyński, aby pocieszyć Mirę, stwierdził, że oboje znajdą się kiedyś w encyklopedii, ale ona niedowierzała. – Będzie tak: Warszawa podczas powstania została zniszczona, zginęło sto tysięcy ludzi … a my wśród nich będziemy – zakończył, co Mirze się wybitnie nie spodobało. Nadal liczyła, że wyjdą z tego cało. – Okazało się, że oboje mieliśmy rację: jakoś przeżyliśmy i ja jestem w encyklopedii, i kochany Tadeusz -  cieszyła się po latach. To właśnie wtedy Sygietyński poprosił ją, żeby po powstaniu ( jeśli tylko przetrwają), pojachali gdzieś na wieś i zaczęli zbierać piosenki ludowe. Mira obiecała mu pomóc, ale postawiła warunek. Najpierw muszą przeżyć.

Później skończyły się koncerty, choć Mira bezrobotna nie została. Zajęcie znalazł jej doktor Lewicki ze szpitala. – Był wybuch, jednemu wgniotło oko. Trzeba mu je wyjąć. Bez znieczulenia, bo nie mamy. On powiedział, że da sobie wyjąć, jeśli Zimińska będzie przy nim – przytaczała jego słowa. Mężczyzna nie dostał znieczulenia. Ale zniósł zabieg mężnie. Mira trzymała go za rękę i dodawała otuchy słowami. I znów nie przeszkadzało jej to jednak zaznaczyć, że doktor specjalnie wysyłał ją tylko do najcięższych przypadków. – To były najtrudniejsze zadania, jakie wykonywałam w moim życiu. Już nie można było udawać „osoby radosnej”, tu trzeba było za każdym razem wyczuć, jak się zachować, co powiedzieć.

A jednak najstraszniejsze dopiero było przed nią. Twierdziła nawet, że wolała wtedy zostać na miejscu z tymi, co leżeli pod gruzami, ponieważ była już u kresu wytrzymałości. Musiała razem z Tadeuszem Sygietyńskim opuścić Warszawę. Tak znaleźli się w obozie w Pruszkowie, z którego pamięta wszechobecny smutek i zimno. Ona jednak postanowiła ułożyć piosenkę o Warszawie, co piękna stała nad Wisłą, ale wróg w nią armatami walił, a całą resztę postanowił spalić. O Warszawie, która mówi, że wciąż jeszcze żyje, pomimo, że wszystkim rozkazano ją opuścić ze łzami. Lecz miłość do niej wielka pozostała, która pozwoli na to, że miasto stanie nowe, dumne, piękne i wspaniałe.

Z obozu musieli uciekać na wieść, że Niemcy szukają artystów, ponieważ planują urządzić koncert. Działająca w obozie organizacja pomogła im uciec. Tylko, że o lokum łatwo nie było. Wszędzie można było spotkać warszawiaków, w Tworkach, w Stawiskach. W końcu znaleźli werandę pod Tarczynem. Aż któregoś dnia Mira siadła na kamieniu (który zresztą nazywa żebraczym) i myślała o swojej beznadziejnej sytuacji. Z czarnowidztwa wybawił ją Mieczysław Fogg, który zamieszkał nieopodal. Zaprowadził ich do jakiejś pani. Zdobył dla nich worek, kupili też słomę i zrobili siennik. Jak dokupili siano, powstała poduszka, a ta sama pani użyczyła im nawet prześcieradła.

Znaleźli z czasem lepszy pokój. Nieduży, ale naprzeciwko mieścił się salon. Postawiono w nim ołtarz. Na górze mieszkał ksiądz, który co rano odprawiał tam nabożeństwa i Mira z Tadeuszem musieli wstawać i pokój opuszczać.

Mira postanowiła się odegrać na właścicielu domu. Jak twierdziła, odciągał śmietanę z mleka i za to chude mleko kazał sobie słono płacić. Dlatego wrzuciła mu kamyczek do maszyny. – Przez parę dni mieliśmy lepsze mleko. Wtedy okazało się też, że „gwiazda” umie gospodarzyć – lekko dowcipkowała z samej siebie. Posadziła bowiem cebulkę i wyrósł szczypiorek. Podobnie z pietruszki wypuściła zielona natka. – Gospodarzyłam więc pięknie. I czekałam na Polskę. W lesie - przyznała.

Zastanawiała się tylko, co się stało z jej domem. Po chwili jednak dochodziła do wniosku, że nawet gdyby istniała szansa na uratowanie kilku rzeczy, to z Niemcami wstydziłaby się wjechać do miasta. Kiedy siedziała pod suszarką u fryzjera w Grójcu, z mokrą głową opuszczała zakład z powodu kanonady. Niemcy wycofywali się. Na ulicach pojawiały się radzieckie czołgi. – Rano na naszym podwórku poddała się grupa Niemców – a w domu, którym mieszkali, zakwaterował się sztab armii radzieckiej. I tak znowu musieli przenosić się na sianko. Ale w każdym razie wtedy sądzili, że doczekali się Polski. Za pierścionek zawieziono ich furmanką do Warszawy. Tam opanowała ją rozpacz. To był drugi dzień po wyzwoleniu. Dom na Polnej jednak został spalony.

– Nie było nic, tylko same gruzy. Tak mi było strasznie smutno. I nagle usłyszałam: „Do hierbaty! Do hierbaty! Do świeżego ciasta!...Na deskach stała paniusia, miała jakiś garnek. Obiecywała, że herbata będzie ciepła, ale w styczniu było bardzo zimno, herbata tez była bardzo zimna. Ona spytała mnie: „Paniusiu, będzie Warszawa, będzie? A ja odpowiedziałam: „Na pewno będzie, na pewno. I ucałowałam ją.

W artykule opierano się na fragmentach autobiografii "Nie żyłam samotnie" M. Zimińskiej - Sygietyńskiej

Pomnik Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej stanął na Tumskiej, fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE