Dowcip całą winę zwala na biblijnego przodka: czego ludzie nie mogą wybaczyć Noemu? Że zabrał do arki parę komarów! Ale szukanie kozła ofiarnego na niewiele się zda: trochę sami jesteśmy sobie winni, a trochę winna jest pogoda. Ważne, by zminimalizować bzyczącą nawałnicę. A to kosztuje.
fot. Tomasz Miecznik / Portal Płock
Cały kraj boryka się z bzyczącym problemem: miejscowości turystyczne wioną charakterystycznym zapachem ciał sowicie skropionych owadobójczymi specyfikami, Polacy opędzający się od much, muszek i komarów chodzą podrapani jak nieboskie stworzenia, a szyby samochodów oblepione są zwartą chmarą zielonych potworków. W Płocku nie jest lepiej: wakacyjny grill z przyjaciółmi albo popołudniowy spaceru nad Wisłą czy jeziorem staje się morderczą walką z nawałnicą żądnych krwi stworzeń, a i w domu nie można zaznać spokoju: unicestwiony szerokim kapciem wróg zostawia na śnieżnobiałym suficie czarną plamę, a jego czyhający za oknem pobratymcy powodują, że w siedzimy źli jak osy w zamkniętych na cztery spusty dusznych mieszkaniach. Słowem: dramat.
– Jest klika przyczyn tegorocznej plagi komarów – wyjaśniał nam powody tego bzyczącego stanu rzeczy Krzysztof Kelman, kierownik działu hodowlanego w płockim zoo. – Po pierwsze, intensywność występowania komarów zależy od tzw. lat suchych i lat mokrych – teraz mamy mokry rok, więc komary rozmnażają się niemal w każdej kałuży, w beczce z wodą, w błocie. Po drugie, z miejskich osiedli praktycznie zupełnie wyrugowano jaskółki, które przecież żywią się tymi uciążliwymi owadami. Mniej obserwuje się też innych ptaków, choćby jeżyków – one również zjadały wiele komarów.
Rzeczywiście, w porównaniu do kilku lat wcześniej krajobrazu osiedli nie zdobią jak kiedyś setki glinianych gniazd jaskółczych. Nie mamy więc zapaskudzonych niemiłosiernie balkonów, ale… no właśnie – nie mamy też tylu skrzydlatych sprzymierzeńców, którzy by przeklęte komary potraktowały jako smaczny obiad.
Poza tymi krwiożerczymi komarami, irytują też te tzw. zielone– duże i niegroźne o wdzięcznej nazwie ochotki. – Prawdziwy wysyp ochotek można zaobserwować nad Wisłą, bo składają one larwy w mule rzecznym – objaśniał Krzysztof Kelman.
Zapytaliśmy więc kierownika działu hodowlanego, czy w takiej sytuacji – gdy różnymi cwanymi sposobami udało nam się wyprosić jaskółki i nawarzyliśmy sami tego piwa, jest w ogóle możliwe, by sobie z bzyczącą plagą poradzić. – W niektórych miastach podejmuje się takie działania i to z dość dobrym skutkiem – mówił Krzysztof Kelman. – Są sprowadzane specjalne preparaty ograniczające rozmnażanie komarów – trzeba zaatakować wcześniej, bo gdy komar się wylęgnie, nic już nie pomoże. Takimi specyfikami spryskuje się brzegi wód, błota, zakrzewione tereny, na których jest mokra ziemia. Sęk w tym, że koszty takich operacji są dość duże i nie każde miasto na to stać.
Jak dowiedzieliśmy się w biurze prasowym płockiego Ratusza, w naszym mieście dotąd nie zostały podjęte żadne kroki mające nawałnicy komarów zaradzić. Na razie trwają konsultacje mające ustalić strategię walki z nieproszonymi gośćmi. Zastanawianie się nad problemem uciążliwych owadów zapoczątkowała interpelacja radnego Marcina Flakiewicza, który skarży się na plagę komarów i innych muchopodobnych stworzeń zalewającą miejsca spacerowe na skarpie i Sobótce i pyta, co miasto zrobiło albo zamierza zrobić, by przywrócić płocczanom i turystom radość z wakacyjnego wypoczynku.
W naszej galerii: