reklama

Alan Uryga: czasem człowiek dwa razy się zastanowi, zanim gdzieś wyskoczy

Opublikowano:
Autor:

Alan Uryga: czasem człowiek dwa razy się zastanowi, zanim gdzieś wyskoczy - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

SportPrzygoda Alana Urygi z Wisłą Płock to prawdziwy rollercoaster. Pierwszy sezon to walka o czołową czwórkę, a kolejny to rozpaczliwa walka o utrzymanie w Ekstraklasie. W kolejnym Nafciarze znów zachwycają i nie zamierzają się zatrzymać. Jak stoper przeżywał sezon, w którym nie szło? Czy przynosił emocje do domu? Jakim szkoleniowcem jest Radosław Sobolewski?

Przygoda Alana Urygi z Wisłą Płock to prawdziwy rollercoaster. Pierwszy sezon to walka o czołową czwórkę, a kolejny to rozpaczliwa walka o utrzymanie w Ekstraklasie. W kolejnym Nafciarze znów zachwycają i nie zamierzają się zatrzymać. Jak stoper przeżywał sezon, w którym nie szło? Czy przynosił emocje do domu? Jakim szkoleniowcem jest Radosław Sobolewski? 

Zmiana trenera za pięć dwunasta czy kwadrans po dwunastej nie może dobrze wpłynąć na drużynę. Chyba już otrząsnęliście się po szoku z początku sezonu?

Wydaje mi się, że tak. Widać to gołym okiem. Drużyna wyszła na prostą i wszyscy raczej zapomnieli o zamieszaniu z trenerem. Jesteśmy na właściwych torach i skupiamy się na pracę z nowym szkoleniowcem. Myślę, że nieźle to wygląda. Radosław Sobolewski fajnie wszedł do drużyny i z rozmów z chłopakami wiem, że wszyscy mu zaufali. Wszystko jest na dobrej drodze, żeby solidną formę utrzymywać i punktować, a tego brakowało przez ostatni rok.

Właśnie. Po świetnym sezonie, który skończył się niedosytem w Białymstoku, przyszedł sezon, w którym trzeba było bić się o utrzymanie do ostatniej kolejki. Walka o byt w Ekstraklasie - jakie to emocje? Przeżywaliście to do samego końca? Kibice często zarzucają piłkarzom brak zaangażowania. Mówią, że klub spadnie, a zawodnicy odejdą.

Całkowicie tak nie było. Czegoś takiego jak końcówka poprzedniego sezonu nie przeżyłem jeszcze w swojej karierze. Kosztowała ona wszystkich mnóstwo nerwów. Pod koniec sezonu byłem nie do zniesienia. Mecze były rozgrywane w krótkich odstępach czasu. Tak tym żyłem i martwiłem o to, jak wyjdzie na koniec… nie chciałbym przeżywać podobnej sytuacji. Śmialiśmy się potem, że to chyba sto razy większe emocje niż walka o puchary czy mistrzostwo. Jasne, tam też jest presja, ale to nie to samo. Tu ma się świadomość, że ważą się losy wielu zawodników, czasami też klubu. Nie ma co ukrywać, że dla niektórych spadek ligę niżej to katastrofa. Wydaje mi się, że większość chłopaków tak do tego podchodziła, zresztą końcówka sezonu pokazała, że tak właśnie było. Widać było po wszystkich ulgę po ostatnim gwizdu i radość w Zabrzu, kiedy wygraliśmy kluczowy w kontekście walki o utrzymanie mecz. Osobiście kosztowało mnie to mnóstwo nerwów.

W jednym z wywiadów przeczytałem, że niepowodzenia na boisku są i ciążą, ale kiedy wraca się do domu i patrzy na żonę i dzieci, można odetchnąć. Są sprawy ważne i ważniejsze.

Rzeczywiście tak jest, ale są sytuacje, kiedy ciężko się w 100 proc. odciąć. Wraca się domu, można pobawić z dzieckiem, ale właśnie jest świadomość, że niepowodzenie na boisku, czyli spadek, odczuje też rodzina. Ciężko to zamieść pod dywan. Wiadomo, że rodzina ucierpi, bo nie oszukujmy się, poziom niżej na każdym się to odbija.

Ewentualna przeprowadzka to nic przyjemnego. Wy macie małe dziecko.

Ja akurat miałem ważny kontrakt, więc myślę, że zostałbym w Płocku, o ile ktoś by się po mnie nie zgłosił. Nie mam takiego zapisu, że rozwiązuje się w razie spadku.

[Pytania do Agnieszki, żony Alana, która przysłuchuje się rozmowie] Wydaje się, że Alan jest bardzo spokojnym człowiekiem. A jaki był pod koniec poprzedniego sezonu? Przynosił emocje do domu?

Oj, bardzo dużo przynosił do domu. Alan jest spokojnym człowiekiem, ale dusi wszystko w sobie. Atmosfera była napięta. Widać było, że bardzo przeżywa. Między nami też momentami nie było za fajnie. Sama też przeżywałam, bo trochę sobie tu ułożyliśmy życie.

Nauczyłaś się tego, że czasem trzeba odpuścić, przymknąć oko?

Tak, nie odzywać się, zająć swoimi sprawami i pewnych tematów nie drążyć (śmiech).

Jak ważna w twoim życiu jest żona? Często mówi się, że umiejętności ma wielu chłopaków, ale piłkarz zaczyna się od szyi w górę. Ważna jest głowa i mądra kobieta u boku.

Na pewno tak jest. Spokój w domu jest dla mnie w wielu momentach kluczowy. Tom co Aga powiedziała przed chwilą, o kłótniach między nami – wiem, że to przekładało się w jakiś sposób na moją dyspozycję. Może nie w meczach, bo wtedy potrafię się odciąć. Może dlatego, że miałem w życiu dużo ważniejszych problemów. Jeśli jest napięta atmosfera w domu czy problemy z dzieckiem, to ma to dla mnie spore znaczenie. To bardzo istotna sprawa, żeby mieć wszystko poukładane.

Agnieszka jest dla mnie najważniejszą obok syna osobą. Ze sobą spędzamy najwięcej czasu. To ona jest ze mną w Płocku, kiedy z rodziną widuję się raz na kilka miesięcy, ostatnio coraz rzadziej. To duża część mojego życia i oby długo tak jeszcze było. Nie skłamię jeśli powiem, że żona i syn to dziś dla mnie dwie najważniejsze osoby.

fot. Tomasz Miecznik/Portal Płock

Czy była jakaś presja ze strony kibiców? Wiadomo, że piłkarz poza treningami i meczami ma życie osobiste. Nie baliście się wyjść do knajpy, chociażby na obiad?

Nie słyszałem o żadnych incydentach, ale pod koniec sezonu rzeczywiście człowiek się dwa razy zastanowił, zanim gdzieś wyskoczył. Nie mówię tu oczywiście o żadnej imprezie. Mi osobiście było wstyd czasami wyjść na obiad. Czuć spojrzenia, że ktoś ma coś do zarzucenia. Jesteśmy tylko ludźmi i dla mnie to jest chore, żeby ktoś sprawiał przykrości na obiedzie czy spacerze, ale ja też tak czasem mam, że po nieudanym meczu mi samemu głupio się gdzieś pokazać. Czuję się z tym źle, choć po meczu z Zagłębiem, kiedy podeszliśmy do sektora gości, w emocjach padło sporo męskich słów. Pewnie jednak każdy, jak to na chłodno przemyśli, uzna, że przesadził. Mnie nic przykrego nie spotkało. Wręcz odwrotnie – spotykam się z pozytywnymi reakcjami.

Jak się czujecie w Płocku? Kraków to piękne miasto, Płock też, ale jakby mniej.

Każdy sobie zdaje sprawę z różnicy między tymi miastami i chyba żaden z płocczan się nie obrazi, jeśli powiem, że Kraków jest ładniejszym miastem. Choć trzeba oddać Płockowi, że bulwary i Wzgórze Tumskie to świetne miejsca. Niejedno miasto by się nie powstydziło. Kiedy przyjeżdża do nas rodzina, wszyscy się zachwycają. Zawsze podkreślałem, że nie ma co narzekać. Często rozmawiamy z Agą, że niewiele nam potrzeba do spokojnego, normalnego życia. Nie potrzebujemy mnóstwa atrakcji, czasami wystarczy park i plac zabaw. 

Wróćmy do obecnego sezonu. Od czasu przyjścia trenera Sobolewskiego punktowo wygląda to naprawdę znakomicie, ale wy chyba nie nosicie różowych okularów. Macie świadomość, że gra mogłaby wyglądać lepiej?

Tak, nie ma co ukrywać, że mogłoby być lepiej. Nie chcę jednak umniejszać temu, co zrobiliśmy. Po bardzo słabym początku musieliśmy całkowicie zmienić podejście i styl. Wrócić do podstawowych spraw, skupić na najważniejszych elementach – dobrej organizacji w obronie, prostych taktycznych zadaniach, jakich wymagał od nas trener Sobolewski. Od tego musieliśmy wyjść. Widać rękę trenera Sobolewskiego i to jakie piętno odcisnął na drużynie. Poprawa jest widoczna, poza meczem w Lubinie, gdzie wszystko się rozsypało. To w ogóle nie byliśmy my, nie spełniliśmy żadnych założeń taktycznych.

Wydaje mi się, że gra momentami właśnie tak wygląda, bo skupiamy się na dobrej organizacji, defensywie, a swoich okazji szukamy w kontratakach i stałych fragmentach gry. Nie ma co ukrywać, że wszyscy byli skupieni na tym, żeby zdobywać punkty, bo na koniec to jest najważniejsze. Udało się. Wzięliśmy głęboki oddech. Dorobek punktowy jest dobry, ale przyjdzie jeszcze czas na styl gry w ofensywie, lepszą grę. Moim zdaniem niezbędny do tego jest luz psychiczny.

Kiedy gra się mecz po kolejnych porażkach czuć niesamowitą presję. Niełatwo się gra, podejmuje ryzyko, bierze na siebie odpowiedzialność. A nawet jak za trenera Vicuni nam to wychodziło, to nie zawsze przynosiło spodziewane wyniki. Kiedy trener do nas przyszedł na początku powiedział, że potrzebujemy jednego zwycięstwa, żeby uwierzyć i się rozpędzić. Jeszcze przyjdzie czas, żeby poprawić grę. To przyjdzie ze spokojem w głowach.

Jakim trenerem jest Radosław Sobolewski? Rozmawia z wami indywidualnie? Ruga was w szatni?

Wydaje mi się, że rozmów indywidualnych nie jest za dużo. Ja miałem jedną. Bury są i to dość często. Trener Sobolewski jest bardzo charyzmatycznym człowiekiem i nie uciekniemy od tego.  Mamy bardzo dużo odpraw, praktycznie codziennie. Jeśli nie analizujemy poprzedniego meczu, to już przygotowujemy się pod kolejnego przeciwnika. Analizujemy nawet wideo z treningów. Zdarza się, że dostajemy burę nawet po zajęciach. Reakcji jest dużo, ale to nie jest tak, że trener jest jakimś dyktatorem. To typowa motywacja. Trener chce po prostu, żeby było lepiej, a nie kogoś dołować.

Analizujecie to, dlaczego często w pierwszej połowie gracie słabiej, niż w drugiej? Tak było na pewno z Rakowem Częstochowa, pewnie też z Wisłą Kraków.

Z Wisłą Kraków pierwsza połowa była różna. W meczu z Legią Warszawa pierwsza połowa na pewno było lepsza niż druga, to na pewno kwestia korzystnego wyniku i tego, że to był pierwszy mecz po nieszczęsnym Lubinie. Każdy miał pewnie w głowie, że fajnie by było „dowieźć” zwycięstwo i podświadomie się cofnęliśmy. To nie tak, że Legia nas wolicjonalnie czy piłkarsko zepchnęła do defensywy.

Nie ma co ukrywać, że w Bełchatowie szczęście się do was uśmiechnęło. Jak odebraliście w szatni, że Kuba Rzeźniczak na gorąco przyznał, że powinien być rzut karny?

Wiadomo jak to jest, to był wywiad na gorąco. W przerwie to już w ogóle, po meczu można się szybciej zebrać. Kiedy pomyślałem na chłodno, to stwierdziłem, że chyba mógł to jeszcze przemyśleć. Nie widziałem co prawda żadnych analiz, staram się tego w ogóle nie robić. Słyszałem jednak, że jedenastka powinna być. W sumie nic by nie zmieniło, gdyby Kuba poszedł w zaparte. Jedyne co to podejście sędziów, którzy też robią w przerwie swoje analizy. Arbiter mógł inaczej podejść do drugiej połowy. W kolejnej stykowej sytuacji mógł zareagować inaczej.

Denerwuje was mówienie, że Wisła Płock jest za bardzo zależna od Dominika Furmana?

Jestem ostatnim, żeby coś Dominikowi odbierać. Gołym okiem widać, że jest w świetnej formie. Wybija się ponad przeciętność i w wielu meczach jest wiodącą postacią. Ale pamiętajmy, że piłka nożna to gra zespołowa. To jednak prawo mediów. Piszą co chcą i o kim chcą. Zrobiła się ostatnio moda na ironię, szukanie kontrowersji, jest dużo programów z szyderką. Będąc częścią tej drużyny czasem można się poczuć, że wszyscy są marginalizowani. W meczach wszyscy pokazujemy jedność i razem walczymy. Nie jest oczywiście tak, że my o tym rozmawiamy i jest to jakiś problem w szatni.

Czy kiedy rok temu do Adama Dźwigały przyszło powołanie do reprezentacji Polski pomyślałeś, że może też jesteś blisko? Że to wcale nie jest niemożliwe?

Tak. Mimo wszystko trochę się rozczarowałem (śmiech). Na tamten moment tworzyliśmy z Adamem naprawdę niezłą parę stoperów, fajnie zakończyliśmy ligę, choć zasługiwaliśmy na więcej. Kiedy okazało się, że Jerzy Brzęczek będzie sięgał po swoich byłych podopiecznych z Wisły Płock i się nad tym pochyliłem to pomyślałem, że równie dobrze ja mogłem je dostać. Wydaje mi się, że prezentowaliśmy podobny poziom. Doszły bramki, ale później temat całkowicie ucichł.  

Z Dźwigiem cały czas mam dobry kontakt. Kiedy był w Płocku spędzałem z nim najwięcej czasu, trzymaliśmy się blisko. Nie było nigdy żadnej zawiści. Taka była decyzja trenera. Jako pierwszy zadzwoniłem z gratulacjami.

Gra w reprezentacji to marzenie?

Jasne, ale daleko mi do stwierdzenia, że to mój priorytet. Nie jest to moje pierwsze marzenie liście, zwłaszcza, że na mojej zawsze były rzeczy osobiste. Pewnie, że to byłaby wielka duma.

Gdzie w tym sezonie zatrzyma się Wisła Płock?

Rozmawialiśmy nawet o tym ostatnio w szatni, mówił też o tym trener. Nadal walczymy o utrzymanie. Nie brzmi to może dobrze, ale tak jest. Przed chwilą skończył się sezon, w którym walczyliśmy o utrzymanie i nasza czarna seria. Nie trzeba daleko sięgać pamięcią, żeby przypomnieć sobie słabe momenty. Jestem ostatni do przypisywania sobie punktów i wybiegania myślami w przyszłość. Nie możemy teraz kalkulować, tylko podchodzić do każdego meczu osobno. Tylko spełniając swoje zadania, możemy dopisywać kolejne punkty.

Wielokrotnie mówiłem też w szatni, że trzeba szanować każdy jeden punkcik. W poprzednim sezonie było wiele meczów, że mieliśmy remis albo przegrywaliśmy jedną bramką, a wszyscy szli do przodu i najczęściej kończyło się tak, że po kontrze rywali przegrywaliśmy. Robiło się 0:2, a mecz można było spokojnie dograć. To nie tak, że liczą się tylko trzy punkty.

Koniec końców utrzymaliśmy się jednym oczkiem.

Dokładnie. Po ostatnim meczu wszyscy się zorientowali, ile waży taki punkcik. Teraz zostało ponad 20 spotkań, ale w ostatnich kolejkach każdy wyciąga kalkulator. Tylko szanowaniem każdego punktu, najlepiej trzech, możemy coś sensownego zbudować.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE