reklama

Zakochała się w nim studentka. I donosiła

Opublikowano:
Autor:

Zakochała się w nim studentka. I donosiła - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościDonoszono na niego przez dwie dekady. W archiwach Instytutu Pamięci Narodowej znalazł na siebie całkiem sporą ilość teczek. Dziś może na ich podstawie rekonstruować swoje życie i twórczość. - Prawdy nie da się poznać bezkarnie, lekki atak serca to minimum – mówił wczorajszego wieczoru w Płockiej Książnicy Bohdan Urbankowski.

Donoszono na niego przez dwie dekady. W archiwach Instytutu Pamięci Narodowej znalazł na siebie całkiem sporą ilość teczek.  Dziś może na ich podstawie rekonstruować swoje życie i twórczość. - Prawdy nie da się poznać bezkarnie, lekki atak serca to minimum – mówił wczorajszego wieczoru w Płockiej Książnicy Bohdan Urbankowski.

Bohdan Urbankowski, poeta i pisarz, autor „Czerwonej mszy”, zbioru esejów o pisarzach kolaborantach, dawniej powiązany z ruchem Nowego Romantyzmu. W płockim teatrze pełnił funkcję kierownika literackiego. W czwartkowy wieczór pojawił się w charakterze gościa w sali kolumnowej Książnicy Płockiej, gdzie powitała go jej dyrektorka Joanna Banasiak.

Gość już na wstępie postawił sobie założenie, że obecne na odczycie osoby nie czytały jeszcze jego ostatniej książki „Pierścień Gygesa. Szkice z ukrytej historii Polaków”, który to z resztą tytuł jest trzecią i ostateczną wersją. Na początku miała nazywać się „Mroczna strona księżyca”, jako odniesienie do czegoś, co istnieje, ale tego nie widzimy. Tak jak z historią, gdzie istnieje zarówno ta tajna, ukryta jej karta, jak i jawna, dostępna dla wszystkich. – Ale ten wydał mi się infantylny – przyznał Urbankowski. – Brzmiał, jak z pamiętnika pensjonarki, więc powstała druga wersja „Jubel z judaszem”. Wszyscy przecież piliśmy kiedyś z takimi judaszami, bo nie wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia – odwołując się do żon i kochanek, które swoją miłość wyrażały … donosami do bezpieki. – Ale stwierdziliśmy z wydawcą, że poszkodowany byłby Judasz, bo ci, którzy donosili, znajdowali się pod względem moralnym jeszcze niżej od niego, ponieważ cieszyli się z pieniędzy, jakie za to otrzymywali.

Gyges, wedle jednej z wersji, nie był królem Lidii w VII w p.n.e., ale prostym pasterzem, który znalazł niezwykły pierścień przy ciele zmarłego. Ten użyczył mu swojej mocy i uczynił go niewidzialnym. Pasterz zabił więc monarchę i sam został władcą. – U nas z tej niewidzialności korzystali donosiciele i szpiedzy – tłumaczył genezę ostatecznej wersji tytułu książki. – Oni czuli się bezkarni. Tymczasem donosy nie płoną. Poznanie prawdy to tylko kwestia czasu i pracowitości historyków. Kopie donosów można znaleźć nawet z zupełnie przypadkowych teczkach.

Według Urbankowskiego, znamy tylko część prawdy, podobnie jak donosiciele. Wykrętami nazwał pojawiające się co jakiś czas tłumaczenia oskarżonych o donosicielstwo, jakoby dokumenty zostały sfałszowane. – Nie było donosów fałszywych, ale zdarzały się w nich informacje nieprawdziwe, wkradały się błędy – przyznawał pisarz. W Instytucie Pamięci Narodowej znalazł na swój temat aż 11 teczek, najgrubsza liczyła sobie bagatela 200 stron! On sam jest przekonany, że donosy pod jego adresem po pierwsze zmieniły jego życie na zawsze i po drugie - powstawały przez 20 lat. W młodości miał szansę wyjechać na stypendium do Francji. Przyznano mu nawet paszport, pojechał po niego z Bytomia, ale wtem otrzymał telegram, że musi wracać i zgłosić się na komendę.

– Oficer poprosił o ten paszport, a ja wciąż myślałem, że to jakaś pomyłka – wspominał w Książnicy. – Jeśli podpiszę i nawiążę z nimi współpracę, to na znak patriotyzmu, którym przecież jestem, a on takich szuka. A jak mu odmówiłem, to zaraz zwymyślał mnie od Żydów. Z komendy wyszedłem raźnym krokiem, pogwizdując melodię z „Mostu na rzece Kwai”, a potem rozbeczałem się jak dzieciak, bo tak było mi żal Paryża.

To tylko pierwszy przykład, jak esbecja i donosy wkraczały z buciorami w życie Urbankowskiego. Kiedy szukał pracy, liczył na pomoc dyrektora artystycznego płockiego teatru Andrzeja Marii Marczewskiego, ale ten odmówił, ponieważ – jak powiedział Urbankowskiemu - esbecja zabroniła go zatrudniać. – Zwątpiłem wtedy w niego, ale po lekturze teczek wiem, że faktycznie do takiej interwencji doszło z powodu donosu. Ktoś inny wyreżyserował mój życiorys – uznał i przypomniał sobie przypadek przyjaciela, którego jego matka nazywała „swoim drugim synem”, podczas gdy on pisał donosy z każdego spotkania. – Józef Kurylak (także poeta) uczył się nawet moich wierszy na pamięć i recytował esbecji. Dzięki temu, na podstawie lektury teczek, mogłem sobie zrekonstruować fragmenty, które gdzieś mi uleciały z pamięci.

W 1976 roku esbcy nazwali go w swoich materiałach „figurant romantyk”. W tym czasie zaangażował się w tzw. desanty poetyckie. W grupie wpadali na jakąś imprezę i recytowali wiersze. – Szybko się z nich ulatnialiśmy, ale z reguły już nas więcej na nie nie zapraszano – skwitował.  Z tymi donosami to było tak, że czasem ktoś zmyślał, przez co Urbankowskiego obwołano nawet szefem grupy poetyckiej „Desant”, co mijało się z prawdą. Jako adiunkt na uczelni wyższej zarabiał 1050 zł, ale taki szpicel nawet 2 tysiące. – Co się bardziej opłacało? – pytał retorycznie.

Kiedy jednak zajrzał do swojego życiorysu w IPN, z początku nie miał większych uwag, ale z dalszej lektury wynikać miało, że jest marksistą, podczas gdy on identyfikował się z piłsudczykami. W dodatku znowu szukał pracy. Kolega próbował mu załatwić etat na Akademii Wychowania Fizycznego. – Ale tam była trochę inna esbecja – zaznacza. – Sportowcy szmuglowali towar, korzystali nawet z poczty dyplomatycznej i na nich się koncentrowali – ale do pracy przyjęty został i właśnie tam spotykała się grupa organizująca kolejne desanty poetyckie. Dziś wie, że do jego życiorysu przepisano fragmenty życiorysu kogoś zupełnie innego. – Jak się działa nielegalnie, to z prawdą jest się zawsze na bakier.

Tyle, że z pracy go wyrzucono za rzekome propagowanie filozofii narodowej. Donosiła na niego róównież osoba powiązana z grupą, a że pech chciał, że właśnie na AWF spotkało się aż czterech figurantów, za którymi niczym cienie krążyli esbecy, to i kolejną pracę Urbankowski stracił.

Kim byli donosiciele? Jakie mieli motywacje? – Oni już nie byli szantażowani, to ochotnicy dla kariery i pieniędzy – mówił z przekonaniem. – Ale esbecy nie każdego brali. Liczyła się dobra partyjna rodzina, jako taka inteligencja i wolne miejsce – ten ostatni element wynikał z faktu, że służby doskonale orientowały się, jak dużej liczby donosicieli potrzebują w danym miejscu, aby dysponować kompletem informacji. – Na UW to było od 10 do 12 osób – tyle że nawet, jeśli ktoś był szpiclem, nie mógł czuć się bezpieczny. Tak stworzono system kontroli, że jeden donosił na drugiego, a na obu jeszcze ktoś trzeci. – Prawdy nie da się poznać bezkarnie, lekki atak serca to minimum – a na dowód przytacza kolejne przykłady. Jak dotąd Urbankowski poznał zawartość 360 teczek, więc sypał nimi jak z rękawa.

Tu nawet uczucia mogły okazać się fałszywką i skończyć raportem do esbecji, jak to było w jego przypadku, kiedy sądził, że zakochała się w nim śliczna studentka. Niestety, nic z tego nie było prawdziwe, natomiast oficerowie doskonale wiedzieli, że informacje najlepiej zdobywać poprzez łóżko lub szantaż. Na dowód swoich słów opowiedział o przypadku 17-latki, która wcześnie zaszła w ciążę. Aby mogła studiować, wnuczkiem zajęli się dziadkowie i za nic nie chcieli jej oddać syna. Doszło do sytuacji, że ojciec kobiety wysłał ponoć donos do esbecji, wyzywając w nim córkę od puszczalskich. Esbecja chętnie zaoferowała kobiecie pomoc.

Z szantażem często spotykały się osoby homoseksualne. – Dla esbecji nie było informacji nieważnych. Liczyła się nawet informacja o tym, co stoi u kogoś na półce w domu.

Trochę szerzej omówił też przypadek znanego publicysty, Daniela Passenta, który – jak twierdził Urbankowski – dla kariery pisał donosy z ambasady amerykańskiej, kiedy przebywał w Stanach Zjednoczonych na stypendium. Były one ważne szczególnie dla esbecji radzieckiej. W ten sposób powstawały kopie. – Nawet, jeśli ktoś sądzi, że zniszczył wszystkie dowody znajdujące się w kraju, powinien pamiętać, że ich kopie z ogromnym prawdopodobieństwem znajdują się w Rosji.

Pomimo całej tej donosicielskiej siatki, nie wszystko dawało się wyreżyserować. Także nie do końca polski zryw niepodległościowy, w którym przeogromną rolę odegrał Kościół katolicki. – Mazowiecki to był taki elegancki listek figowy, komuniści i tak trzymali wszystko w garści. To jednak wystarczyło, by wszyscy zasmakowali w wolności - ocenił. Szczególnie esbecy, którzy potrafili się dobrze ustawić w nowej rzeczywistości.

A co z poczuciem winy? – Ci, co nie dostali zawału, mają się dobrze – odezwała się jedna z uczestniczek spotkania, wyraźnie rozgoryczona. – Patrzą nam prosto w oczy, podróżują, są zamożni. To z nimi siedzieliśmy kiedyś przy jednym stole.

W odpowiedzi na te słowa Urbankowski nazwał zbrodnią wprowadzenie tzw. „grubej kreski”, która doprowadziła do zrównania pewnych rzeczy. – Istnieje przecież granica dobra i zła. Wielu ludziom narzucono poczucie winy za jakieś drobne przewinienie, za ten przysłowiowy „głupi spinacz” co nie zgadzał się przy inwentaryzacji i zrównano ich z tymi, których czyny są nieporównywalnie gorsze. Nie wolno dać sobie wmówić, że IPN to jakaś straszna inkwizycja, przed którą trzeba się bronić.

Urbankowski nie potrafił doszukać się u wielu literatów, jak to zgrabnie określił, homeostazy, czyli czegoś w rodzaju oczyszczenia z win poprzez późniejszą twórczość. – Samokrytyka, jaką odnalazłem, służyła wybieleniu własnej osoby. Ale czy fakt, że ktoś był donosicielem, unieważnia jego dokonania?

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE