reklama

Wieczór hiszpańsko-włoskich emocji

Opublikowano:
Autor:

Wieczór hiszpańsko-włoskich emocji - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościGość piątkowego koncertu Płockiej Orkiestry Symfonicznej Waldemar Gromolak udowodnił, że w pełni zasługuje na miano wirtuoza gitary klasycznej.

Gość piątkowego koncertu Płockiej Orkiestry Symfonicznej Waldemar Gromolak udowodnił, że w pełni zasługuje na miano wirtuoza gitary klasycznej.

Zaczęło się jednak od „Tanga D-dur na fortepian” Isaaka Albeniza zagranego przez płockich symfoników. Albeniz tworzył głównie muzykę symfoniczną, ale nie stronił również od kameralistyki. Przykładem chociażby utwór, który początkowo został napisany z myślą o fortepianie, ale z czasem zyskał również transkrypcję na orkiestrę symfoniczną. I w takiej właśnie wersji zagrany został przez POS. I był to cudowny, chociaż stosunkowo krótki, wstęp do późniejszych wydarzeń.

Słynny „Concierto de Aranjuez” Joaquina Rodrigo to jedna z perełek dwudziestowiecznej muzyki gitarowej. Kompozytor napisał go z myślą o swoim rodaku – genialnym gitarzyście Regino Sainzu de la Mazie. Co ciekawe, sam Rodrigo na gitarze nigdy nie grał, a w dodatku był niewidomy. Potrafił jednak nie tylko skomponować absolutnie genialny koncert gitarowy, ale w dodatku zinstrumentalizować go tak, aby wszystko było niezwykle harmonijne.

39-letni wirtuoz gitary klasycznej Waldemar Gromolak zagrał „Concierto...” tak, jakby był rodowitym Hiszpanem uczącym się gry u najlepszych latynoskich mistrzów. Z niesamowitym wyczuciem rytmu i emocji, potrafił wyciszyć się tam, gdzie trzeba było ustąpić miejsca orkiestrze, a kiedy ta zaczynała partię piano, gitarzysta mocnymi akcentami wychodził na pierwszy plan. Chwilami można było odnieść wrażenie, że solista i pozostali muzycy mają za sobą wiele wspólnych występów. Ich wspólny występ był bliski ideałowi. Nic dziwnego, że został owacyjnie przyjęty przez płocką publiczność, która długo nie chciała wypuścić Waldemara Grocholaka ze sceny, „zmuszając” go do bisu.

A po przerwie widownia została sam na sam z Płocką Orkiestrą Symfoniczną prowadzoną tym razem przez Janusza Przybylskiego, utytułowanego dyrygenta mającego na koncie pracę z najlepszymi zespołami orkiestrowymi w kraju i za granicą. POS pod jego batutą brawurowo zagrała „IV Symfonię A-dur Włoską” Feliksa Mendelssohna-Barttholdyego. Kompozytor, który wielu Polakom kojarzy się głównie z „Marsza Weselnego”, stworzył swoją „włoską” symfonię, podróżując po Europie. Uznał ją za najweselsze ze swoich dzieł, w czym jest sporo racji.

Trzy z czterech części tego dzieła opatrzone są dodatkowymi podtytułami, chociaż nie do końca odpowiadającymi wrażeniom wszystkich słuchaczy. O ile bowiem w Andante con moto faktycznie pobrzmiewają dźwięki mogące przywodzić na myśl ulice włoskiego miasta (na przykład Neapolu) w trakcie festynu bądź procesji, to już Con moto moderato nie do końca kojarzy się z niemieckim turystą we Włoszech. Można byłoby rzec, że jeśli Niemie – to raczej na polowaniu na grubszego zwierza, którego bezskutecznie tropi w gęstych ostępach leśnych. W końcu trafia na chmarę dzikiego ptactwa, które spłoszone zrywa się do lotu. Udaje mu się jednak ustrzelić kilka sztuk, dzięki czemu w ostatniej części – czyli Presto słychać odgłosy myśliwskiej zabawy (w zamyśle autora – obraz barwnego ludowego festynu).


Płocka Orkiestra Symfoniczna koncert Mendelssohna-Barttholdyego zagrała w taki sposób, że praktycznie każdy ze słuchaczy mógł wybrać się we własną podróż po krainie swojej wyobraźni i przypasować do muzyki zupełnie inne klimaty. Bo, jak rzekł o tym utworze sam jego kompozytor, nie należy zbytnio sugerować się podtytułami poszczególnych części. A puszczając wodze wyobraźnie, można było przeżyć wiele pięknych emocji.

Fot. Tomasz Paszkiewicz

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE