Płoccy municypalni wzbogacili się o dwie srebrne dacie dokker, które zastąpiły najbardziej wysłużone auta. Miasto wydało na nie 130 tys. zł. – Te samochody nie są dla strażników, tylko dla mieszkańców oraz tych wszystkich osób, które potrzebują pomocy – podkreśla komendant płockiej straży miejskiej, Andrzej Wochowski.
Podczas jednej z sesji rady miasta płoccy rajcy przyzwolili na wymianę dwóch najbardziej wyeksploatowanych samochodów. Dwie lśniące dacie dokker zastąpiły stare, wieloletnie pojazdy, które straż miejska wystawiła na sprzedaż w drodze przetargu. Do wzięcia jest 14-letni renault megane o przebiegu 226 tys. km oraz 15-letni nissan navara, który przejechał 245 tys. km.
W nowych autach za 130 tys. zł znajduje się zabudowany przedział dla osób zatrzymanych i nietrzeźwych z uchwytami do zapinania kajdanek, zamontowano również sygnalizację dla uprzywilejowanego pojazdu w ruchu drogowym, biodrowe pasy bezpieczeństwa dla dwóch osób. Zadbano także o łączność radiową i zabezpieczenie tylnych drzwi (otwieranych wyłącznie od zewnątrz) poprzez zastosowanie dodatkowej kraty z blokadą zamka. Obie dacie są srebrne, mają odblaskowe pasy w postaci trójrzędnej żółto-granatowej szachownicy i odblaskowym napisem „Straż Miejska”.
Jak dodaje rzeczniczka straży, Jolanta Głowacka, auta płockich strażników miejskich „nie mają łatwego życia” - tylko przez pierwsze półtocze 2015 roku wyruszyły na 909 interwencji dotyczących osób nietrzeźwych przebywających w miejscach publicznych. Spośród osób przewiezionych na Izbę Wytrzeźwień, 558 było osobami bezdomnymi, czyli średnio odwożono na ul. Medyczną pięć osób dziennie. Wykładano wtedy folię na tylne siedzenie samochodu.
– Zdarza się, że bezdomni załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne podczas transportu. Niezbędna jest dezynfekcja radiowozu, generująca dodatkowe koszty – tłumaczy rzeczniczka. Taki samochód później był wycofywany zużytkowania na dzień lub dwa z powodu koniecznego prania siedzeń. Ponadto strażnik, który dla bezpieczeństwa dotychczas znajdował się z osobą nietrzeźwą na tylnym siedzeniu, musiał mieć założone jednorazowe rękawiczki, co zdaniem Jolanty Głowackiej nie stanowiło wystarczającej ochrony dla jego życia i zdrowia.
Fot. SM