Pisaliśmy o wypadku 16 czerwca, sprawa do tej pory bulwersuje mnóstwo osób. Mowa o tragedii, do której doszło w Niesłuchowie. Kilka osób jechało późnym wieczorem volkswagenem vento, z niewyjaśnionych przyczyn zjechał on na lewy pas i potrącił dwoje pieszych na poboczu. Nikt nie udzielił rannym pomocy, auto odjechało. Na miejscu zjawili się policjanci z Bodzanowa. W wypadku ciężko ranni zostali 16-letnia Justyna z gm. Bodzanów i 17-letni Paweł z gm. Wyszogród. Niestety, nastolatka zmarła w płockim szpitalu. Dzień po tragedii 50-letni mężczyzna oświadczył, że to on jest sprawcą wypadku. Został zatrzymany i aresztowany na trzy miesiące.
Ale w całej, tragicznej historii jest jeszcze drugie dno. Co innego oficjalna wersja, informacje w dokumentach policji, sądu i prokuratury, a co innego relacje świadków. We wtorkowym „Magazynie Ekspresu Reporterów” kulisy sprawy pokazała także TVP 2. Co się nie zgadza z oficjalną wersją? Słysząc odgłosy wypadku na miejsce pobiegli Piotr (brat bliźniak Pawła) oraz Karolina, siostra Justyny. Nie mieli pojęcia, że ucierpiało ich rodzeństwo. Utrzymują, że widzieli sprawcę wypadku, pasażerów, auto. - Podbiegłem do nich, prosiłem, by szybko dzwonili po pogotowie i policję – mówił w „Magazynie Expresu Reporterów” Piotr. - Zaczęli się ze mnie śmiać, odjechali. Karolina dodaje: - Nie poznaliśmy Pawła, tak był zmasakrowany...
Według świadków wypadku policjanci z Bodzanowa szybko usłyszeli, co się stało, kto to zrobił, dostali „na tacy” markę auta, kolor. Ale nie podjęli pościgu. Później okazało się, że vento zostało ukryte w gospodarstwie 2 km dalej. Policjanci z Bodzanowa utrzymują, że nie uzyskali takich danych od świadków. Płocka komenda przeprowadziła postępowanie wyjaśniające i – co oczywiste – nie zauważyła nieprawidłowości w postępowaniu kolegów...
Dziwne tylko, że do rodziny poszkodowanej obcy ludzie przynosili rzeczy z wypadku: but Justyny, biżuterię, kawałki auta – lusterko, część błotnika, zderzaka. - Czemu policja tego od razu nie zebrała? - pytał ojciec Justyny w programie w TVP 2.
Ok. 9 godzin po wypadku, gdy Justyna walczyła o życie w szpitalu w Płocku, pojawił się tam 50-latek z żoną i oświadczył, że to on kierował volkswagenem. Często dzwonił z komórki, konsultował się z kimś. Okazało się, że dzwonił do policjanta z rodziny. - Byłam zszokowana, powiedziałam tylko tej kobiecie, że jak tak mogą kłamać – mówi matka Justyny. - Przecież dzieci widziały wszystko dokładnie.
Nikt nie potwierdza, że autem kierował 50-latek. Na dodatek rodzice Justyny podkreślają, że w szpitalu nie miał on żadnych obrażeń na rękach, a widzieli go z bliska, a w kolejne dni pokazywał rzekome rany z wypadku, był oplastrowany. Świadkowie mówią, że tak naprawdę kierował jego syn, karany już za jazdę po alkoholu. - Nikt nie potwierdza, że to był jego ojciec – zaznacza ojciec Justyny.
Co zaskakujące, prokurator odstąpił od jakichkolwiek czynności wobec pasażerów vento, a przecież nikt z nich nie udzielił pomocy poszkodowanym. Rodzina zaskarżyła taką decyzję. - Przecież liczyła się każda minuta, sekunda, można było pomóc Justynie – mówiła w programie ze łzami w oczach jej siostra Karolina.
Policja bazuje na tym, że ślady krwi w aucie należą do 50-latka. - Ale ci panowie mieli aż 16 godzin na ustalenie wspólnych zeznań – podkreśla dziadek Justyny. Sprawa stała się głośna, pytania otrzymuje już nie tylko sąd, prokuratura i komenda policji w Płocku, ale i komenda wojewódzka w Radomiu oraz główna w Warszawie. Może wreszcie ktoś zrobi coś w tej bulwersującej sprawie?
We wtorek 4 września pojawiło się pierwsze pozytywne światełko. Sąd uchylił we wtorek wcześniejszą decyzję odmowy wszczęcia postępowania dotyczącą wątku pasażerów jadących volkswagenem. To wlało pewną nadzieję w serca rodziny Justyny, że prawda wyjdzie na jaw, a sprawcy poniosą konsekwencje. - Jakby przejechali psa. To oprawcy, inaczej nie mogę ich nazwać – mówił łamiącym się głosem dziadek Justyny. - Zabrali sens życia. W jednej sekundzie...
Czytaj też: