reklama

Przewrotna historia, a Stalin sika w majtki

Opublikowano:
Autor:

Przewrotna historia, a Stalin sika w majtki - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościCo by było, gdyby Janowi Karskiemu misja się jednak powiodła? Zdołał przekonać władze w Londynie i amerykańskiego prezydenta, a sam stał się niemalże celebrytą w blasku reflektorów? W taki alternatywny świat wprowadził wczoraj widzów aktor płockiego teatru Sebastian Ryś w Muzeum Żydów Mazowieckich.

Co by było, gdyby Janowi Karskiemu misja się jednak powiodła? Zdołał przekonać władze w Londynie i amerykańskiego prezydenta, a sam stał się niemal celebrytą w blasku reflektorów? W taki alternatywny świat wprowadził wczoraj widzów aktor płockiego teatru Sebastian Ryś w Muzeum Żydów Mazowieckich.

Ryś odwrócił niemalże do góry nogami rzeczywiste wydarzenia, dokładając wiele sarkazmu i ironii, i zaprawiając wszystko elementami współczesnymi. Bo co by było, gdyby Janowi Karskiemu, słynnemu kurierowi, który informował Londyn i świat o tym, co się dzieje w okupowanej Warszawie, się nie udało? – Zaszyłbym się w Nowym Yorku, jakiś psychoterapeuta zarobiłby fortunę – odpowiada jako Karski w monodramie „Zupa rybna w Odessie”. – Gdyby moją misję trafiłby szlak, to wielu z was nie stałoby tutaj – dopowiada ze sceny, na której poza krzesłem i torbą podróżną nie ma nic. – Panowałaby cisza...

I oprowadza nas po przewrotnym świecie według Karskiego, w którym niepodważalny prym wiedzie ustrój demokratyczny. Jak mówi, jest to demokracja „na zawsze”, choć jednocześnie akceptowane są zachowania „przeciwko prawdzie i historii”, na wskroś antydemokratyczne. Ale w tej rzeczywistości Karski to gwiazda, bohater 129 filmów fabularnych, prawie 3 tys. filmów dokumentalnych, dziesiątek tysięcy wywiadów, 34 sztuk wystawionych na Broadwayu. To jemu dziękują Żydzi. Istnieje nawet specjalne biuro podróży oferujące wyprawy śladami słynnego kuriera do Francji i Londynu. – Na lewych papierach, z duszą na ramieniu gratis – i jeszcze dodaje, że z instruktażem, jak oszukać celników i z gwarantowanym pokojem z maszyną do pisania. Emisariusz spieszył się, żeby zdążyć przed Niemcami i dotrzeć do Francji, ale ostatecznie kończy w areszcie gestapo. A Paryż? – Niech tańczy, jak wówczas to czynił – dodaje z przekąsem.

Prawdziwy Jan Karski został uratowany w „Akcji S” przez dziadka aktora, Zbigniewa Rysia w 1940 roku. Konsekwencją było także rozstrzelanie lub wysłanie do obozów 32 osób związanych z akcją, w tym siostry Zbigniewa, Zofii, późniejszej aktorki, osadzonej na cztery lata w Ravensbrük. O akcji słyszymy w sztuce od niemieckiego oficera. Ten jest pewny, że gdyby Karski urodził się w Niemczech, byłby fanem Führera i zaciągnął do oddziałów SS, ale narzeka na nieposłuszeństwo więźnia, bo ten chciał bezczelnie „uciec ze swojego ciała za pomocą żyletki”.

Potem wydarzenia przeskakują do lata 1942 roku. – Wszyscy pławią się w wojnie, a Niemcy tak pięknie czyszczą getto w Warszawie – opowiada kolejna z licznych postaci, w które wciela się aktor, o tym, jak każdego dnia upływa po kilka tysięcy osób. Trupy leżą i zawadzają, ale po co im w zasadzie ubranie? Ono może przydać się innym. Trzeba myślec praktycznie. – Ulice tętnią życiem i śmiercią – tymczasem wśród nich chodzą młodzi, uśmiechnięci SS-mani. Czy dało się w takich warunkach funkcjonować? Otóż tak, nawet kręcono filmy. Przecież „Zagraj to jeszcze raz, Sam” (nawiązując do „Casablanki”) kręcili właśnie w 1942. – Ale oni nie wiedzieli, bo gdyby wiedzieli, to by nie kręcili – zastanawia się Ryś. – Moim zdaniem byli niewinni i nie wiedzieli co się dzieje z Żydami w Polsce, bo nie było żadnych świadków.

Ci świadkowie, jak się zaraz okazało, umierali zapędzani z ramp do wagonów bydlęcych. Teraz pojawia się motyw nadziei, która czepia się jak rzep psa. – Ona jedzie z nami, nie umiera – wyjaśnia jeden z więźniów, choć sam wspomina o śmierci dziewczyny, która spadła na podłogę i nie mogła się w tym ścisku podnieść. – Nie chcę myśleć o tym, co będzie – mówi wciąż jeszcze spokojny i wspomina, jak to zapobiegliwi Niemcy pomyśleli o palonym wapnie, którego zapach wyczuwalny jest w całym wagonie. – Pier… się Boże katolików, prawosławnych, muzułmanów – wykrzykuje już. – Tak mówiłem przez dwa dni na głos i w myślach, a trzeciego pomyślałem, że wolałbym być zagazowany.

Jacy są tak naprawdę Niemcy? – Nie ma sensu wierzyć w plotki o niedobrych Niemcach – odzywa się następna postać, skoro dysponują taką techniką, wspaniałym malarstwem, muzyką. Jak to wszystko ze sobą pogodzić? A Karski jedzie i opowiada. I nikt mu nie wierzy. Bo czy tak łatwo jest uwierzyć, jest zginęło 200 tys. ludzi w wyniku ataku broni chemicznej lub w historie o ludziach zagryzionych przez wygłodniałe psy? – To niemożliwe, koloryzowanie – odpowiada sam sobie, ponieważ współczesny człowiek najpierw potrzebuje dowodów. – Ja nie lubię ciężkich tematów. Wolę miły, lekki świat – kwituje do widzów.

Spotkanie Karskiego z Rooseveltem ponownie widzimy przez pryzmat kogoś innego, tym razem sekretarki, skrycie kochającej się w amerykańskim prezydencie. Niewiele ją obchodzi co mówi ten „dziwny” człowiek. Zadecydowanie ważniejszy jest fakt, że w trakcie spotkania Roosevelt patrzył na jej ładne nogi.

Także postać Hitlera momentami staje się lekko komiczna. – Musiałem pewne sprawy załatwiać przez delikatne naciski. Militarne – dodaje dopiero po chwili i narzeka, że nazywają go zbrodniarzem. W naszej historii doszło do nalotów dywanowych na Niemcy. – Bombardowali niemalże z niemiecką precyzją – uznaje Adolf Hitler. – Musiałem ulec. Puściłem wolno Żydów. Tych, co jeszcze zostali, ponieważ miałem ważniejsze sprawy na głowie – za którymi stał Józef Stalin i seria zamachów na życie niemieckiego wodza.

Po wojnie Niemcy przepraszają za winy Hitlera (nie ich) i płacą bardzo duże odszkodowania. Wspólnie ze Stanami Zjednoczonymi skorzystali z bomby atomowej, aby pozbyć się drugiego kłopotu, jakim jest Rosja pod twardymi rządami Józefa Stalina. – Stalin sika w majtki i dostaje zawału – dowiadują się widzowie. Wszystko to dla dobra demokracji. Polska staje się krajem „od morza do morza” (tytułowa Odessa leży w Polsce). Wszystkie państwa kochają się. – Świat jest słodki, inaczej Delano zrobi z nimi porządek.

Tylko co z tym Karskim, który zaakceptował nowy polityczny ład? Może on wcale nie jest bohaterem? I nie należy mu się ten stolik w restauracji, w której podają zupę rybną. Pada nawet propozycja powołania specjalnej komisji, aby go sprawdzić. I kiedy tak Karski siedzi, podchodzi do niego wnuk mężczyzny, który znalazł się w Auschwitz. Był w pierwszym transporcie, kiedy Niemcy kazali im z łaźni „spier…”. Tylko dlatego, że Karski zdołał powiadomić o wszystkim aliantów. Bo co by było, gdyby się nie udało…

Widzowie siedzą i długo klaszczą. Zapytani, jak oceniają monodram, nie potrafią odpowiedzieć. Chcieli ochłonąć. Sebastian Ryś wspominał, że historia „Akcji S” była w jego rodzinie od zawsze, choć dziadek zmarł, kiedy on miał cztery lata. Nie zazdrościł jednak Janowi Karskiemu odpowiedzialności. Cieszy się, że jak dotąd „nikt w niego jajem nie rzucił” w reakcji na użyty w monodramie język i specyficzne przedstawienie wydarzeń. – Nie chciałem tu nikogo obrażać, ale sprowokować raczej do pytań. Tylko czy faktycznie Karskiemu się udało? Stwierdził, że wolałby tą kwestią przemyśleć w świetle obecnych wydarzeń politycznych.

Zmuszający do przemyśleń monodram „Zupa rybna w Odessie” będzie można jeszcze zobaczyć w płockim teatrze w październiku.

Fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE