- Chcemy zamanifestować niezgodę nieprawidłowości podczas wyborów samorządowych - mówi Maciej Bukowski, jeden z uczestników protestu przeciwko handlowaniu głosami, który odbył się w sobotę w Płocku.
Płocczanie zebrali się w sobotę w południe, by protestować przeciwko nieprawidłowościom podczas wyborów samorządowych, które odbiły się szerokim echem w całej Polsce. Niestety, również Płock nie pokazał się z najlepszej strony - w całym mieście aż huczało od sygnałów o handlu głosami. Tymczasem skończyło się tylko na jednym przypadku złapania nieuczciwych płocczan na gorącym uczynku. Jak już pisaliśmy, sprawę bada prokuratura, która korupcję wyborczą zarzuca dwóm płocczanom 39-latkowi i 55-latkowi. Ten pierwszy miał kupić głos, ten drugi - sprzedać. Stawką było 20 zł, a „preferencje” wyborcze dotyczyły dwóch kandydatów - na radnego i na prezydenta. Po wyborach okazało się też, że zaskakująco wiele osób oddało nieważne głosy, co również wydało się niektórym podejrzane.
Przeciwko tym wszystkim praktykom, o sytuacji z Państwową Komisją Wyborczą nie wspominając, chcieli protestować płocczanie. - Chcieliśmy, by był to manifest obywatelski, nie partyjny - mówi Maciej Bukowski, jeden z inicjatorów protestu. - Chcieliśmy wrazić nasz sprzeciw wobec kupczenia głosami, drukowaniu dodatkowych kart i innym nieprawidłowościom. Policja również postępowała zbyt biernie. Wiadomo, że tego typu praktyki z biegiem czasu się nasilają, co cztery lata jest coraz więcej nieprawidłowości. Wystarczyłaby policyjna prowokacja i już choć w pewnym stopniu ukróciłoby się ten proceder.
Zdaniem protestujących, handel głosami ma fatalne skutki taki proceder wypacza sens demokracji, do rady miasta dostają się ludzie, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć, a w dodatku w społeczeństwie narasta niechęć do wyborów i poczucie beznadziei sytuacji. - Przez to nieprzestrzeganie zasad będzie coraz gorzej - uważają płocczanie.
Nie wiadomo jednak, czy to termin był niefortunny, czy inicjatywa za mało nagłośniona, czy też po prostu płocczanie nie mieli chęci manifestować swojego sprzeciwu, w każdym razie na protest przyszła zaledwie garstka osób. Wśród nich m.in., radna Wioletta Kulpa i radny osiedlowy Mariusz Nosarzewski. - Myślę, że na niską frekwencję złożyło się kilka czynników - mówi Maciej Bukowski. Przyznaje, że nie spodziewał się tłumów, ale liczył na co najmniej kilkadziesiąt osób, a nie kilkanaście... - Myślę, że stało się tak z różnych względów, również z być może niedostatecznego rozpropagowania naszej akcji - uważa płocczanin. - Ale nie bez znaczenia jest propagowana usilnie przez pewne środowiska bierność i apatia. Ludziom wmawia się, że wszystko jest w porządku, że jest dobrze, że nic się nie stało. Nie są więc zainteresowani protestami.
Inną przyczyną, zdaniem Macieja Bukowskiego, może być niechęć do bycia identyfikowanym z określonymi środowiskami. - Płock jest mały, ludzie nie chcą być utożsamiani z protestami, boją się o towarzyskie, a przede wszystkim zawodowe konsekwencje jawnego protestu - uważa płocczanin.
Fot. Portal Płock