Dyskusja o wolontariacie w płockim schronisku, która odbyła się we wtorek, była długa, niełatwa i momentami pełna gorzkich słów. Zainteresowanie tematem okazało się spore, zabrakło wolnych krzeseł w Sali Sejmowej w Ratuszu. Zjawili się m.in. przedstawiciele organizacji prozwierzęcych.
– Nie pozostajemy obojętni na wasze sugestie, stąd dzisiejsze spotkanie – zapewniał wiceprezydent Piotr Dyśkiewicz.
Temat poruszała wcześniej radna Iwona Jóźwicka, obecnie radna Marta Krasuska.
– Wszystkim zależy, aby zwierzęta były socjalizowane – mówiła Krasuska. – Naszym wzorem do naśladowania jest bardzo prężnie działający wolontariat w warszawskim Schronisku Na Paluchu. Jestem w kontakcie z dyrektorem. Zapewniają, że korzyści z wolontariatu przewyższają koszty związane z zarządzaniem wielkim zespołem.
W Płocku, jak sądzą, warto zainicjować modę na wolontariat. Wiceprezydent zapewniał o wsparciu Ratusza w podejmowanych działaniach, natomiast wpierw muszą być wypracowane warunki i zasady. Właścicielem płockiego schroniska jest spółka SUEZ (ta sama, która zajmuje się odbiorem śmieci).
– Rocznie mamy ponad 350 adopcji psów – wskazywał prezes spółki, Krzysztof Izmajłowicz. – Co roku inwestujemy w schronisko dużo pieniędzy, są dwie profesjonalne sale zabiegowe. Staramy się, aby naszym podopiecznym żyło się maksymalnie komfortowo, chociaż schronisko nigdy nie zastąpi zwierzęciu domu. To raczej dom chwilowy. Dużo tu tragicznych historii, czasem wracają do nas psy. Zdarzają się negatywne zachowania ludzi w stosunku do czworonogów, wyroki sądowe dotyczące ich właścicieli.
Tłumaczył, że niekoniecznie wystarczy przyjść i od razu da się przytulić zwierzaka, wyprowadzić na spacer. Ważne, aby wolontariat nie okazał się jednorazowymi wycieczkami w wolnym czasie, ponieważ psy zżywają się z opiekunami. Złożył propozycję. Przez pół roku będzie można kandydować na wolontariusza, ale pod warunkami: przeszkolenia BHP, badań lekarskich i opłaconego ubezpieczenia. Po pół roku, jeśli zapał nie zgaśnie, otrzyma się status wolontariusza, a koszty ubezpieczenia pokryje spółka.
Okazało się, że w płockim schronisku jest wolontariusz od 2017 r., co spotkało się ze sporym zaskoczeniem obecnych na sali. Robert Karasiewicz wyjaśniał, że również jemu wydawało się to wszystko prostsze, a tu nagle przeszkolenie, badania...
– Na tym etapie ludzie często rezygnują. Przeważnie sprawa kończy się na trzeciej, czwartej wizycie w schronisku, a pies patrzy na mnie i czeka aż ta osoba się zjawi.
Kierownik schroniska, Roman Kuczma zapewniał, że sprawa wolontariatu pozostaje otwarta od 2016 r. Przewidzieli nawet 20 miejsc dla chętnych. Przeprowadził rozmowę z 15 osobami. – Badania zrobiły dwie – dodał, co doprowadziło do pytania, czy ktokolwiek informował o możliwości wolontariatu w schronisku. Tym bardziej, że regulamin na stronie internetowej jest niedostępny, ostatnia informacja pochodzi z 2016 r. Piotr Dyśkiewicz zaapelował do obecnych: – Nie udowadniajmy teraz sobie, czy coś było, czy nie było.
Roman Kuczma wyjaśniał, że odpowiada na wiadomości, strona internetowa jest w przebudowie. – Ruch wśród zainteresowanych schroniskiem odbywa się głównie na Facebooku. Pani Marto, spotykaliśmy się w sprawie wolontariatu w 2017 i 2018 r. Było tak mało chętnych, że sprawa dalej nie ruszyła.
Prezes spółki wspominał o pochlebnych opiniach. – W schronisko wkładamy masę serca, słuchamy uwag. Dlatego to boli, co dzieje się na forach internetowych. Nie twierdzę, że odpowiadają za to wszyscy płocczanie wypowiadający się w mediach społecznościowych, ale według mnie to często niesprawiedliwe opinie – podkreślał. Jedna z obecnych osób wspomniała sprawę sprzed kilku lat, kiedy została ugryziona z własnej winy przez psa, natomiast za środki opatrunkowe posłużyły papier toaletowy i woda z kranu. – Opinia ciągnie się nadal. Za mało pokazujecie, jak teraz to wygląda.
Prezes zachęcał do odwiedzin, aby samemu się przekonać. Jedna z pań wspomniała o psie, który jak trafił 5 lat temu do kojca, tak na spacer już nie wyszedł. A jak zapewniała, dzwoniła, prosiła. – Jak pomóc psom, które są uwięzione w klatkach, skazane na więzienie? Pies pozbawiony kontaktu z ludźmi staje się agresywny, wycofany.
W spotkaniu wzięła udział behawiorystka, treserka psów, z którą schronisko chciałoby podjąć współpracę. Miała już do czynienia z wolontariatem w innych schroniskach, być może będzie też odpowiedzialna za skoordynowanie wolontariatu w Płocku. Zgodziła się z opinią, iż jednym psem nie powinna zajmować się tylko jedna osoba.
– Jeśli pies się przywiąże, to wówczas tęskni do tej osoby. Nie ma jednego schematu, jak postępować z psem – mówiła pani Emilia (sama ma psa i koty ze schroniska). – Pies, jeśli chodzi o emocje, funkcjonuje na poziomie dwuletniego, trzyletniego dziecka. Ma temperament, osobowość, charakter. Ważna jest jego socjalizacja zarówno z człowiekiem, jak i z innymi czworonogami. Psy trafiły do schroniska, bo coś się wydarzyło. Ich zachowanie wynika z określonej przeszłości, niekoniecznie wina leży po stronie schroniska. Schronisko jest miejscem tymczasowym, a my jesteśmy tam po to, aby to zwierzę stamtąd wypchnąć, kiedy zwierzę będzie przygotowane.
Wspominała dotychczasowe doświadczenia z innych schronisk, więźniów wyprowadzających psy na spacer. Te spacery miały dobry wpływ na czworonogi. – Przestały być agresywne.
Dopytywano o przeszkolenie BHP (będzie po stronie spółki). Kuczma wyjaśniał kwestię ubezpieczenia: – Jesteśmy spółką prawa handlowego. Współpracująca z nami osoba traktowana jest jak pracownik. Jakby ktoś chciał np. wejść na teren zakładu Orlenu i grabić społecznie liście, to nikt nikogo nie wpuści bez przygotowania i spełnionych przepisów. Nie ma odstępstwa tylko dlatego, że robi się coś za darmo. W 2017 r. postanowiliśmy opłacić ubezpieczenie dla chętnych na wolontariuszy i niemal nikt się nie zgłosił. Proszę zrozumieć, my za te pieniądze możemy coś wyremontować.
– Przynajmniej raz w roku dzwoniłam do schroniska i pytałam o wolontariat. Poinformowano, że nie ma – odezwała się jedna z obecnych. Marta Krasuska twierdziła, że sama zna osoby, które otrzymały podobną odpowiedź. Ponownie zaapelowano, aby nie wracać do przeszłości. – Spotkajmy się za pół roku. Ustalimy, co poprawić. Trzymam kciuki, aby wolontariuszy było jak najwięcej – podsumował Krzysztof Izmajłowicz. – Dajcie nam listę osób zainteresowanych.
A jak w schronisku znalazł się pan Robert? Z przypadku. Niedaleko schroniska zepsuł mu się rower. – Zobaczyłem wówczas psa, który tak mnie zauroczył, że chciałem pomóc. Zjawiam się dwa, trzy razy w tygodniu, także w weekendy. Potrzeba dużo samodyscypliny. Wiem, że ten pies na mnie czeka. Byłem kompletnym amatorem w postępowaniu ze zwierzętami. Uczyłem się, słuchałem pracowników, jak pomagać i nie przeszkadzać, kiedy jest sto boksów do posprzątania. Sama nauka chodzenia z tym psem na smyczy trwała tygodniami. Niektóre psy bywały tak zamknięte w sobie, że bały się wziąć karmę z ręki.
Jako wolontariusz wyprowadza psy, pomaga szukać im nowych właścicieli. – Podoba mi się tak duże zainteresowanie, ale jeśli z tych wszystkich osób pozostaną dwie, to będę szczęśliwy. Wiele osób myśli jak to fajnie opiekować się zwierzakiem, tymczasem trzeba się przygotować na hałas, szczekanie, także na smród. Niektórzy płaczą nad losem trafiającego do schroniska psa. Lepiej obdzwońcie znajomych i pomóżcie znaleźć mu dom!
Kierownik schroniska dodawał: – Jednego dnia w gabinecie weterynaryjnym przyjmujemy 30 zwierząt. Nie damy rady dziennie wyprowadzić na spacer 150 psów. Jeśli mają być wolontariusze, to niech zjawiają się regularnie. Przypadkowych osób nie wpuszczę. Zwłaszcza agresywnych. Takich, które mogą złe emocje przenieść na psa. Z pretensjami. Podobnie przy adopcji muszę uważać, bo nie każdy się nadaje na właściciela zwierzęcia. Osoby butne, agresywne po prostu wypraszam. Nie stawiam wygórowanych wymagań. Czasem przychodzą ludzie podpici, zainteresowani psem do walki. Ich eliminuję. Nasze psy są wysterylizowane, zaczipowane, mają dokumentację medyczną, ale też trafiają do nas z traumą. Zainteresowanych wolontariatem bardzo proszę o gruntowne przemyślenie sprawy.
– Nie traktujcie nas jak wrogów – prosiła Marta Krasuska. Kierownik odparł, iż stawia następujące warunki: rzetelność, systematyczna praca i słuchanie poleceń pracowników schroniska.
Były i takie głosy, że schronisko robi za mało, aby znaleźć nowych właścicieli, z kolei opisy zwierząt do adopcji są ogólnikowe. Kierownik uważał, że osoba faktycznie zainteresowana adopcją zadzwoni, zapyta, wsiądzie do samochodu i przyjedzie. – Z ustaleniem zasad wolontariatu jest jak z wychowaniem psa, nie można się spieszyć. To proces. Poprawimy błędy, które były – obiecywał wszystkim na koniec.