Miesiąc temu rozmawialiśmy z dyrektorką płockiego schroniska Martą Krasuską o problemie bezdomności zwierząt. Najważniejszy wniosek? Rozwiązanie musi być systemowe - i potrzebne jak najszybciej.
Na pierwszym miejscu - obowiązkowa kastracja i czipowanie zwierząt domowych. Wolno żyjące zwierzęta rozmnażają się w niekontrolowany sposób, co prowadzi do coraz większej liczby czworonogów wymagających nie tylko pomocy medycznej, ale też opieki i kontaktu z człowiekiem.
Niestety, to wszystko wciąż tylko plany i pomysły. Realia są takie, że zmiany nadchodzą powoli, a kryzys się pogłębia. Sytuacja w Płocku jest na tyle dramatyczna, że schronisko musiało podjąć trudną decyzję.
- Ze względu na brak miejsc nie jesteśmy w stanie przyjąć w tej chwili żadnych kotów. Jedyne, których nie zostawimy bez pomocy, to koty po wypadkach. Zawsze staraliśmy się pomagać wszystkim, a odmowy były wyjątkowo rzadkie, ale musimy trzymać się procedur - tłumaczy Marta Krasuska.
Płockie schronisko ma wyznaczonych łącznie (dla kotów zdrowych i chorych) 80 miejsc. Ze względu na anonimowe zgłoszenie o możliwości przekroczenia tej liczby i przeprowadzonej w jego następstwie kontroli Powiatowego Lekarza Weterynarii, nie ma możliwości, by "nagiąć" ten limit.
- Zgłosiłam problem do urzędu miasta, jednak samorząd niewiele może w tej kwestii zdziałać. Nasza gmina i tak angażuje się we wszystkie, również nieobowiązkowe programy pomocy zwierzętom, refunduje kastrację, sterylizację i czipowanie. To wszystko nie zmienia faktu, że możliwości schroniska są ograniczone. Mamy tyle miejsca, ile mamy, tylu pracowników, ilu możemy i zgodnie z prawem musimy trzymać się wyznaczonego limitu - kontynuuje dyrektorka placówki.
Zmiany potrzebne na teraz. Kryzys w płockim schronisku może być dopiero początkiem problemów
Sytuacja jest w tej chwili patowa. Schronisko nie może przyjąć więcej kotów, a w Płocku nie ma innych instytucji, które mogłyby zapewnić opiekę na taką skalę. Dopuszczalne prawnie rozwiązania zostały wyczerpane.
- Przewidujemy, że dopóki system nie przestanie być na tyle nieudolny, a rządzący nie zaczną działać szybciej, co roku schroniska w Polsce będą przeżywać te same dramaty. Już teraz liczba bezdomnych kotów zaczyna przewyższać liczbę bezdomnych psów, a przecież nie wszystkie schroniska w ogóle przyjmują koty - mówi Marta Krasuska.
Zgodnie z danymi fundacji Karuna, robi to zaledwie 150 z 227 placówek w kraju.
- Jeśli nie wprowadzimy obowiązku rejestrowania i kastracji kotów, nawet rozbudowa schronisk nie wystarczy. Możemy skończyć jak Turcja czy Ukraina, gdzie zdecydowano się na eksterminację nadmiaru bezdomnych zwierząt - ostrzega..
Drastyczna metoda była już stosowana w Polsce w XX-leciu międzywojennym.
Co dalej?
Tymczasową "ulgą" dla schroniska mogą być osoby prywatne, które zgłoszą się jako domy tymczasowe. Zdrowe zwierzęta trafiające do takich miejsc zwalniają przestrzeń dla tych wymagających hospitalizacji lub kwarantanny.
- Zwierzęta trafiają do domu tymczasowego na pewien czas, a my aktywnie szukamy dla nich właścicieli. Nadal są leczone i szczepione przez schronisko, możemy zapewnić im również wyżywienie - wyjaśnia dyrektorka.
Wszystkie te działania można jednak porównać do przyklejania plastra na otwartą ranę. Zdaniem Marty Krasuskiej, fundacji i organizacji prozwierzęcych, jedynym realnym, humanitarnym i skutecznym rozwiązaniem jest wprowadzenie obowiązkowej rejestracji i kastracji zwierząt domowych.
Komentarze (0)