reklama

Pan Ryszard: zamykam Pub Grodzki

Opublikowano:
Autor:

Pan Ryszard: zamykam Pub Grodzki - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościPub Grodzki na rogu Grodzkiej i Starego Rynku, to miejsce dla wielu kultowe. Tu wstępowało się na piwko, pogawędkę, zawierało się przyjaźnie, nieraz na długie lata. Tu na niewielkiej przestrzeni grały kapele ważne i tak samo niezapomniane jak miejsce, które właśnie odchodzi do przeszłości, gdy Ryszard Komosiński zamknie za sobą drzwi po raz ostatni.

Pub Grodzki na rogu Grodzkiej i Starego Rynku, to miejsce dla wielu kultowe. Tu wstępowało się na piwko, pogawędkę, zawierało się przyjaźnie, nieraz na długie lata. Tu na niewielkiej przestrzeni grały kapele ważne i tak samo niezapomniane jak miejsce, które właśnie odchodzi do przeszłości, gdy Ryszard Komosiński zamknie za sobą drzwi po raz ostatni.

- Miałem piękne życie – przyznaje zaraz na wstępie rozmowy, choć zarazem widać po nim pewną  powściągliwość. Spotkałam go siedzącego na schodkach do pubu, który od początku swojego istnienia mieści się w starej kamienicy na ul. Grodzkiej. Kiedy już rozsiadł się w środku, najpierw zaczął się śmiać, że czuje się teraz troszeczkę jak celebryta. Od kiedy pojawiło się zaproszenie na sobotnią imprezę pożegnalną, wszyscy proszą o rozmowę, wspomnienia. Po przeszło 20 latach pub w kamienicy kończy swoją działalność, pozostawiając po sobie mnóstwo żalu wśród stałych bywalców.

Ryszard Komosiński jest płocczaninem, który sam o sobie mówi jako o starym wyjadaczu, handlowcu. – Jestem knajpowym człowiekiem – stwierdza, choć nie zawsze tak było. Urodził się zaraz po wojnie. – Wtedy chleb czy bułkę jadało się ze smalcem, jaki to był rarytas, pani tego nie zrozumie – wspomina. – Na Nowy Rynek, gdzie mieści się dzisiejsza Antypodkowa, zjeżdżali się we wtorki i w piątki ludzie ze wsi i rozstawiali kilka rzędów stołów. Był swojski twarożek, masełko, śmietana, którą zlizywaliśmy sobie z grzbietów dłoni. To były lata 50. W międzyczasie mogliśmy tam nabyć co najwyżej gumiaki.

Ale pan Ryszard wyjechał z Płocka mając 26 lat. Wiatry pognały go w dalekie strony, bo aż do Afryki, a konkretnie do Mauretanii, gdzie pracował przy piaskowaniu zbiornika pływającego na ropie. Nie dosyć, że lekko nie było w upale, to w dodatku farba, której używali, miała właściwości usypiające. – Urodziła już mi się wtedy córka. Kiedy tęskniłem, nagrywałem jej kasety magnetofonowe. Tylko, że szły one miesiąc do Polski – dodaje.

Wrócił do Płocka po dwóch latach, aby zacząć pracę w Izokorze. – Jeździłem w zagraniczne delegacje. Kiedy pojechałem do byłego NRD, gdzie spędziłem kolejnych kilka lat, nie mogłem się nadziwić. Tam było wszystko, czego tylko trzeba. Tyle że człowiek był młody i inne rzeczy wydawały się ważniejsze – uśmiecha się lekko. – U nas bez przerwy brakowało nawet papieru toaletowego. Koszule trzeba było nicować, skarpetki cerować. Już moja babcia uważała, że nawet biedny człowiek nie powinien chodzić w byle czym. Tylko to przewożenie walizek przez granicę, kiedy celnicy nie dowierzali, że u nas taki niedostatek wszystkiego, dobijało.

W 1994 roku zdecydował się otworzyć pub w kamienicy przy Grodzkiej. – Mieszkali w niej jeszcze moi dziadkowie, później ojciec prowadził zakład masarski – cofał się po raz kolejny do przeszłości. – Górna część jest mieszkalna. Z kuzynem, również Ryszardem postanowiliśmy otworzyć później własny interes. Pierwszy dzień z pewnością przypadł w środę – zastanawiał się chwilę, ale nie pamiętał dokładnej daty. – Ale wie pani, bary otwiera się zawsze w środy lub w soboty, bo to już taki przesąd wśród handlowców.

Z początku do pubu było drugie wejście od strony Starego Rynku, dokładnie w miejscu ostatniej zaciemnionej wnęki okiennej. W środku pojawił się bar, drewniane meble i loże z cegły, które jednak zostały rozwalone, aby zrobić wolną przestrzeń na koncerty. Na ścianie Wojtek Gajewski „w czynie społecznym”, jak to ujął pan Ryszard, wykonał charakterystyczny malunek zdobiący całą ścianę. Nie zabrakło również prawdziwej szafy grającej. Ta podobno nadal gra.

– Od początku wiedziałem jedno – zaznacza. – Mieliśmy tu puszczać dobrą muzykę, na pewno nie żadne disco polo, którego jestem wrogiem. Zdecydowanie wolę Beatlesów, Rolling Stonesów, dźwięki gitary Jimmiego Hendrix’a, Procol Harum. Nie ma tu miejsca na jakieś „Majteczki w kropeczki”. Najpierw muzykę puszczaliśmy z radia, z kaset magnetofonowych. Szczególnym sentymentem darzę „Hotel California”. Potrafię o ten jeden numer prosić barmana nawet 18 razy w ciągu tylko jednego wieczoru – stwierdza z rozbawieniem.

Taka już jest specjalność zakładu, dobra muzyka. – No i ładne barmanki – żartuje. – Także ja i mój zniewalający urok osobisty, na co zwykle nie dowierzają mi, że można być tak skromnym – i robi się głośniej, gdyż tym razem śmiejemy się już oboje.

Pub Grodzki zaczął organizować kameralne koncerty i tych mniej i tych znacznie bardziej znanych wykonawców. – Zespoły potrafiły się nawet same wpraszać, byle tylko zagrać. Zagrali tu m. in. Hunter, Closterkeller, Kobranocka, Proletariat, Lao che, Podwórkowi Chuligani, Cool Kids Of Death.

Tylko pan Ryszard czasem uważał, że było zbyt głośno. Raz nawet przyznano mu mandat za zakłócanie spokoju z powodu przedłużonego o kwadrans koncertu, gdy przestali grać nie o planowanej 22.00.

Panująca w niewielkim barze atmosfera przypadła do gustu szczególnie uczniom pobliskiej Małachowianki. – Przychodzili, popijali jakąś Pepsi Colę, a później szli na klasówkę – ale z biegiem czasu uzbierało się całkiem pokaźne grano stałych bywalców, zarówno wśród młodych, jak i obecnych trzydziestoparolatków. – Teraz znaczna ich część rozjechała się po świecie za pracą. Ten tu, ten tam, choć chyba najwięcej do Szkocji – a jego słowa potwierdzają kolaże porozwieszane na ścianach, gdzie widać przed barem i w jego wnętrzu potężne grupy uśmiechniętych ludzi.

Zdarzały się różne historie i bardzo specyficzne postacie. Nieraz dochodziło do prawdziwego zderzenia poglądów na życie. – Barman bywa czasem jak ksiądz, który słucha wyznań na spowiedzi. Młodzieńcy pytali mnie, czy moim zdaniem jakaś dziewczyna nadaje się na żonę. Potrafiłem także podejść do jakiegoś delikwenta i powiedzieć do niego, że w istocie jest mądry, ale z jakiegoś powodu w danym momencie robi z siebie idiotę.

- Z drugiej strony wiele osób myśli o prowadzeniu baru jako o profesji sprowadzającej się do nalewania piwa – przyznaje. - Tymczasem to ciężki kawałek chleba. Sporo kosztów. Czasem strach o jakąś rozbawioną pannicę, która wdrapie się na stół i zaczyna tańczyć, czy aby nie spadnie. Trzeba patrzeć na to, co kto ze sobą przynosi, żeby nie wniósł jakiegoś nielegalnego towaru. Kiedyś – przeczulony - podszedłem nawet do chłopaka, z przeświadczeniem, że ten daje sobie w żyłę, a on jedynie pisał sobie coś po ręku zwykłym długopisem. I jeszcze problem poszanowania cudzej własności.

Teraz lokal zostanie zamknięty. Pan Ryszard Komosiński odchodzi na emeryturę, ale tak naprawdę rezygnuje z powodów zdrowotnych. – Teraz będę wolnym człowiekiem – cieszy się. – Muszę być wolny, skoro jestem po operacji. Wnuczkę zacznę odprowadzać do przedszkola. Zmieni się charakter codziennych obowiązków. Ale czas w poniedziałek na wspólną krzyżówkę zawsze się znajdzie.

Sobotnia impreza to pożegnanie. Swój udział zapowiedziało już przeszło 80 osób. W momencie naszej rozmowy wpada do środka żona pana Ryszarda, raz jeden stały bywalec z pytaniem, czy otwarte, bo on chciałby się czegoś napić, a za chwilę jeszcze ostatnie beczki piwa ( w tym jedna darmowa od firmy na koniec współpracy). – W tym miejscu przez lata ludzie rozmawiali, kochali i się rozchodzili – kwituje jeszcze tonem podsumowania.

Co się dalej stanie z tym miejscem, jeszcze nie wiadomo.

- Podziękujmy panu Ryszardowi, że przepiliśmy tam niejedną pensję. Za to, że tam zainicjowaliśmy pierwsze piwo i pierwszą miłość…I to ten pub nauczył nas życia (…) Zróbmy więc imprezę, jakiej nie przeżył nikt. Niech sąsiedzi walą, walą do drzwi…- zapraszają na dzisiejszą imprezę stali bywalcy. Wstęp to symboliczne 5 zł na tort i znak, że wszyscy tam kiedyś byliśmy. A nawet jeśli nie, to uszanujmy kawałki historii, które się tam zdarzyły.

Fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE