reklama

Oni nie będą brylować na salonach

Opublikowano:
Autor:

Oni nie będą brylować na salonach - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościNiezwykli artyści, którzy nie szukają poklasku, a raczej drugiego człowieka. Poprzez sztukę komunikują się ze światem. Bez komercyjnych naleciałości i finansowych pobudek. Skromni mieszkańcy podpłockich domów pomocy społecznej właśnie wystawili swoje dzieła na Międzynarodowym Biennale XI Spotkań Teatralnych „Terapia i Teatr” w Łodzi.

Niezwykli artyści, którzy nie szukają poklasku, a raczej drugiego człowieka. Poprzez sztukę komunikują się ze światem. Bez komercyjnych naleciałości i finansowych pobudek. Skromni mieszkańcy podpłockich domów pomocy społecznej właśnie wystawili swoje dzieła na Międzynarodowym Biennale XI Spotkań Teatralnych „Terapia i Teatr” w Łodzi.

Impreza odbywała się między 4 a 11 czerwca. W ciągu zaledwie kilku dni aż 33 zespoły teatralne zaprezentowały swoje niezwykłe spektakle na deskach Teatru Nowego, a w Poleskim Domu Kultury, Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych oraz Fabryki Sztuki odbywały się warsztaty i seminaria. Goście zjechali się do Łodzi niekiedy z bardzo dalekich stron, m. in. z Arabii Saudyjskiej, Izraela, Włoch, Belgii i Francji. Wszystko po to, aby widzowie mogli zobaczyć niesamowity poziom teatrów tworzonych przez osoby niepełnosprawne.

Z Domu Pomocy Społecznej „Nad Jarem” w Nowym Miszewie przyjechał „Teatr Zdarzeń Niecodziennych” ze spektaklem „Czy muzyka musi być poważna”. W Łodzi zjawił się także Teatr Od Nova funkcjonujący przy Szkole Specjalnej nr 7 w Płocku.

O sztukę art brut oraz o całą imprezę zapytaliśmy płockiego fotografa Marka Konarskiego, który w niej uczestniczył oraz prowadzi w DPS „Nad Jarem” warsztaty terapeutyczne z fotografii.

Portal Płock: Cóż takiego kryje się za nazwą art brut?

Marek Konarski: Sztuka wynikająca z potrzeby serca. Sztuka „czystych serc” - jak mawiał Jackowski.

Kto właściwie ją tworzy i w jakim celu?

- Ludzie, a właściwie artyści, którzy nigdy nie mieli do czynienia z nauką tworzenia. Nie udzielono im żadnych akademickich wskazówek. Nie wprowadzono żadnych zasad czy podziałów, których można się nauczyć w szkołach i w akademiach. Ci ludzie mieszkają w domach pomocy społecznej, czasem pochodzą z przytułków, ale poczuli w sobie potrzebę tworzenia. Chcą coś ważnego przekazać od siebie własnemu koledze w niezwykłej formie, sięgając po pędzel albo rzeźbiąc. Wielu z nich tworzy na chwałę Boga. To ich własny sposób, aby przetrwać, funkcjonować i zwrócić na siebie uwagę. Absolutnie nie robią tego w celach komercyjnych. Nikt nie będzie przecież brylował na salonach.

Jeśli ktoś, dajmy na to ceni Mona Lizę i smakuje sztukę wyłącznie w muzeach o światowej renomie, czy będzie potrafił docenić sztukę z nurtu art brut? Za co?

- Patrzę na to inaczej. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli jakieś dzieło jest eksponowane w wielkiej galerii, nijak nie świadczy to o jego genialności. Dane dzieło jest warte tyle, ile będzie w stanie zapłacić za nie drugi człowiek. Media szprycują nas opiniami. Jakiś krytyk z telewizji z łatwością wpływa na nasz odbiór pojmowania sztuki, ponieważ nie mamy do końca wyrobionego gustu. Ulegamy temu podświadomie. Osobiście jestem przeciwnikiem stosowania jakichkolwiek podziałów w sztuce. Sztukę marginalną starano się zakwalifikować do stuki profesjonalnej. Pokazywano na równi z innymi dziełami. Może się to nie podobać, ale spójrzmy na sztukę współczesną. Nie do każdego przemawia. Jeśli podoba mi się jeden obrazek, to właśnie ten wieszam na ścianie nad łóżkiem. Problem w tym, że jeśli 100 osób twierdzi, że coś jest ładne, to ta jedna osoba boi się powiedzieć, że może niekoniecznie.

Co pan myśli o nazwie „sztuka marginesu”? Nie insynuuje podziału na sztukę lepszą lub gorszą?

- Po jednej stronie marginesu znajdują się osoby, którym dane było poznać zasady tworzenia, po drugiej ludzie, których nauczyło wszystkiego doświadczenie. Sztuka w ich wydaniu pokazuje, co się tak naprawdę dzieje między sercem a rozumem. To linia umowna. Nikt nie wymyślił jeszcze lepszego terminu. Ja przykładowo robię zdjęcia. Co jest aktem w fotografii, a co nie jest? Gdzie przebiega granica między walorami artystycznymi a zwykłą pornografią? Ta granica zaciera się coraz mocniej.

W jaki sposób zaangażował się pan w działalność w Domu Pomocy Społecznej „Nad Jarem”?

- Pierwszy raz spotkałem się z tymi ludźmi przy produkcji reportażu dla prasy. Było to 20 lat temu. Poznałem wtedy mieszkańców, lokalnych twórców. Robiłem ich portrety. Przez pewien czas pracowałem dla pełnomocnika wojewody ds. osób niepełnosprawnych. Kiedy zacząłem ich bliżej poznawać, przyszedł mi do głowy pomysł, czy by nie opracować specjalnego programu poprzez fotografię. Pomysł się spodobał na tyle, że zacząłem jeździć po Polsce i organizować plenery integracyjne z kolegami, głównie zaprzyjaźnionymi artystami. Dużą rolę odegrała Beata Jaszczak. Dzięki niej i utworzonej przez nią Galerii OTO JA Płock i okolice bywają nazywane zagłębiem sztuki art brut.

Czy to jest tak, że mieszkańcy DPS-u mają swój świat i wrażliwość, którą chcą się z nami podzielić?

- Nie powiedziałbym. To bardziej potrzeba tworzenia, a dzielenie się jej wypadkową. Każda forma zajęć poprzez dziania artystyczne czy też prace w ogrodnictwie posiada działanie uzdrawiające, zwiększa szansę na cofnięcie choroby albo zatrzymanie jej dalszego rozwoju. Często skutkuje lepiej niż farmakologia. Widziałem już wiele przypadków, kiedy ludzie zjawiali się w domu pomocy społecznej wręcz w fatalnym stanie, a po kilku latach – oczywiście z wykorzystaniem terapii poprzez sztukę – zachodziła diametralna różnica.

Czy tamtejszych mieszkańców trzeba jakoś zachęcać, angażować w projekty artystyczne? A może oni sami garną się do tego, aby coś wyrazić poprzez sztukę własnego autorstwa?

- Pewnie, że są tacy, którzy potrafią bez przerwy rysować, malować, rzeźbić. Kiedy wychodzą z pracowni, nadal próbują coś tworzyć w zaciszu pokoju. Jedni zjawiają się dwa, trzy razy w tygodniu. Innych trzeba zachęcać sposobem. Najgorsze jest to, że kiedy tak jeżdżę po różnych warsztatach, dostrzegam brak ośrodków, w których prawidłowo szkoli się terapeutów. Nie powinno dochodzić do sytuacji, kiedy ktoś próbuje ingerować w działalność artysty, który maluje trawę na różowo albo kota o pięciu czy siedmiu łapach. Nie wolno wmawiać im na siłę, że trawa jest zielona. Już Franciszek Starowieyski mawiał, że w szkole uczą dzieci malować drzewa brązową kredkę, a nie tak, żeby były brązowe. Zajęcia plastyczne i muzyczne rozwijają w dzieciństwie naszą wyobraźnię, co procentuje z nawiązką w okresie dorosłości.

Czy zatem prawie każdy zostaje tam artystą?

- Prawdopodobieństwo jest znaczne, jeśli w odpowiednim czasie wychwyci się czyjąś indywidualność, wyjątkowość. Coś, co świadczy o indywidualnym stylu, bo w większości ludzie tworzą w sposób szablonowy.

Oprócz konkretnego obrazu, rzeźby, gobelinu, istnieją jakieś inne efekty terapii z wykorzystaniem sztuki?

- Z pewnością tak. Podopieczni usamodzielniają się. Sami zaczynają podejmować decyzje. Kupują bez niczyjej pomocy bilet na środek lokomocji, jadą gdzieś i wracają.

Skąd czerpią pomysły?

- One wynikają z wzajemnej relacji między mózgiem i duszą. Z tego, co widzą w telewizji, w ogródku u sąsiada, z przeczytanych książek i komiksów. Nikt im inspiracji nie narzuca. Dzieje się zupełnie inaczej, kiedy artysta tworzy dla pieniędzy. Wprawdzie Nikifor próbował swoje obrazy sprzedawać u siebie w Krynicy, ale wynikało to z potrzeby przeżycia. Człowiek też poluje na zwierzęta czasem dla mięsa, innym razem dla przyjemności.

Taka praca bywa trudna, ciężka do okiełznania. A co z satysfakcją?

- Ci ludzie nie udają. Są prawdziwi. Wyrażają swoje uczucia, kiedy tylko chcą. Dla mnie nienormalny jest urzędnik, do którego nie docierają proste, rzeczowe argumenty. Przy tej pracy nauczyłem się pokory i cierpliwości. Wiem, że jeśli im się coś obieca i co gorsza słowa nie dotrzyma, trudno będzie naprawić taką relację. One bywają bardzo delikatne. Przy długim stażu pracy, mieszkańcy DPS-u zaczynają cię traktować jak członka własnej rodziny.

Jak to się stało, że trafił pan na międzynarodowe Biennale do Łodzi, podczas którego występowali artyści z podpłockiego DPS-u?

- Zostałem zaproszony razem z Ireneuszem Bukowskim, reżyserem dokumentu o Głowali, przez organizatorki tego wyjazdu - Anię Wiktorowską i Anię Pietrzak odpowiedzialne za teatr i Martę Lichowską, na której głowie była wystawa i koordynacja całego wyjazdu. Włożyły w to mnóstwo ciężkiej pracy, o wiele trudniejszej niż w przypadku reżysera w normalnym teatrze, który doskonale wie, czego może oczekiwać po każdym z aktorów. Ci twórcy dopiero się uczą, w jaki sposób pokierować sceniczną ekspresją, poradzić sobie z tremą przed wyjściem na scenę. Tu trzeba wiedzieć, jak temu zaradzić. Trzeba mieć w sobie trochę szaleństwa, by bawić się w teatr z tak mało przewidywalną grupą. To cholernie trudna rzecz do zrobienia. Przywieźliśmy na Biennale wraz z Ireneuszem Bukowskim film o Tadeuszu Głowali. To pierwsza część cyklu 10 portretów filmowych o czołówce polskiej sztuki pozamarginalnej. W foyer Teatru Nowego odbył się wernisaż malarstwa autorstwa Głowali. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku obejrzymy go w telewizji.

Co pana tam zaskoczyło? A może podbudowało?

- Przede wszystkim spektakl „Spowiedź w Drewnie” Jana Wilkowskiego którego reżyserii, scenografii i projektu kostiumów podjęła się Maria Pietrusza-Budzyńska z Teatroterapii Lubelskiej. Maria Pietruszka-Budzyńska niemalże pracuje całą sobą, przeżywa to, co robi. Nie próbuje w żaden sposób wykreować siebie. Gdybym nie wiedział, że to przedstawienie przygotowały osoby niepełnosprawne, oceniłbym go jako świetnie zrobiony, a nawet profesjonalny spektakl. Do tego niezwykła scenografia opracowana na podstawie twórczości autystycznej artystki Dominiki.
Na końcu trzeba pogratulować organizatorom tak wielkiego projektu, znakomitego pomysłu twórcom oraz odważnej decyzji włodarzy miasta i Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, że popierają takie działania. Dodam również, że do wsparcia idei biennale poza zacnymi mecenasami i mediami włączyły się zagraniczne instytucje takie jak m.in. Austriackie Forum Kultury czy Ambasada Izraela w Polsce.

Nie było żadnych negatywnych głosów?

- Były i głosy krytyczne, ale w takich przypadkach trzeba robić jeszcze ciekawsze projekty. Tylko totalny amator mógłby przestraszyć się krytyki. Ona powinna działać w sposób budujący.

Fot. Marek Konarski

Cały fotoreportaż w naszej galerii

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE