Mężczyźni, którym najpierw policja, a potem prokuratura zarzucili korupcję wyborczą, przyznali się do winy. Chodziło o sprzedaż dwóch głosów - na radnego i prezydenta.
Sądząc po wieściach, które od niedzieli wyborczej krążą jak Płock długi i szeroki, to z pewnością nie jedyny przypadek nieprawidłowości w dniu wyborów, ale tylko w tej jednej sytuacji policjantom udało się złapać dwie osoby na gorącym uczynku.
Jak już pisaliśmy, mężczyźni podejrzewani o handel głosami zostali przyłapani w niedzielę 16 listopada nieopodal lokalu wyborczego przy Słowackiego. Trafili do policyjnego aresztu i dostali zarzuty związane z korupcją wyborczą - 39-letniemu płocczaninowi policjanci zarzucali usiłowanie wręczenia korzyści majątkowej w zamian za głosowanie w określony sposób, a 55-latkowi z Płocka - usiłowanie przyjęcia pieniędzy. Ostatecznie do wręczenia łapówki nie doszło, bo interweniowała policja.
Suma nie była zawrotna - za głosowanie w określony sposób 39-latek oferował 20 zł. Z naszych informacji wynika, że 55-latek miał za te pieniądze zagłosować na określonego kandydata na radnego i na kandydata ubiegającego się o fotel prezydenta.
Jak dowiedzieliśmy się od rzeczniczki płockiej prokuratury, Iwony Śmigielskiej-Kowalskiej, podczas przesłuchania obaj mężczyźni przyznali się do winy i złożyli wyjaśnienia, dlatego prokurator uznał, że nie ma podstaw do zastosowania środków zapobiegawczych. - Jednak śledztwo nadal trwa, ponieważ prokurator musi zbadać okoliczności ujawnione w toku tej sprawy - mówi rzeczniczka prokuratury.
Śledczy na razie nie zdradzają, o jaki nowe okoliczności chodzi. Nie podają też, na których kandydatów miał za pieniadze głosować płocczanin.
Oświadczenie w sprawie handlu głosami w Płocku złożył dziś do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta i minister spraw wewnętrznych Teresy Piotrowskiej senator Marek Martynowski. Powołując się na artykuły w lokalnej prasie (w tym na nasz), parlamentarzysta apeluje o wnikliwie zbadanie tego „bardzo groźnego precedensu zagrażającego demokracji”.