reklama

Małachowianka: na śmietniku artefakty

Opublikowano:
Autor:

Małachowianka: na śmietniku artefakty - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościKto zastosował w pięknej starej szkole rozwiązania jak z obory? Jaki związek z Małachowianką ma pewien szpieg? Dlaczego w nowej, przepięknej auli nie będzie maturalnego balu? O niektórych sekretach ukrytych za murami najstarszej szkoły w Polsce można było posłuchać przy okazji trwającego na Politechnice III Forum Budowlanego. A także odwiedzić ją nocą, kiedy wygląda naprawdę imponująco.

Kto zastosował w pięknej starej szkole rozwiązania jak z obory? Jaki związek z Małachowianką ma pewien szpieg? Dlaczego w nowej, przepięknej auli nie będzie maturalnego balu? O niektórych sekretach ukrytych za murami najstarszej szkoły w Polsce można było posłuchać przy okazji trwającego na Politechnice III Forum Budowlanego. A także odwiedzić ją nocą, kiedy wygląda naprawdę imponująco.

Na zakończenie pierwszego dnia III Forum Budowlanego na Politechnice wystąpiła Małgorzata Pastewka z Pracowni Architektoniczno-Konserwatorskiej FRONTON, autorka projektu budowlanego na przebudowę, remont i konserwację zabytkowego obiektu. Pierwszy sprzęt ciężki wjechał na teren kompleksu w 2012 roku. Budynek znajduje się obecnie w fazie odbioru, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, to do połowy listopada przynajmniej część znajdzie się już we władaniu płockich Małachowiaków.

Początki dzisiejszej szkoły sięgają 1180 roku, a nawet 1150 roku, kiedy to Dobiechna, wdowa po wojewodzie Wojsławie, który opiekował się młodym księciem Bolesławem Krzywoustym, postanowiła ufundować kościół kolegiacki. Małgorzata Pastewka wcale nie jest jednak przekonana co do prawdziwości tej pierwszej daty. – Wiem na pewno, że mury pochodzą z początku XIII wieku – ale kruszyć kopii w tej sprawie bynajmniej nie zamierza.

A jednak budowla nie przetrwała. Na jej miejsce wyrosła nowa, trzynawowa świątynia z empora, czyli z pięterkiem. – Była ona powiązana z kapitułą kolegiacką w Czerwińsku – przypominała Pastewka. – Był to budynek imponujący, wysoki, pod względem technicznym bardzo starannie wykonany, ale mimo to myślę, że kiedy szpieg Abraham Boot pstrykał te swoje fotki "kamerą obskurą", to mu chyba łódka odjechała – z lekka żartowała. - Dzięki niemu mamy co prawda jedyny, datowany na 1627 rok, widok na nią od strony Wisły, ale dyskusyjny.

Świątynia doczekała się kolejnej przebudowy między XIV a XV wiekiem, kiedy zasadniczo zmieniła jej się sylwetka. Z wykorzystaniem romańskich murów, rozpoczęły się zmiany w stylu gotyckim. To właśnie wtedy wzniesiono dobrze znaną płocczanom wieżę.

Jezuitów zastąpił mason

Kolejny rozdział w dziejach obecnego liceum napisali jezuici i to właśnie za ich sprawą tuż obok kościoła wyrósł murowany gmach kolegium, przeznaczony do nauki. – Od tego czasu utrzymał się zasadniczy kształt budowli, z dziedzińcem i z trójskrzydłowym założeniem, jak wyglądała jednak dokładnie bryła barokowa, nie wiemy – dodawała Pastewka.

Ale gdy nastąpiła kasata zakonu, wszystko zostało upaństwowione. Szkołę przejęła Komisja Edukacji Narodowej, a ta powierzyła ją masonowi, architektowi Stanisławowi Zawadzkiemu. Ten przekształcił ją z marszu w budynek o charakterze świeckim. Podzielił przestrzeń na sale dla uczniów, zostawiając jednak kaplicę na pierwszym piętrzę. – Poproszono malarza Władysława Drapiewskiego specjalizującego się w secesji i sztuce art deco, aby stworzył liczne polichromie – i to właśnie jego dzieła teraz możemy oglądać w pełnej krasie w odnowionej auli. Sam Drapiewski wywodził się w zasadzie z firmy rodzinnej, zajmującej się dekorowaniem kościołów na terenie Mazowsza.

Przez cały okres zaborów w dalszym ciągu mieściło się tam gimnazjum męskie, natomiast w 1830 roku powstała charakterystyczna nisza od ul. Małachowskiego. Szkoła w czasie II wojny światowej zamieniła się w koszary SS, następnie w niemiecki szpital wojskowy, by w 1948 ponownie rozpocząć działalność jako liceum.

Nieszczęsny remont, czyli wielka dewastacja

– W roku 1957 odbył się nieszczęsny zjazd absolwencki z okazji 777. rocznicy funkcjonowania szkoły, wtedy podjęto decyzję o remoncie – nie kryła irytacji, bo właśnie z tej przyczyny nie zachowały się do naszych czasów dwa jednopiętrowe budynki wzdłuż ul. Małachowskiego, które powstały w XIX wieku. Oba bezwzględnie zburzono. - Powstały za to duże otwory okienne, które teraz uszanowaliśmy – kontynuowała. Całą zabudowę w stylu modernistycznym (z salą gimnastyczną) oceniła jako ciekawą pod względem architektonicznym, a przynajmniej jak na tamte czasy. Z jej dezaprobatą spotkało się natomiast wejście do szkoły, jako „wątpliwej jakości wizualnej”.

Rozwiązania jak z obory, artefakty na śmietniku

Remont dawnej kolegiaty św. Michała okazał się jednak fatalny w skutkach. – Do dziś krąży legenda o dewastacji z lat 60. i 70. – drążyła sprawę. - Architekta nie obchodziło kompletnie nic, z zwłaszcza zmiany, jakie wprowadził Zawadzki, w tym polichromie Drapiewskiego, które uznano za kiczowate. Co zaoferowano w zamian? Rozwiązania jak z jakiejś obory, słupy i dźwigary, a te tylko nastręczają problemów, co z nimi właściwie zrobić. Za wszelką cenę chciano znaleźć fundamenty romańskie, więc wszystko, co usunięto, pakowano do kubełków. W tych kubełkach na śmietnik pojechały artefakty – mówiła oburzona. – Samowolę dopiero opanował profesor Andrzej Tomaszewski z Politechniki Warszawskiej w 1968 roku.

W założeniu chciano stworzyć „dobrą, higieniczną szkołę”, z muzeum w środku. – Tymczasem muzeum po upływie 10 lat zamknął sanepid, taki był smród i problemy z wilgocią – nie patyczkowała się na forum.

Co zrobić z zawilgoconym muzeum?

Dyrekcja szkoły mimo wszystko podjęła decyzję nie o likwidacji, ale o powiększeniu ekspozycji. – Stąd postanowiliśmy schować je pod ziemię – przy czym pozwolenie na budowę wydano w 2009 roku. Spore wątpliwości wzbudzało także malarstwo Drapiewskiego. Nikt nie wiedział, czy cokolwiek przez ten czas zdołało się zachować. – Ale okazało się, że coś tam jednak jest, kiedy nałożyliśmy na siebie zdjęcia wykonane w 2006 roku na te archiwalne. Różne słyszy się teorie, kto uratował freski, ale dokonał tego, na nasze szczęście, ktoś przytomny.

W tym samym czasie zadecydowano o powiększeniu wnętrza dawnej kaplicy. Powstał tylko jeden problem, co z kompozycją? – Co tu zrobić, żeby sufit wyglądał identycznie, ale inaczej, na większej przestrzeni? – obrazowała sprawę. - Malowaliśmy sufit od nowa, zarazem rozciągając całą kompozycję. A trzeba było mieć się na baczności. Miejski konserwator zabytków nie wykazywał szczególnej ochoty na najmniejsze zmiany.

Zaraz po pozbyciu się tynków z lat 70. odsłoniły się upragnione detale. Radość przyćmiła jednak szybko kolejna zagwozdka. – Kiedy tak ciągle coś odkrywaliśmy, wiecznie trzeba było coś zmieniać, aby to odpowiednio wyeksponować, jak chociażby oryginalną posadzkę z końca XVII wieku, która jakimś cudem się zachowała – zaznaczała architekt. W rezultacie wydano 9 zamiennych pozwoleń na budowę, ale także stanął już przed budynkiem kamień wyrytym napisem „Mieszkańcy starego Płocka XVII wiek” i z niedużym krzyżem. Ale jeszcze wciąż czeka na oczyszczenie, bo teraz jest słabo czytelny.

Pełne ręce roboty mieli także archeolodzy. – Bo niby jak uniknąć problemów z bakteriami, kiedy zaledwie 30 centymetrów poniżej powierzchni użytkowania leżały ludzkie szczątki. W samym tylko wnętrzu była ich setka, w sumie aż 600 pochówków – wyliczała Pastewka. Wszystkie szczątki niebawem powinny spocząć w ossuarium. Pomysł z betonowym sarkofagiem wymusiło istniejące prawo. – Kość po 20 latach, zgodnie z obowiązującymi przepisami, jest mineralizowana, a więc przestaje być uważana za kość. Na początku nie wiedzieliśmy co z tymi wszystkimi szczątkami zrobić.

Będzie jak na Wawelu

Koncepcję, którą ostatecznie wybrano na muzeum w podziemiach, oparto na sali ekspozycyjnej na Wawelu. - Staną tam gabloty z artefaktami łącznie z kulą armatnią. Początkowo chciano nawet pokazać leżące szkielety, ale jakoś mi to nie pasowało, stąd podświetlane panele ze zdjęciami szkieletów w środku – tłumaczyła autorka projektu budowlanego, na jakim oparto prace. A zapowiada się imponująco. Powstająca ścieżka dydaktyczna wije się ponad odsłoniętymi reliktami. Nawet teraz trzeba tam bardzo uważać i iść nią po środku.

Problemów było co niemiara, głównie za sprawą innych przepisów prawa. Prowadzące na balustradę kręte schody nie do końca spełniają normy, dlatego pomyślano o drugim wejściu, już z wysokości drugiego piętra. Same schody zostały odtworzone gdzieś w 95% z archiwalnych zdjęć, resztę detali wymyślono. Lepiej, aby zresztą na balustradzie nie przebywało więcej niż 20 osób jednocześnie. Do jej końca nawet nie podejdziemy z powodu umieszczonego szkła.

Nici z balu maturalnego

Inną ciekawostką są bardzo skrupulatnie ukryte rolety w oknach. Początkowo miały być opuszczane ręcznie, ale w ostatecznym rozrachunku zwyciężyła automatyka. Po obu stronach auli znajdziemy również dokładnie naprzeciwko siebie usytuowane drzwi, przy czym tylko jedne są prawdziwe. Drugie służą za dodatkowe wyjście, co próbowano jakoś zamaskować. Jakby się mocniej przyjrzeć, to zaraz się okaże, że i kolumnada jest pozorna.

Małachowiacy będą musieli zetknąć się także z bezwzględnością polskiego prawa. – Albo bal maturalny albo sala teatralna, trzeba się było zdecydować – przedstawiała kolejny dylemat Pastewka. W salach mieszczących powyżej 50 osób wszystkie fotele muszą być przykręcane. Wygląda na to, że nici z balu maturalnego pod przepięknym sufitem z dopiero co odsłoniętymi malowidłami.

Fot. Portal Płock

Czytaj też:

Na fotospacer zapraszamy do naszej galerii:

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE