Konflikt przybiera na sile. Sprawa dotyczy zarządzenia administracji, by w bloku przy ul. Otolińskiej był 24-godzinny monitoring. Część mieszkańców czuje się tym faktem oburzona. Administracja zapewnia, że sytuacja podyktowana jest bezpieczeństwem, a anonimowość i prywatność nie będzie zagrożona.
Do naszej redakcji zgłosili się mieszkańcy bloku przy Otolińskiej tzw. "pałacu cudów".
- Proszę popatrzeć - mówi z rozgoryczeniem pani Mirosława. - Czy są tu jakieś zniszczenia, dewastacje, libacje? Jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy często sami starają się radzić sobie z trudnymi sytuacjami, konfliktami, które oczywiście tu mamy, ale my żyjemy spokojnie. Dbamy o swoją przestrzeń, którą zresztą dwa lata temu sami odnowiliśmy, odmalowaliśmy... A teraz coś takiego. Taki mamy żal, że za to, że każe się nas takim podglądem, jakbyśmy Bóg wie, co tu robili! A my po prostu chcemy mieć trochę prywatności, bo korytarze są dla nas przedłużeniem naszych mieszkań. Na domiar złego monitoring jest przy samej łazience! No proszę nas zrozumieć!
Płocczanie podkreślają więc, że czują się dosłownie jak w zoo czy w Big Brotherze. Jak opowiada nam pani Mirosława, chodzi o to, że łazienki są wspólne. Lokatorzy chodzą do nich w piżamach czy szlafrokach. W sytuacji, gdy obserwuje ich oko kamery, odczuwają dyskomfort.
- My to my, ale są jeszcze dzieci, które też bywa przechodzą do łazienki się kąpać, obawiamy się o ich prywatność - przytakują inne mieszkanki. - Wszyscy wiemy, jakie są czasy... Nie mamy też do końca wpływu na to, kto będzie po drugiej stronie kamery.
Udaliśmy się więc po wyjaśnienie sprawy do Zarządu Budynków Komunalnych w Płocku. Dyrektorka ZBK Edyta Lewandowska podkreśla, że chodzi wyłącznie o bezpieczeństwo mieszkańców bloku przy Otolińskiej 23.
- Nie mamy na celu podglądania ludzi, zabierania im prywatności, patrzenia jak są ubrani - mówi nam dyrektorka ZBK Edyta Lewandowska. - Chcemy, by przestrzeń, w której się poruszają była bezpieczna. Zresztą o to apelowali sami mieszkańcy w piśmie do prezydenta miasta Płocka, zgłaszali, że nie czują się dostatecznie bezpieczni.
Jak wyjaśnia w bloku odbywają się libacje. Przed budynkiem, wewnątrz, na korytarzach pije się alkohol, pali papierosy, wyrzucane są śmieci przez okna. Oczywiście zapewnia, że nie wszyscy mieszkańcy tak robią, ale administracja musi zapewnić bezpieczeństwo wszystkim, a inaczej – niż za sprawą kamer - nie będzie to możliwe.
- Kamery zapewniają anonimowość, monitorują korytarze, które są częścią wspólną, nie są ustawione na drzwi od mieszkań czy łazienek - podkreśla dyrektorka. - Rozumiem osoby mieszkające na 4. piętrze, które czują się oburzone zaistniałą sytuacją, bo u nich jest spokojnie na korytarzu i teraz będą pod stałym monitoringiem – niemniej jednak jak wyłączę z monitoringu te rejony bloku – to wszelkie sytuacje potencjalnie niebezpieczne skumulują się właśnie tam, bo tam nie dotrze oko kamery i co będzie wtedy? Okaże się, że staną się te miejsca podwójnie zagrożone.
Dyrektorka zapewnia, że administracja nie mierzy ludzi jedną miarą, ale musi zapobiec włamaniom do pustostanów i wydarzeniom zagrażającym bezpieczeństwu mieszkańców. Ponadto monitoring jest znacznie tańszy niż utrzymanie ochrony, która dotychczas była w budynku. Okazuje się, że koszt montażu 27 kamer i stałego monitoringu (250 tys. zł) jest zbliżony do całorocznej pracy firmy ochroniarskiej.
- Sukcesywnie likwidowałam ochronę, bo nie spełniała zamierzonych celów - mówi Lewandowska. - Ochrona nie miała uprawnień straży miejskiej czy policji i nie wiele mogła tak naprawdę zdziałać. Funkcjonowała od godz. 18 do godz. 6 rano. O tym zresztą mówili sami mieszkańcy. Ochrona więc generowała tylko koszty – bez przełożenia na rezultaty.
Kamery więc nie zostaną usunięte czy się to komuś podoba czy nie.
Czy wobec tego, ktoś z administracji chciałby mieć kamerę przy łazience? - pyta na koniec rozgoryczona pani Mirosława i odpowiada po chwili - Nie sądzę!