Płocczanin jako pierwszy z biało-czerwonych w niedzielę przebiegł metę podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Berlinie. Medal w klasyfikacji drużynowej był w zasadzie w zasięgu ręki... Przynajmniej tak się zdawało.
Na mecie do Mariusza Giżyńskiego dołączyli Henryk Szost i Arkadiusz Gardzielewski. Wszyscy w upale przebiegli 42 km. Polscy zawodnicy, przekonani o zajęciu trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej, byli bardzo szczęśliwi. Pozowali do zdjęć, udzielali wywiadów, witali się z kibicami.
Okazało się, że radość była przedwczesna, a zamieszanie – jak informują ogólnokrajowe media – spowodowało kilkunastominutowe zawieszenie strony internetowej, która przez dłuższy czas pokazywała korzystny dla Polaków wynik. Ponadto biegaczy nikt nie wyprowadził z błędu. Ostatecznie miejsca na podium zabrakło.
– To był niezły czas. Niestety nie wytrzymałem, na trzecim okrążeniu zacząłem zwalniać, zwalniałem, ale walczyłem, ile się da – mówił w jednym z wywiadów płocczanin, Mariusz Giżyński. Opowiadał, że tuż po przekroczeniu linii mety usłyszał od kogoś z ekipy lub od kogoś z dziennikarzy o trzeciej lokacie dla Polaków.
– Drużynowo byłoby to dla nas spełnienie marzeń. Przez dwie minuty byłem w niebie, teraz jest rozczarowanie – komentował.
– Widziałem bardzo dużo Polaków, polskie flagi - Giżyński chwalił atmosferę podczas biegu.
W rezultacie w klasyfikacji drużynowej, a tu liczy się suma czasów trzech najlepszych zawodników, Polska uplasowała się na piątym miejscu. Podobnie jak Włochy, Austria czy Szwajcaria. Mariusz Giżyński okazał się najszybszy (z czasem 2:16:02), zajął 13. miejsce. Henryk Szost wbiegł na metę jako 19., Arkadiusz Gardzielewski był 21.