reklama

Ksiądz z hospicjum dla dzieci i mali święci

Opublikowano:
Autor:

Ksiądz z hospicjum dla dzieci i mali święci - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościNigdy nie wie, kiedy zadzwoni telefon. Wtedy do plecaka „pakuje Pana Jezusa” i wyrusza, aby przytrzymać rodziców za rękę w ostatnich chwilach dziecka, które przybijało z nim wielokrotnie żółwika. Poruszające świadectwo wygłosił kapelan hospicjum dla dzieci.

Nigdy nie wie, kiedy zadzwoni telefon. Wtedy do plecaka „pakuje Pana Jezusa” i wyrusza, aby przytrzymać rodziców za rękę w ostatnich chwilach dziecka, które przybijało z nim wielokrotnie żółwika. Poruszające świadectwo wygłosił kapelan hospicjum dla dzieci.

Ks. Wojciech Gawryluk otrzymał święcenia w 1990 roku. Przez siedem lat pełnił funkcję kapelana w Warszawskim Hospicjum dla Dzieci Zacisze. W sierpniu tego roku został proboszczem w parafii Chrystusa Miłosiernego w miejscowości Zabraniec. Jednocześnie od niemal 10 lat jest kapelanem w Centrum Zdrowia Dziecka na oddziale onkologii w Międzylesiu. Wczoraj podczas dwudniowego sympozjum koła naukowego „Kościół – wczoraj, dziś, jutro” w Wyższym Seminarium Duchownym opowiadał o posłudze z dziećmi, które po prostu gasną na naszych oczach, a my nie mamy na to najmniejszego wpływu.

 - Nie wiem, w jaki sposób wypracować w sobie wrażliwość. Sam nigdy nie sądziłem, że znajdę się w takiej sytuacji, jaka mi się przytrafiła – opowiadał o początkach swojego kapłaństwa. Dużo pracował z młodzieżą, jeździł na oazy. - W kapłaństwie musisz przygotować się nie na wyniesienie na piedestał, na ordery, tylko na cierpienie, także fizyczne. Nie przypuszczałem, że zderzę się aż z tak potężnym. Przyjąłem sobie zasadę, zamierzam pomagać ludziom, wychodzić im naprzeciw. Nie jestem tu dla samego siebie, tylko dla nich. Trzeba też być optymistą w życiu. Bóg jest ode mnie większy, więc to pewnie jakaś łaska od Niego...

Pan Jezus... w plecaku

Według ks. Gawryluka kapłan to ten, który towarzyszy. - Na oddziale onkologicznym, przy tak długim leczeniu, ksiądz staje się w zasadzie członkiem rodziny. Na innych oddziałach dziecko jest przyjęte, przejdzie zabiegi i wróci do domu. Tu widzimy się stale. Kiedy się nie zjawię przez dwa, trzy dni, od razu zostaje to zauważone. Ksiądz powinien stać się przyjacielem, kwestia wiary i udzielania sakramentów to sprawa odłożona na później, kiedy już otworzą serce.

Na oddziale onkologicznym najgorsze są trzy pierwsze dni. - Rodzice rozpaczają przy jakiejkolwiek próbie poruszenia tematu zdrowia ich dziecka - mówił ksiądz. - Tu nie ma gotowego schematu do rozmowy. Potrzeba wyłącznie siły od wyższej instancji, głośno wypowiedzianej modlitwy. Niedługiej. Rodzice cenią sobie „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”. Proszą, aby dziecko otoczyć modlitwą. Kiedy sami próbują, zamiast słów modlitwy, płyną tylko łzy. Nie potrafią odejść od dziecięcego łóżka. Ich syn czy córka cierpi, boi się, oczekuje ich obecności. Wtedy pytają mnie, czy mam Pana Jezusa ze sobą. Staram się go mieć zawsze przy sobie, noszę w plecaku.

W takich miejscach, jak szpital i hospicja spotyka się nie tylko dzieci chore na nowotwory. Wiele z nich cierpi na porażenie mózgowe. - Stykamy się z osobą, która często nie może się wysłowić. Potrafi jedynie emocjonalnie dać sygnał, że coś jest dla niej ważne albo nie. Przez siedem lat pracy odkryłem w nich niesamowite serce i chęć do przyjęcia Pana Jezusa, chociaż nie potrafiły nawet powiedzieć „amen”. Hostię przyjmowały z miłością w oczach. Jestem przekonany, że te dzieci są naprawdę blisko Boga. Sakramentalna dojrzałość rodzi się właśnie w sercu. Dla mnie są jak mali święci.

Proszę księdza, żółwik

W trakcie prelekcji padły i gorzkie słowa pod adresem niektórych proboszczów, którzy mogliby – jak sądzi kapelan – bardziej zatroszczyć się o chore dzieci. - One często mają mało czasu. Bywają izolowane z obawy o narażenie na infekcję. Pozbawione towarzystwa rówieśników czują się samotne. Jeśli nie przebywają w domu, to w szpitalu. Tam kręci się ich życie. Pamiętam wspaniałego, 19-letniego chłopaka, który mówił do mnie: całe moje życie spędziłem w tym szpitalu. Tuż po dostaniu na medycynę, zmarł. Kiedy wchodzę na oddział, dzieciaki podlatują. Krzyczą w moją stronę: Proszę księdza, żółwik. Nauczyłem się grać z nimi w warcaby.

Niestety, czasem w najmniej oczekiwanym momencie, dzwoni telefon. Trzeba szybko wsiadać w samochód. Te ostatnie dwie godziny należą tylko do dziecka i jego rodziców. Potrzebna jest obecność duchownego. - Zostają sami. To bezcenny czas. Należy z nimi być, potrzymać za rękę. Nic więcej. Wyruszałem już o różnych porach, także w tej parafii W czasie procesji Bożego Ciała zdążyłem tylko dotrzeć do pierwszej stacji. Odszedł taki zaledwie kilkumiesięczny szkrabek, maleńka dziewczynka. W tej diecezji, w ostatnią Wielkanoc zaraz po rezurekcji rozdzwonił się telefon. Dowiedziałem się, że zmarł Kuba. Inaczej przeżywa się śmierć dziecka niż osoby dorosłej. Zupełnie jakby taka śmierć była zaburzeniem naturalnego porządku.

Jednocześnie kapłan zastrzegał, że do takiej pracy potrzeba wielkiej pokory. Niektóre dzieci odchodziły z tego świata dosłownie w trakcie ostatniej części Koronki do Miłosierdzia Bożego. - Tak to wszystko Pan Bóg reżyseruje, a kapłan staje wobec rodziców z wiarą w zmartwychwstanie. Po ludzku nie da się pogodzić ze śmiercią dziecka. Kiedy zapytano mnie, jak sobie z tym radzę, odpowiedziałem: wierzę, że jest życie wieczne, a one już są po tamtej stronie. Czasem, w tych ostatnich chwilach, można zrobić tylko jedno, otrzeć czyjeś łzy.

One wiedzą więcej ...

O śmierci z dziećmi nie rozmawia. Chyba, że same go zapytają. - W przeciwnym razie nie odważyłbym się. Próbuję, jeśli mam do czynienia z osobą dorosłą. Jednak te dzieciaki doskonale zdają sobie sprawę, że zostało im mało czasu. Wiedzą więcej niż wydaje się ich rodzicom, łącznie z tym, na co chorują. Dla nich to zaledwie chwila, żeby skorzystać z internetu. To raczej rodzicom wydaje się, że jest inaczej. Mało tego, dzieci próbują chronić swoich rodziców przed rozpaczą. Nieraz zachowują się dojrzalej od nich.

Na koniec kapłan prosił wszystkich obecnych księży, aby bardziej odpowiedzialnie traktowali pogrzeby najmłodszych. - To nie żaden pokropek, tylko normalny pogrzeb – upominał. - Ważne, aby rodzinę otoczyć wsparciem i modlitwą. W przeciwnym razie można ich jeszcze dodatkowo zranić zbyt szybkim odejściem od mogiły. Żyjemy w świecie, w którym liczą się najpiękniejsi i najcudowniejsi. Jeśli ktoś jest słabszy i roni łzy, przestaje się liczyć. Dlatego zostańcie, odmówcie jeszcze jedną modlitwę. Strapionych mocno uciśnijcie.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE