Pavol Stano objął zespół 7 marca 2022 roku. Swoją przygodę zaczął od wyjazdowego zwycięstwa z Jagiellonią Białystok. Wtedy Wisła wygrywała na stadionach rywali - w Szczecinie, w Krakowie. Pod koniec sezonu Nafciarzom przydarzyło się kilka wpadek, a trener w wywiadzie dla Weszlo.com przyznał, że przepalił zespół. Sezon 2021/22 Wisła skończyła na 6. miejscu w tabeli, co w Płocku trzeba uznać za bardzo dobry rezultat. Rok później Nafciarze spadli do Fortuna I Ligi. Jak do tego doszło?
Dlaczego Pavol Stano w ogóle został zatrudniony?
Prezes Tomasz Marzec stanął przed trudnym, niepisanym zadaniem. Klub w końcu doczekał się nowego stadionu, który miał pchnąć go na nowe tory. Problemem mogła być frekwencja. Prezes czuł, że jeśli Wisła będzie grała typową rąbankę, to nie zapełni stadionu, może nawet w połowie. Chciał też w końcu wyrwać się z łańcucha, który od czasów Marcina Kaczmarka był niemalże nieprzerwany. Trenerzy odchodzili - Jerzy Brzęczek do PZPN, Leszek Ojrzyński przez problemy osobiste, Radosław Sobolewski sam ogłosił, że odchodzi, a kilka dni później został zwolniony, a poza tym jego zespół grał ciężkostrawną piłkę. Zatrudniony w roli strażaka Maciej Bartoszek nie przepracował roku, choć były symptomy niezłej gry. Klub chciał zrobić jednak wyraźny krok naprzód. W Płocku budowana jest akademia, a prezes wielokrotnie powtarzał, że klub musi żyć ze sprzedaży zawodników.
Słowak od razu podpisał kontrakt do 30 czerwca 2024 roku. Pavol Stano wprowadził reżim treningowy - zajęcia były ciężkie, o czym mówili później zawodnicy, którzy odeszli z zespołu.
- Nie odczuwam dużej różnicy. Czy u trenera Stano czy u trenera Bartoszka wcześniej trenowaliśmy na dużej intensywności. Treningi były ciężkie. Jedyną rzeczą, którą zauważyłem, to że treningi w Niemczech są dłuższe. Intensywność była podobna - mówił Damian Michalski w Meczykach.
Pavol Stano postawił na budowanie akcji od tyłu, nawet na piątym metrze, krótkie podania, do tego wysoką intensywność w obronie. U słowackiego szkoleniowca trzeba się nabiegać, o czym świadczą kolejne raporty biegowe. Nafciarze robili po 120 kilometrów w meczu, choć finalnie niewiele to dało w kontekście utrzymania w lidze.
Świetny początek
Do zespołu dołączył Davo, który z miejsca zaczął stanowić o sile ofensywnej Wisły. Świetnie rozumiał się z Rafałem Wolskim, miał dobrą technikę i wykończenie. Ktoś, kogo w Płocku brakowało. Z miejsca do drużyny wszedł też Steve Kapuadi, który był autorskim pomysłem Pavola Stano. Dziś Francuz jest najlepszym zawodnikiem Wisły, mimo iż wcześniej przez wiele miesięcy nie grał.
Czy Wisła była tak dobra, jak przez pierwszych 6 kolejek? Wtedy można było się zachwycić, ale dziś powiem: moim zdaniem nie.
Sezon zaczął się od potyczki z Lechią Gdańsk, którą finalnie Wisła wygrała 3:0. Warto jednak zwrócić uwagę, że w tamtym spotkaniu zespół w meczu utrzymał Bartłomiej Gradecki, broniąc strzały głową Flavio Paixao i Ilkaya Durmusa. Mecz ostatecznie ułożył się dla Wisły dobrze po kontrataku (do tego wrócimy), w drugiej połowie to gospodarze przejęli inicjatywę i świetnie rozpoczęli sezon. Tydzień później Nafciarze zdemolowali Wartę Poznań po popisie Rafała Wolskiego, a trudny egzamin przyjdzie im zdać przy ul. Bułgarskiej w Poznaniu. Wisła Płock nigdy w historii nie wygrała tam w Ekstraklasie, aż do 31 lipca 2022 roku.
Inna sprawa, że Wisła wcale nie musiała tam wygrać, bo Kolejorz miał swoje sytuacje. Wisła grała mądrze i miała Rafała Wolskiego, a gospodarzom zabrakło skuteczności, bramkę znów zamurował Gradecki. Miał też szczęście, jak np. po strzale Amarala w poprzeczkę. Kolejorz dążył do wyrównania, miał aż 14 rzutów rożnych, a Gradecki wygrał pojedynek oko w oko z Velde. Ostatecznie udało się jeszcze skontrować i Nafciarze wywieźli z Poznania 3:1. Mecz z Miedzią Legnica układał się podobnie - przy stanie 2:1 to beniaminek był bliższy wyrównania, niż Wisła podwyższenia, ale ostatecznie zakończyło się 4:1.
4 mecze, 4 wygrane, potem bardzo cenny punkt w Szczecinie (2:2, świetny mecz Olka Pawlaka), a następnie jeszcze zwycięstwo z Koroną Kielce (2:1). Fantastyczny klimat, zbliża się mecz z Widzewem Łódź, na który specjalnym pociągiem pojedzie kilkuset kibiców. Wtedy jeszcze nie wiedzą, że to punkt przełomowy.
Co się stało?
Poprzedni akapit miał pokazać, że Wisła grała świetnie w piłkę, ale miała też trochę szczęścia i oparcie w bramkarzu. To nie był zespół tak dobry, jak pokazywało pierwsze 6 kolejek, ale też nie tak słaby, by spaść z Ekstraklasy. Co więc stało się między wrześniem a majem, że Nafciarze szykują się do rozgrywek Fortuna I Ligi, a nie PKO Ekstraklasy?
Wisła weszła w rozgrywki z problemami finansowymi. Klub prawdopodobnie liczył w poprzednich latach, że uda się sprzedać któregoś z zawodników. Tak się jednak nie działo, a kłopoty w końcu wybiły. Latem zdecydowano się na sprzedaż Damiana Michalskiego i to dało oddech, pozwoliło ustabilizować zaległości.
Zespół zagrał niezły mecz wyjazdowy z Widzewem i wcale nie musiał go przegrać, choć finalnie skończyło się na 2:1 dla łodzian. Wtedy też wpadła bramka Bartłomieja Pawłowskiego po centrostrzale. To pierwszy mecz w sezonie, w którym bramka nie pomogła zespołowi i niestety - nie ostatni.
Podopieczni Pavola Stano zagrali potem dwa bardzo słabe mecze wyjazdowe (w Radomiu i Lubinie), ale zremisowali za to Białymstoku, wygrali u siebie z Piastem Gliwice i Legią Warszawa.
Swoje piętno na drużynie na pewno odcisnęła porażka 1:7 z Rakowem Częstochowa, ale na zakończenie rundy znów dał o sobie znać geniusz Rafała Wolskiego i Wisła pokonała Cracovię. Po 17 kolejkach Wisła Płock miała 28 punktów, zimowała na 6. miejscu z 12-punktową przewagą na strefą spadkową. To, co wydarzyło się później, trudno jednoznacznie wytłumaczyć.
Zimowy spokój
Dlatego trzeba rozłożyć sytuację na czynniki pierwsze. Powtórzmy: 12 punktów przewagi nad strefą spadkową, 12 punktów do mitycznych 40, które zagwarantują utrzymanie. Drużyna chyba jest w stanie wygrać 3 mecze i 3 kolejne zremisować? A to przecież plan minumum. Tak właśnie pomyślały władze klubu, do którego znów odezwały się problemy finansowe i uznano, że przewaga jest na tyle bezpieczna, że można wyprostować sprawy księgowe.
Prawdopodobnie gdyby Koreańczycy szybciej zgłosili się po Antona Krywociuka, w klubie zostałby Davo. Tak zapewne by było, choć i przy transferze Hiszpana się zastanawiano. W końcu sam zawodnik chciał spróbować, a że końcówka rundy w jego wykonaniu była słabsza, a trener Stano miał wątpliwości czy skrzydłowy wróci do formy z lata, dano zielone światło. Dziura po Davo zimą nie została załatana. Jesienią Asturyjczyk strzelił 9 bramek i dołożył do tego 3 asysty.
W styczniu postanowiono też dać zgodę na wypożyczenie Michała Mokrzyckiego do ŁKS-u. Wtedy był to zrozumiały ruch - "Mokry" miał problem z przebiciem się przez zabetonowany przez Dominika Furmana, Mateusza Szwocha, Damiana Rasaka czy Filipa Lesniaka środek. Bycie piątym do grania go nie satysfakcjonowało, stąd taka decyzja. Kilka tygodni później okazało się jednak, że Damian Rasak nie przedłuży umowy. Pojawiła się oferta z Górnika Zabrze i klub z niej skorzystał. Nie były to wielkie pieniądze, ale doliczając do tego wysoki kontrakt pomocnika można kalkulować, że Wisła zaoszczędziła pół miliona złotych (inna sprawa ile później kosztował Martin Hasek). Sam Damian przyznał, że trochę się w Płocku zasiedział. Kontrakt podpisał w 2017 roku i po 6 latach zdecydowano się więc na rozbrat.
Sęk w tym, że w takiej sytuacji zespół zaczął cierpieć na deficyt środkowych pomocników. Fryderyk Gerbowski od lata był w Mielcu, Michał Mokrzycki zdążył już strzelić bramkę dla ŁKS-u, a teraz Rasak wzmacnia Górnika, który zimą drżał o utrzymanie. Zespół Jana Urbana po 21 kolejkach miał 22 punkty i tylko 2 oczka przewagi nad 16. wówczas Piastem Gliwice.
W ciągu pół roku odeszli więc: stoper z pierwszego składu, skrzydłowy z pierwszego składu, środkowy pomocnik z pogranicza pierwszego składu, uniwersalny obrońca z pogranicza pierwszego składu i środkowy pomocnik, o którego formie wówczas nie było za wiele wiadomo. Nie ma szans, żeby po takich ubytkach zespół prezentował tę samą formę. Poza tym Rasak dawał inne możliwości, niż Szwoch czy Furman.
Zimą do zespołu dołączył 20-letni Jakub Szymański, który zagrał kilka przyzwoitych spotkań, ale zespołu nie zbawił. Paweł Chrupałła zaliczył epizod (urazy), a sprowadzony naprędce Martin Hasek miał ciągnące się za sobą problemy formalne. Sprawa otarła się o FIFĘ, która dopiero 5 kwietnia dała zgodę na jego rejestrację. Później Czech doznał jeszcze kontuzji i finał jest taki, że zagrał ledwie kilkanaście minut.
Najwięcej ze sprowadzonych zimą zawodników grał Bartosz Śpiączka. Napastnik miał (ma) swoje problemy z Koronie Kielce. Dlaczego w ogóle trafił do Płocka? Niepewna była sytuacja Łukasza Sekulskiego, który zimą zmagał się z kontuzją. Raz bolało mniej, raz bardziej i nikt nie był w stanie ocenić kiedy "Sekul" będzie do gry. Urazy prześladowały też Damiana Warchoła, więc teoretycznie zdrowy był tylko Marko Kolar i Mateusz Lewandowski. To mogło być za mało. Finalnie napastnik uporał się z urazem szybciej, niż się spodziewano.
Efekt jest jednak taki, że zabrakło jakości na skrzydłach i nie było zmienników dla będących pod formą Dominika Furmana i Mateusza Szwocha. To też dość dziwny ruch ze strony Pavola Stano, że wolał kolejnego środkowego pomocnika, a nie skrzydłowego.
Kiepski początek
Z Turcji nie dochodziły głosy o źle poprowadzonych przygotowaniach. Zespół biegał dobrze, choć pierwszy mecz w Gdańsku był słaby. Nafciarze nie stwarzali sytuacji do zdobycia bramki, poza jedną - rzutem karnym. Gdyby Dominik Furman go wykorzystał, zapewne skończyłoby się remisem. Rzut karny powinien egzekwować Davo. Czy to, że na ławce Lechii siedział Marcin Kaczmarek mogło mieć znaczenie?
Tydzień później Wisła pauzowała, bo śnieżyca uniemożliwiła rozegranie meczu przy Łukasiewicza 34, dwa tygodnie później do Płocka przyjechał Lech Poznań. Zawahanie Damiana Rasaka w 20. minucie wykorzystał Radosław Murawski i goście prowadzili. Podopieczni Pavola Stano stworzyli jednak kilka świetnych sytuacji i przynajmniej jedną powinni zamienić na bramkę. To nie był zły mecz i wtedy był jeszcze czas na takie stwierdzenia. Tym bardziej, że zaraz wyjazd do Legnicy, gdzie po prostu nie wypada się nie przełamać.
Bramka zaczyna przeszkadzać
Robota bramkarzy jest bardzo trudna. Jeśli pomyli się jakiś gracz z pola, to są jeszcze możliwości. Jeśli myli się bramkarz, zespół po prostu traci gola. Wisła wiosną niestety nie mogła liczyć na pomoc swoich golkiperów. To było pół biedy - bramkarze Wisły nie tylko nie wybraniali punktów, ale wręcz przeszkadzali zespołowi w ich ciułaniu.
O ile w pierwszych meczach sezonu Bartłomiej Gradecki pomagał zespołowi, o tyle później nie było już tak dobrze.
Do zmiany między słupkami po raz pierwszy w lidze doszło w 10. kolejce. Krzysztof Kamiński przez kilka tygodni bronił bez zarzutu - nieźle wyglądał w meczu z Piastem (1:0 dla Wisły, przy meczu na styku ewentualne błędy bramkarza ważą podwójnie) czy Legią, gdzie przy stanie 1:1 obronił strzał Blaza Kramera. Z Lechem też trzymał zespół w grze, ale później coś się zacięło.
19 lutego Wisła Płock po prostu musiała wygrać na Stadionie Orła Białego w Legnicy. Trzy punkty zainkasowane na zdołowanej Miedzi, zespół odbija się i wracado walki o bezpieczny środek. I tak się działo przez kilkadziesiąt minut - Nafciarze totalnie zdominowali gospodarzy, Marko Kolar strzelił bramkę, mógł strzelić kolejną, a wcześniej w słupek trafił Adam Chrzanowski. Przez ponad pół godziny nacierali płocczanie, a potem, pod sam koniec pierwszej połowy, podali tlen Miedzi. Krzysztof Kamiński niepewne wychodzi do dośrodkowania, wypuszcza piłkę i próbuje ratować sytuację. Powala przy tym Kamila Drygasa i werdykt może być tylko jeden - rzut karny. Przy drugim podejściu wykorzystuje go Ángelo Henríquez, a w drugiej połowie sytuacja odwraca się o 180 stopni i to Wisła staje się tłem dla Miedzi. Nafciarze tracą drugą bramkę i zaliczają kolejną porażkę.
W Kielcach Wisła przegrała 0:1 po błędzie Kamińskiego, kiedy ten nie złapał dośrodkowania z rzutu rożnego. Mecz z Wartą Wisła wygrała (1:0), ale po jego kiksie przy wybiciu piłki Robert Ivanov obił poprzeczkę. Tydzień później Wisła straciła prawdopodobnie najbardziej frajerskie 2 punkty w sezonie - kuriozalna jest bramka Jordiego Sancheza w 96. minucie. Hiszpan wbił piłkę do siatki przy asyście trzech obrońców i bramkarza. Nikt się nie popisał.
Do kosztownych błędów "Kamyka" trzeba doliczyć też mecze z Pogonią Szczecin (wydaje się, że strzał Biczachczjana był do odbicia) i Górnikiem Zabrze, potem nastąpiła zmiana. Bartłomiej Gradecki też nie był tak solidny, jak na początku sezonu. Po jego samobójczym trafieniu Wisła przegrała w Gliwicach.
Podsumowując: wiosną bramkarze nie tylko rzadko pomagali zespołowi, ale też często przyczyniali się do straty bramek i punktów. Trudno na Krzyśka Kamińskiego zrzucić ciężar porażki z Górnikiem Zabrze, ale już przegrane w Legnicy i Kielcach to w dużej mierze jego pomyłki. Wydaje się, że powinien zrobić więcej przy bramkach z Widzewem (strata 2 pkt) i Pogonią (strata 1 pkt). Bartek Gradecki strzelił samobója w Gliwicach. Wiśle uciekło w ten sposób kilkanaście punktów.
Zakładnik środka pola
W Wiśle Płock wielu upatrywało czarnego konia rozgrywek, zwłaszcza po transferze Davo i świetnym początku. Za kluczową wskazywano niezwykle silnie obsadzoną i doświdczoną drugą linię. Problem polega na tym, że Wisła stała się zakładnikiem swojej drugiej linii, a kiedy Szwoch, Furman i Wolski znaleźli się pod formą, nie było alternatyw. Filip Lesniak jest ceniony za swoją pracowitość w środku pola, odbiór piłki, ale nie będzie on nigdy kreatorem gry. Rasaka wiosną już nie było.
Dominik Furman i Mateusz Szwoch, delikatnie mówiąc, nie są sprinterami. Rafał Wolski nie jest wolny, ale nie jest stworzony do walki fizycznej. Wisła nie mogła nagle zacząć grać wysokimi podaniami, bo nie miała do tego zawodników. Nafciarze po prostu byli skazani na kombinacyjną grę po ziemi. Kiedy zabrakło jakości na skrzydłach, gra stawała się jednostajna, czytelna.
Być może gdyby w zespole wciąż byli Damian Rasak i Michał Mokrzycki, Pavol Stano miałby większe pole manewru. Słowak nie był przecież ślepy, widział, co się dzieje. Nie miał po prostu zbyt wielu możliwości i choć zawodnicy przegrywali kolejne mecze, to musieli grać. Lepszych nie było. Miroslav Gono dostał szansę, ale co chwilę uraz utrudniał mu wejście na odpowiedni poziom, problemy Martina Haska zostały już opisane.
Brak skrzydeł
Wisła w swoich fantastycznych chwilach potrafiła strzelić bramkę po wymianie kilkunastu, nawet kilkudziesięciu podań, jak np. w Poznaniu. Sporo do gry wnosiły jednak skrzydła - jesienią brylował tam Davo, Kristian Vallo, kolejną młodość przeżywał Piotr Tomasik, dobre mecze rozgrywał Aleksander Pawlak.
Symptomy powrotu do formy dawał Dawid Kocyła, choć to szczególny przypadek. Pavol Stano chciał pracować z Kocyłą w Płocku, a zimą pojawiła się informacja o chęci wypożyczenia do Widzewa. Dawid został, strzelił ważną bramkę w Zabrzu, ale później było już słabiej. Kristian Vallo zatracił formę po wyjeździe na zgrupowanie reprezentacji Słowacji, a później okazało się, że ma problemy zdrowotne. Być może to one rzutowały na jego formę już kilka tygodni wcześniej, a fakt jest taki, że od marca szkoleniowiec nie mógł korzystać z jego usług.
Paweł Chrupałła i Milan Kvocera doznali urazów, poza tym nie są to zawodnicy, którzy z miejsca pociągną zespół. To raczej dalekie strzały z nadzieją, że wypalą. W przypadku Słowaka wiemy już, że nie nastąpi to w Płocku. Podobna sytuacja z Damianem Warchołem, który też potrzebował dużo czasu na wyleczenie się.
Aleksander Pawlak przeżywał swoje problemy, Martin Sulek miał swoje momenty, ale ogólnie na boisku prezentował się słabo. Marko Kolar wchodził z ławki. Poza tym więcej wyborów nie ma. W pewnym momencie brak alternatyw doprowadził Pavola Stano do tego, że na prawym wahadle grał... Mateusz Szwoch.
W takiej konfiguracji, przy mizernych skrzydłach, Wisła nie była w stanie rozegrać kontrataku. Zanim Nafciarze przechodzili wyżej, rywale spokojnie zdążyli wrócić na swoje pozycje.
Problemy inne, niż sportowe
To też zagadnienie, które wypada poruszyć. Rafał Wolski latem grał tak dobrze, że spekulowano, że może dostać powołanie do reprezentacji Polski na Mistrzostwa Świata w Katarze. Tak się jednak nie stało, a kilkanaście tygodni przed Mundialem, dokładnie 23 sierpnia, Onet podał informację, że Rafał Wolski w lipcu został prawomocnie skazany za jazdę pod wpływem alkoholu. Do rajdu miało dojść w nocy z 16 na 17 sierpnia 2021 roku. Informacja wzbudziła niesamowite emocje, w internecie było sporo słów potępienia.
Można przypuszczać, że miało to wpływ na jego zachowanie w domowym meczu z Górnikiem Zabrze, kiedy to podeptał Erika Janżę. Zobaczył za to czerwoną kartkę, a Komisja Ligi ponadto ukarała go zawieszeniem na 4 spotkania. Finalnie skończyło się na 3. Wisła w tych 3 meczach zdobyła 3 punkty, z Rafałem Wolskim mogło być inaczej.
Trudno też ocenić wpływ tego zamieszania na formę w końcówce rundy. Po bramce z Cracovią, zamykającą rok, wydawało się, że będzie dobrze. Wiosną Wolski dołożył jednak tylko 1 bramkę, a w kluczowych momentach grał słabo.
Zawieszony przez Komisję Ligi był też Steve Kapuadi, choć to akurat trudno wytłumaczyć. Fracuz otrzymał czerwoną kartkę w meczu z Zagłębiem Lubin, a Komisja dołożyła 3 mecze zawieszenia.
Brak mentalu
Wiosnę podzieliłem na mecze do spotkania w Gliwicach i po meczu w Gliwicach. Jak już wspomniałem, zespół miał swoje problemy kadrowe (odejścia zawodników, brak jakościowych uzupełnień, kontuzje), ale cały czas na placu gry pozostawali solidni zawodnicy. Jasne, swoje problemy zimą miał Piotr Tomasik, ale po kilku tygodniach powinien dojść do formy. Załamała się forma liderów środka pola, na prawej obronie brakowało wyborów, skrzydeł w zasadzie nie było. Jak tu rzeźbić?
Wisła Płock wiosną 2023 do meczu z Piastem w 11 meczach zdobyła 8 punktów - najsłabszy wynik obok Stali Mielec za ten etap rozgrywek. Gdyby Nafciarze w kolejnych 6 kolejkach zdobyli 4 punkty, utrzymaliby się w lidze. Tak się jednak nie stało. Dlaczego?
Podopieczni Pavola Stano w nieprawdopodobny wręcz sposób wypuszczali mecze, których wypuścić nie powinni. Mecz z Górnikiem Zabrze to akurat zły przykład, bo tam po gospodarze niesamowicie gnietli Nafciarzy. Wiśle udało się zdobyć 2 bramki, ale nie potrafili dowieźć choćby remisu i skończyli z porażką 2:3.
To jednak może się zdarzyć. Dużo trudniej wytłumaczyć podział punktów z Widzewem, a już najtrudniej mecz z Jagiellonią Białystok. Nafciarze przez 30 minut grają koncertowo, mimo swoich ubytków (Szwoch na wahadle!). Prowadzą 2:0, Łukasz Sekulski ma na głowie piłkę na 3:0. Wtem przebudzenie Marca Guala i koniec. Wisła staje, głowy w dół, chaos, kończy się na 2:4 dla Jagi. Wyglądało to tak, jakby głowa nie niosła nóg.
Jeśli do meczu z Jagiellonią były rysy, to po meczu z Dumą Podlasia coś ewidentnie pękło. Trudno wytłumaczyć podejście do meczu ze Stalą Mielec, która przyjechała do Płocka po 0:0, a prawie wyjechała z trzema punktami. Wygrywając to spotkanie Wisła praktycznie zapewniała sobie utrzymanie. W tym spotkaniu zabrakło jednak wszystkiego, zupełnie tak, jakby ten remis dawał komfort.
Ostatnie tygodnie to prawdziwa agonia zespołu, choć pytanie czy tak można nazywać jeszcze Wisłę Płock. Liderzy nie dźwignęli presji walki o byt w Ekstraklasie. We Wrocławiu Nafciarze wyglądali na zespół bojący się swojego cienia, rozdygotany, pogodzony z losem. Po tym spotkaniu posadę stracił Pavol Stano - to krzyk rozpaczy na 2 kolejki przed końcem sezonu.
Co ciekawe po 32 kolejkach Wisła wciąż nie była w strefie spadkowej. Teoretycznie wszystko było w nogach Nafciarzy, ale trzeba było zapunktować z Rakowem Częstochowa i Cracovią. Raków nie pozostawił złudzeń - mistrz może świętować, ale gra do końca. O tym, jak rozpaczliwa była walka o każdą sekundę tego meczu niech świadczy fakt, że już po godzinie gry Bartek Śpiączka tańczył przy chorągiewce, niczym Włodzimierz Smolarek.
Wisła wciąż mogła się utrzymać, ale trzeba było wygrać w Krakowie. Pasy też miały swoje problemy, ale tam było widać ambicję, chęci do gry. Wisła znów, jak przez ostatnie tygodnie, zagrała tragicznie. To nie byli ludzie, którzy walczą o swój byt. O klub i jego pracowników, kibiców.
27 maja ok. godz. 19:20 Wisła Płock spadła z PKO Ekstraklasy.
Wnioski końcowe
Na kogo zatem rozkłada się wina za spadek zespołu? Winny jest trener, dyrektor sportowy, prezes, właściciel czy jednak piłkarze? W ogródku każdego znajdzie się kamyczek.
Prezydent Andrzej Nowakowski przyznał, że żałuje, że zarząd nie był dwuosobowy, bo jednej osobie trudno było ogarnąć zespół, klub i sprawy związane z budową stadionu. Trudno jednak oczekiwać od właściciela, by ingerował w sprawy wewnętrzne klubu. Od tego jest prezes i dobrani przez niego współpracownicy.
Czy prezes Tomasz Marzec za bardzo zaufał Pawłowi Magdoniowi? Prawdopodobnie tak. Wydaje się, że zabrakło należytego nadzoru nad drużyną. Piłkarze poczuli luz i skończyło się tak, jak się skończyło. Czy dyrektor sportowy popełnił błąd przy zimowych transferach? Nie wiem na ile to jego inwencja, a na ile potrzeba chwili, ale największym grzechem wydaje się rozwiązanie sprawy środkowych pomocników. Jeśli zespół opuszcza Michał Mokrzycki, to powinien w nim zostać Damian Rasak. Skończyło się na rozpaczliwym poszukiwaniu, a Martin Hasek też nie przyszedł przecież za darmo. Wygląda na to, że Paweł Magdoń nie potrafił też wstrząsnąć zespołem, który pikował w dół.
Czy wina leży na Pavolu Stano? Część na pewno tak. Wisła nie zdobywała bramek po stałych fragmentach gry, a to najprosztsza broń, kiedy nie idzie. Po odejściu Damiana Michalskiego siła rażenia w powietrzu się zmniejszyła, ale wiosną byli wciąż Łukasz Sekulski, Bartosz Śpiączka czy Steve Kapuadi. Piłkę mogli dograć Dominik Furman czy Rafał Wolski. Można było nieco zmienić filozofię, choć to teoria. Nie wiadomo jak piłkarze zareagowaliby na wieść: nie idzie, więc zmieniamy wszystko o 180 stopni.
Trenerowi zabrakło też doświadczenia z poradzeniem sobie z zespołem w trudnym momencie. Jego metody długo przynosiły rezultaty, ale kiedy przyszedł kryzys i pętla zaczęła się zaciskać, nie potrafił zareagować. Nie było atmosfery, niekonwencjonalnych prób pobudzenia zespołu. Jakość treningów i taktyka pewnie były w porządku, ale czegoś po prostu zabrakło. Inna sprawa, że od początku letnich przygotowań szkoleniowiec stracił 4 ważnych piłkarzy (transfery), a Kristian Vallo i Damian Warchoł wypadli z powodu urazów.
Czy winni są piłkarze? Oczywiście, bo ostatecznie to oni wychodzą na boisko. Jeśli zespół walczący o utrzymanie w 7 meczach zdobywa punkt, to nie jest to wina prezesa, dyrektora sportowego czy trenera. Zespół po prostu powinien wyszarpać to jedno, jedyne zwycięstwo. W oczach piłkarzy powinien być ogień, wola walki, chęć wturlania piłki do siatki choćby miejscem, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Osobny akapit dostali bramkarze, bo ich błędy są nadto widoczne, ale w kluczowym momencie zespołowi nie pomogli liderzy - Rafał Wolski, Dominik Furman, Mateusz Szwoch, Łukasz Sekulski czy Kuba Rzeźniczak. Po prostu tego nie dźwignęli. Wisła wiosną wystawiała bardzo doświadczony zespół - najmłodszy w Krakowie był 24-letni Adam Chrzanowski, a 8 z 11 zawodników miało ponad 30 lat na karku. Wajcha została przeciągnięta w drugą stronę.
Trudno jednoznacznie wytłumaczyć spadek zespołu z takim potencjałem i taką przewagą, a jednak widać Wiśle się udało. Można dodać, że zimą były problemy z bazą treningową, a o tej porze roku boiska w Polsce nie sprzyjają stylowi gry Wisły. Jasne, można to wziąć pod uwagę, ale to nie jest wytłumaczenie. Wiosną Nafciarze zdobyli mizerne 9 punktów. W tym samym okresie Korona Kielce i Górnik Zabrze zrobiły po 28 punktów, Jagiellonia Białystok 23, Radomiak Radom 21, a Stal Mielec 16.
Są zespoły, które walczyły o utrzymanie, a są takie, które tę walkę pozorowały.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.