Nasza czytelniczka chciała zgłosić na policję, że na moście gromadzą się auta, które ewidentnie zamierzają urządzać wyścigi. Ale telefon dyżurnego milczał... I to nie pierwszy raz.
Płocczanka opowiada, że w poniedziałek wieczorem zauważyła ustawiające się do wyścigów auta na nowym moście. Chciała zawiadomić policję. Wybrała więc 997 i czeka. Jeden sygnał, drugi, trzeci, dziesiąty... Nikt nie odbiera. Po kilkunastu sygnałach rozłączyła się i wybrała ponownie policyjny numer. Znowu nic z tego. Wreszcie wystukała 112 i dopiero tam (choć nie bez problemów, gdyż dyspozytorka twierdziła, że nie ma w Płocku mostu Solidarności) udało się zgłosić zdarzenie.
- Jak tak można?! - denerwuje się kobieta. - A gdyby był napad? Już by mnie zdążyli okraść, zgwałcić i nie wiadomo co jeszcze!
To nie jest pierwszy raz, gdy na policję po prostu nie sposób się dodzwonić albo mija dłuższa chwila, zanim na dyżurce policji ktoś podniesie słuchawkę. A wiadomo - w tego typu sytuacjach każda minuta zwłoki wydaje się wiecznością.
Jak wyjaśnia Krzysztof Piasek, rzecznik prasowy płockiej policji, takie sytuacje mogą się zdarzać, choć na pewno nie są normą. Podkreśla, że numer 997 nigdy nie jest zajęty. Na płockiej komendzie są cztery telefony obsługujące ten numer, a dyżur pełnią dwie osoby.
- Prawdopodobnie oboje dyżurnych było w tym czasie zajętych pozostałymi telefonami - tłumaczy. - Bardzo często połączeń jest tyle, że dyżurni dosłownie nie mają chwili przerwy. Część z interwencji jest naprawdę błaha, ale dyżurny ma obowiązek podnieść słuchawkę i rozmawiać z taką osobą. Być może i tym razem doszło do takiej sytuacji.
Z kolei dzwoniąc pod 112 nie łączymy się z dyspozytorem w Płocku, a z operatorem w Radomiu. Tam znajduje się siedziba Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Dopiero operatorzy z Radomia przekazują informację do komendy w Płocku.
- Mogę jedynie prosić, żeby dzwonić do skutku - apeluje Piasek. - Dyżurni są na miejscu i wywiązują się ze swoich obowiązków. Mamy duże miasto, spływają też telefony z powiatu. Sam byłem świadkiem rozmów, kiedy ktoś dzwoni na numer alarmowy i mówi, że ma za ścianą kosmitów. Dyżurny słysząc, że ma do czynienia z totalną bzdurą odkłada słuchawkę i tym samym naraża się na skargę. Apele, żeby dzwonić na 997 tylko w przypadkach zagrożenia zdrowia, życia i mienia niestety nie skutkują.
Kiedy ktoś włamuje się do mieszkania sąsiada, liczy się każda sekunda. Nie chodzi przecież tylko o zabezpieczenie majątku, ale też złapanie rabusia na gorącym uczynku. To przecież w interesie nas wszystkich. Wybieramy więc numer alarmowy, a kiedy po kolejnym sygnale nikt nie podnosi słuchawki pomyślmy, że inny mieszkaniec w tym czasie urządza sobie właśnie pogawędkę z dyspozytorem. Przykre, prawda?