Bolączki służby zdrowia każdy Polak może wymienić niemal od ręki, a większość z nich sprowadza się do zbyt małych nakładów pieniężnych. Polskie Stronnictwo Ludowe i KUKIZ'15 proponuje pakt dla zdrowia, a jednym z jego elementów ma być zwiększenie finansowania opieki zdrowotnej z obecnych 4,9 proc. do 6,8 proc. już w 2020 roku. W szpitalu na Winiarach Ludowcy zaprezentowali "Pakt dla zdrowia".
Zbyt mało pieniędzy w systemie to na pewno jeden z głównych powodów trudności w służbie zdrowia. Nakłady rzędu 6,8 proc. produktu krajowego brutto na służbę zdrowia to postulat wysunięty jeszcze w 2017 roku przez strajkujących lekarzy rezydentów. Mateusz Morawiecki zapowiadał zwiększenie finansowania do 5 proc. w 2020 roku, a bariera 6 proc. miałaby zostać złamana dopiero w 2024 roku. Ludowcy obiecują, że 6,8 proc. wprowadzą już w przyszłym roku. Skąd wezmą pieniądze?
- Odkąd rządzi Prawo i Sprawiedliwość, liczba rencistów zmniejszyła się o połowę. Uważamy, że należy przesunąć 2 proc. ze składki rentowej na Narodowy Fundusz Zdrowia, resztę dosypać z budżetu. Jest to możliwe w konsensusie - zapewniał poseł Piotr Zgorzelski.
Zgorzelski chciałby też przeniesienie odpowiedzialności za służbę zdrowia "bliżej pacjentów". W roli gospodarza widziałby marszałków województwa.
Kolejne punkty podpisanego paktu to zwiększenie liczby personelu, podniesienie wynagrodzeń personelu, zapewnienie dostępności najnowocześniejszych metod leczenia zgodnie ze standardami Unii Europejskiej i upowszechnienie działań na rzecz profilaktyki chorób cywilizacyjnych. Jak mówił Zgorzelski, problemy nie zaczynają się w kolejce do lekarza.
PSL zapowiada podniesienie wynagrodzeń nie tylko lekarzy i pielęgniarek w szpitalach, ale też lekarzy rezydentów, ratowników medycznych, diagnostów laboratoryjnych, fizjoterapeutów, farmaceutów szpitalnych, techników medycznych czy pracowników administracji szpitala. O nierównościach wewnątrz służby jednego zawodu mówiły pielęgniarki z Domu Pomocy Społecznej w Nowym Miszewie.
- Czujemy się zapomniane i odtrącone przez ministerstwo. Wykonujemy takie same czynności pielęgniarskie, jak pielęgniarki na oddziałach. Wykonujemy iniekcje, podłączamy kroplówki, pracujemy w systemie trzyzmianowym, a jesteśmy traktowane po macoszemu. Nie otrzymujemy ani grosza z ministerstwa zdrowia. Nie obejmują nas żadne podwyżki, które proponuje ministerstwo - mówiła Maria Śladowska, od 28 lat pracująca w zawodzie. - Chcemy być objęte takimi samymi świadczeniami, jak pielęgniarki w szpitalach.
- Nasi koledzy z pracy mogą też na nas liczyć. Opiekunowie często nie dzwonią po lekarza czy pogotowie, tylko do nas i nas proszą o pomoc - dodawała Irena Kwiatkowska, która z kolei od 23 lat pracuje w DPS-ie.
Na wsi trudniej
Osobnym tematem jest służba zdrowia na wsiach. Jak mówił lekarz Kazimierz Przepiórski, z dala od miasta pacjenci mają "daleko" to służby zdrowia, a służba zdrowia ma "daleko" do pacjentów. Choć odległości geograficznie są niewielkie, wszystko rozbija się o pieniądze.
- Staramy się wywalczyć symboliczne kontrakty, m.in. na rehabilitację. Limity są naprawdę symboliczne. Tam, gdzie pacjenci mają bliżej i tak nie mogą mieć zapewnionych swoich potrzeb. Narastających potrzeb, a muszą wiele miesięcy oczekiwać na zabiegi. Specjalistyki na wsi w zasadzie nie ma - wskazywał. - Prawie nigdzie na wsi nie ma ginekologów mających umowę z NFZ-em.
O ciężkiej sytuacji w powiecie mówił z kolei Mariusz Bieniek, starostwa powiatowy. Wskazywał na problemy komunikacyjne mniejszych miejscowości i wsi.
- Brakuje stomatologów, kardiologów, rehabilitacji. W powiecie mamy tylko trzy miejsca, gdzie w ramach kontraktu z NFZ-em odbywa się rehabilitacja: w Nowych Łubkach, Brudzeniu i Gąbinie - mówił Bieniek. - Staraliśmy się pozyskać pieniądze na rehabilitację. Został ogłoszony tylko jeden kontrakt, na teren całego powiatu. Wygrała to firma z Gąbina. To jeden punkt na 113 tys. mieszkańców. Pisaliśmy odwołania, protesty i potem ogłoszono jeden, podzielony na dwa miejsca.
Specjalistów brak
Problem dobrze znany i nagłaśniany, chociażby za sprawą ogólnopolskiego strajku rezydentów w 2017 roku. Protestowali lekarze rezydenci, ale przyłączali się też inni przedstawiciele zawodów medycznych. Wśród postulatów było zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do wspomnianych 6,8 proc. PKB czy zwiększenie liczby rezydentur.
Od tamtej pory niewiele się zmieniło, a dyrektorzy szpitali w całym kraju borykają z dramatycznym brakiem specjalistów.
- Specjaliści żądają bardzo wysokich wynagrodzeń, a środki z kontraktów są bardzo małe - mówił Zgorzelski.
Całej konferencji przysłuchiwał się Stanisław Kwiatkowski, dyrektor szpitala na Winiarach.
- Od ręki zatrudniłbym i 30 specjalistów - nie ukrywał. - Lekarz po skończeniu studiów odbywa staż. Załóżmy, że dostanie się na specjalizację. Chciałby ją odbywać przy swoim profesorze, przy swoim środowisku akademickim. Wydaje mu się, że tam będzie łatwiej skończyć rezydenturę. Pięć lat to szmat czasu: zawiązuje rodzinę, kupuje mieszkanie i tam zostaje. Przenosić się potem do Płocka, Gostynina czy Sierpca jest trudno. Robimy wszystko, żeby takich lekarzy zachęcać mieszkaniem, wynagrodzeniem, stanowiskiem. Niekiedy się udaje, ale to pojedyncze przypadki.
Czy zdaniem Kwiatkowskiego miejsc dla rezydentów jest za mało? - To pytanie do ministra zdrowia. Nie mam statystyk, żeby się wypowiadać, ale pewnie tak - odpowiedział dyrektor.
Warto też zwrócić uwagę na nadciągających kryzys w zawodzie pielęgniarek. Średnia wieku polskiej pielęgniarki to 52 lata.
[ZT]16878[/ZT]