reklama

List: Wstaliśmy – trzeba ruszyć do przodu

Opublikowano:
Autor:

List: Wstaliśmy – trzeba ruszyć do przodu - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

SportCzytelnik przysłał do nas list, przeczytajcie i powiedzcie, czy się zgadzacie. Zachęcamy do dyskusji.

Czytelnik przysłał do nas list, przeczytajcie i powiedzcie, czy się zgadzacie. Zachęcamy do dyskusji.

Wisła Płock. Przez ten klub przewinęło się wielu porządnych piłkarzy, którzy w CV mogą sobie zapisać zarówno grę w ekstraklasie, a nawet w reprezentacji. Mam tu na myśli nie tylko starych wyjadaczy jak Marcin Wasilewski, Sebastian Mila, Ireneusz Jeleń czy Radosław Sobolewski z Markiem Saganowskim. Oprócz nich grali tu przecież jeszcze choćby Sławomir Peszko i Adrian Mierzejewski. A warto jeszcze dodać, że trenowali tutaj również Radosław Matusiak, czy Wojciech Łobodziński, którzy w reprezentacji Polski swego czasu nieźle się zadomowili. Celowo ominąłem już Patryka Rachwała, czy Wahana Gevorgyana, bo ich reprezentantami Polski ciężko w sumie nazwać.

Kiedyś ta drużyna miała piękny okres w swojej historii. Czwarte miejsce w lidze, Puchar Polski, a na dokładkę Superpuchar… Potem było już jednak tylko gorzej. Spadek o szczebel niżej, następnie o jeszcze jeden, potem powrót do pierwszej ligi, lecz później znów degradacja, a przecież w międzyczasie PKN Orlen odwrócił się od Wisły i zaprzestał jej sponsorowania. W końcu, po wielu zawirowaniach, klub będący w dużym dołku przejął Jacek Kruszewski, czyli były prezes Stowarzyszenia Sympatyków Klubu Wisła Płock.

Kruszewski jest osobą powszechnie lubianą, która nie kryje swojej miłości do klubu. Wręcz przeciwnie, okazuje ją na każdym kroku. Wszyscy ludzie związani z klubem byli zachwyceni, że to właśnie on przejął stery w Wiśle po nieudolnych poprzednikach. Wiedzieli bowiem, że zależy mu przede wszystkim na ukochanej drużynie, a nie na przykład na pieniądzach.

I mieli rację. Wraz ze swoimi współpracownikami dołożył wszelkich starań, aby klub wrócił na właściwe tory. I udało się.

Świetnym posunięciem okazało się zatrudnienie Marcina Kaczmarka. Następnie wspólnie skompletowano sztab szkoleniowy i dokonano dobrych transferów. Efekt? Awans do pierwszej ligi bez chociażby jednej przegranej w rundzie rewanżowej. Wisła swój sezon zakończyła serią dziewiętnastu meczów bez porażki. Warto też dodać, że bilans bramek za ostatnie sześć meczów to osiemnaście goli strzelonych i pięć straconych. Kto się przyczynił do takich wyników?

Prawdziwym objawieniem rundy wiosennej był Daniel Szczepankiewicz. Chłopak został na dobrą sprawę sprowadzony w zimie jako opcja mocno rezerwowa, gdyż niepodważalną pozycję miał bramkarz Seweryn Kiełpin, a jego naturalnym zmiennikiem wydawał się sprowadzony przed Szczepankiewiczem Mateusz Struski. A przecież w kadrze był jeszcze Marcin Kwiatkowski. Gdy Seweryn złapał kontuzję, rywalizację wygrał jednak popularny „Boruc”. Ma on za sobą wspaniałą rundę, w której uratował Wiśle parę punktów. Jego oponent, Seweryn Kiełpin, przez kontuzję stracił w rundzie rewanżowej miejsce w podstawowym składzie właśnie na rzecz Daniela. Ale w moich oczach jest naprawdę porządnym golkiperem z dobrym refleksem.

Podstawowy blok obrony tworzyła stała czwórka: Łukasz Nadolski, Paweł Magdoń, Marko Radić i Arkadiusz Mysona, która zmieniała się tylko w przypadku urazu któregoś z tych defensorów lub zawieszenia za kartki.

Nadolski to kapitan z krwi i kości, dobry duch zespołu. Nawet jeśli czasami braknie mu umiejętności czysto technicznych, to wszystko nadrabia charakterem. Magdoń, mimo kiepskiego początku sezonu, z czasem stał się prawdziwą ostoją naszej defensywy. Młodzi zawodnicy mogą się przy nim jeszcze sporo nauczyć. Trochę niedoceniany jest chyba Radić, który od początku swojego pobytu w Wiśle imponuje mi swoim opanowaniem i pewnością siebie. Potrafi świetnie przerzucić piłkę na drugą stronę, uruchomić kogoś długim podaniem, bądź rozegrać piłkę, odciążając defensywnych pomocników. To jeden z nielicznych pozytywnych śladów, jakie pozostały po Liborze Pali. Powiem szczerze, że Arkadiusz Mysona przez większość sezonu mnie do siebie w ogóle nie przekonywał. Końcówkę rozgrywek miał już lepszą, co koniec końców dobrze prognozuje na następny sezon.

Szkoda mi trochę Rafała Zembrowskiego, swego czasu czołowego zawodnika Młodej Polonii Warszawa, w której grali między innymi Pazio, Wszołek lub Teodorczyk. „Zembroś” jest niezłym zawodnikiem, w dodatku wciąż stosunkowo młodym, ale ciągle pozostaje tylko uniwersalnym rezerwowym. Na pewno godny zauważenia jest utalentowany siedemnastoletni obrońca Grzegorz Wawrzyński, który regularnie trenuje z dorosłą drużyną, ale na razie nie zdołał zadebiutować jeszcze w pierwszej Wiśle.

Pierwszoplanowymi postaciami w pomocy byli Filip Burkhardt oraz Krzysztof Janus. Filip to prawdziwy transferowy strzał w dziesiątkę. Znakomity zawodnik jak na ligę, z której właśnie się wyrwaliśmy. Grunt, żeby teraz pokazał swoje możliwości szczebel wyżej. Świetnie rozrzucał piłki, wykonywał stałe fragmenty, wrzucał w pole karne, a także strzelał z dystansu. Poza tym może grać zarówno za napastnikiem, jak i jako cofnięty pomocnik, co jest przydatne w kwestii różnych wariantów taktycznych.

Jak wspomniałem, drugim motorem napędowym płockiej ofensywy jest Janus. Były zawodnik GKS-u Bełchatów i Cracovii to bardzo szybki, dynamiczny oraz niezły technicznie skrzydłowy. Dzięki tym walorom udało mu się strzelić parę bramek i przeprowadzić sporo indywidualnych akcji na skrzydłach.

Prawdziwym ulubieńcem lokalnych kibiców jest Jacek Góralski. Niesamowity walczak, który mecz w mecz biega i stara się za trzech. Zalicza wiele odbiorów, często też wymusza błędy na rywalach, agresywnie ich atakując. To może być zawodnik, z którego Wisła będzie w przyszłości naprawdę dumna. Zapamiętajcie to nazwisko!

Nieco w cieniu tej trójki pozostawał równie ważny dla nas zawodnik, Bartłomiej Sielewski. Pracowity pomocnik pomógł drużynie nie tylko wieloma odbiorami, ale także paroma ważnymi bramkami. Jego zaletą jest również umiejętność gry na stoperze, gdzie występoważ zarówno u boku Magdonia jak i Radicia.

Jedną z pozytywnych niespodzianek minionej rundy był Tomasz Grudzień, który po kiepskiej jesieni podniósł się i wiosną pokazał, że potrafi nie tylko walczyć o piłkę, ale też kiwnąć i strzelić bramkę.
Fabian Hiszpański to chyba taka mała „ofiara” formy Grudnia na wiosnę, bowiem właśnie wtedy stracił miejsce w wyjściowym składzie. Ale gdy pojawiał się na placu gry, zostawiał po sobie pozytywne wrażenie. Często przed oczami mam jego wspaniałą bramkę zdobytą przeciwko Świtowi.

Podobną sytuację jak Zembrowski w obronie, w pomocy ma Damian Adamczyk. Niby dobry, niby wciąż przecież młody, ale wciąż jedynie rezerwowy. Trochę szkoda, bo były reprezentant młodzieżówek jest naprawdę utalentowanym gościem, mającym fajny zmysł do gry kombinacyjnej.
Wiele sobie obiecywałem po transferze Mirosława Kalisty, ale dynamiczny skrzydłowy praktycznie w ogóle nie dostawał szans na grę w lidze – podobnie jak Daniel Mitura. Kiedy jednak ten pierwszy grał, mógł się podobać jego ciąg na bramkę rywala.

Tak jak w defensywie mamy swoją perełkę w postaci Wawrzyńskiego, tak w pomocy mamy Krystiana Pomorskiego, który najlepiej czuje się, grając w środku. Jemu, w przeciwieństwie do wywołanego wcześniej rówieśnika, udało się już zadebiutować w pierwszej drużynie. Wisła wiąże z nim ponoć spore nadzieje, tak jak i z Dawidem Jabłońskim, który pod koniec sezonu został nawet oficjalnie zgłoszony do ligi.

W przodzie hasał między innymi wychowanek Łukasz Sekulski, czyli jeden z tych, których kibice Wisły darzą wielką sympatią. Choć strzelił w sezonie dziesięć goli, to niestety dalej brakuje mu trochę zimnej krwi pod bramką rywala. Niemniej trzeba tutaj dodać, że Łukasz często wchodził do gry z ławki rezerwowych, a na dodatek nie zawsze grał jako napastnik.

Janusz Dziedzic często był krytykowany przez fanów Wisły. Aż do czasu, gdy w końcu się obudził i pokazał, że jednak stać go na bycie ważnym ogniwem zespołu. Trzeba mu oddać, że końcówkę sezonu miał bardzo udaną. I nie chodzi już tutaj o gole (pięć bramek w ostatnich sześciu meczach), ale o samą grę. Wyraźnie wziął się w garść, a zdobyte bramki są tylko tego potwierdzeniem.

Nasz wieżowiec w ataku, czyli Marcin Krzywicki, tyle sprawiał kibicom na trybunach przyjemności, co też wywoływał poirytowania. Z jednej strony sporo udanych dryblingów, ale z drugiej zaliczył trochę strat przez lekceważenie przeciwnika. Niby ma strzelonych dziewięć goli, ale mógłby mieć co najmniej o kilka więcej, wykorzystał więcej swoich sytuacji.

Wśród ojców małego sukcesu nie można nie wymienić Marcina Kaczmarka. To dość specyficzny człowiek, ale nikt nie ma wątpliwości, że naprawdę dobry fachowiec. Często wśród kibiców krytykowany za notoryczne stawianie na Dziedzica, gdy ten był kompletnie bez formy, czy też za to, że ze słabszymi rywalami decydował się na ustawienie z dwoma cofniętymi pomocnikami. Teraz, na koniec sezonu, może się obronić nawet nie tyle wynikami, co samą grą drużyny.

Wisła bowiem w końcu nie tylko punktowała, ale grała całkiem ładnie dla oka i gdyby tylko nafciarze byli skuteczniejsi, to klub z Płocka miałby na koncie parę punktów więcej. Choć były chwile zwątpienia po nieudanym początku sezonu, to wypada Kaczmarkowi oddać, że spokojnie poradził sobie z ciążącą na nim presją. Bywał bardzo pewny siebie, na konferencjach wręcz arogancki, ale widać taki ma właśnie styl.

On, sztab oraz zarząd klubu wykonali znakomitą robotę. Podnieśli zespół po katastrofie, jaką był spadek z pierwszej ligi. Oprócz tego dokonali dobrych transferów, mając przecież strasznie ograniczony budżet. Udało im się zbudować świetną atmosferę w klubie, co z pewnością pomogło w osiągnięciu zadowalających wszystkich wyników.

Na osobne słowa zasługuje także obecna otoczka wokół klubu. Regularnie lądujące na kanale Wisły bramki z meczów, rozmówki z ludźmi z klubu, nadawany w radiu Magazyn Kibica, fajne rozmowy na klubowym forum, gdzie można zadawać pytania prezesowi... Naprawdę, dobrze to zaczyna wyglądać.

Wracając do samego awansu – coś wspaniałego, że nieduży sukcesik w postaci awansu do I Ligi, tak bardzo raduje zawodników oraz fanów klubu. Takie małe fety (najpierw na stadionie po ostatnim meczu u siebie, a potem pod ratuszem tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że piłkarze naprawdę są zżyci z klubem oraz z kibicami. Podczas sezonu nawet tacy młodzi zawodnicy jak Szczepankiewicz czy Góralski, którzy przecież nie są naszymi wychowankami, z każdej wygranej bitwy o punkty niewiarygodnie się cieszyli. Co najważniejsze – widać, że nie było to jedynie pod publiczkę czy na pokaz. Nie mówiąc już o zawodnikach, którzy są tu trochę dłużej od nich. Pięknie bowiem patrzyło się przykładowo na takiego Sekulskiego, kiedy straszliwie się cieszył z każdej zdobytej bramki dla Wisły, i to nie tylko tej jego autorstwa.

To wszystko pokazuje, że Wisła Płock znów zmierza w dobrym kierunku. W rękach zarządu jest teraz znalezienie jakiegoś sponsora, który wspomógłby Wisłę finansowo. Nie ma co się oszukiwać – w dzisiejszych czasach bez pieniędzy ciężko zaistnieć w futbolu.

Jeszcze raz brawa dla piłkarzy, trenera, sztabu oraz zarządu. Skoro już ten zespół odbił się od dna i pracownicy klubu postawili go na nogi, teraz trzeba pójść za ciosem i piąć się śmiało w górę.

Grunt to utrzymać obecny zespół, a może przy okazji pozyskać dodatkowo trzech bądź czterech dobrych zawodników. Jeśli się uda, wszyscy ludzie w Wiśle będą musieli stanąć na wysokości zadania. Od piłkarzy, przez sztab, aż po zarząd. Mają oni przecież za zadanie utrzymać spokojnie Wisłę w pierwszej lidze. Skoro Kaczmarkowi udało się przebyć ciężką drogę z Lechią Gdańsk do ekstraklasy, a także z Olimpią Elbląg do pierwszej ligi (przy czym bez problemów ją w niej utrzymał), to dlaczego ma to wszystko nie udać się z Wisłą?

Fot. Tomasz Miecznik/Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE