Orlen Wisła Płock na tytuł mistrzowski czeka 13 długich lat. Można śmiało powiedzieć, że całe pokolenie kibiców wychowało się na porażce. Bywały lata, kiedy Wisła nie miała żadnych argumentów w starciach z Iskrą. Podobnie bywało oczywiście także w drugą stronę, ale to już bardziej zamierzchła przeszłość.
W ostatnich latach ta różnica nie tylko zdawała się zacierać, co po prostu przestawała mieć znaczenie. Wisła robi postępy, a trzeba zaznaczyć, że Nafciarze wracają z naprawdę dalekiej podróży. Najpierw przełożyło się to na 2 Puchary Polski, pod koniec roku po 12 latach Nafciarze wygrali w Hali Legionów. Był fantstyczny mecz z Veszprem, trudna końcówka fazy grupowej Ligi Mistrzów, ale ostatecznie Wisła po raz drugi z rzędu zameldowała się fazie pucharowej. W ostatnich 5 meczach w Europie podopieczni Xaviego Sabate ulegli tylko Magdeburgowi i to na wyjeździe, a to o czymś jednak świadczy. Mecze z Porto czy Montepellier nie były fantastycznymi widowiskami, ale to Wisła triumfowała.
Wszystko grało więc na korzyść gospodarzy czwartkowego meczu. Atmosferę wyczekiwania czuć było w Płocku od kilku dni, bilety rozeszły się błyskawicznie (choć o komplecie widowni nie można mówić, było widać sporo wolnych miejsc). Kibice Wisły już od rozgrzewki pokazali, gdzie rozgrywana jest święta wojna. W płockim zespole wszyscy byli zdrowi, czego nie mógł powiedzieć Talant Dujszebajew. Informacje o problemach Daniego Dujszebajewa i Tomasza Gębali nie okazały się zasłoną dymną. Kielczanie przyjechali do Płocka zdziesiątkowani. Trener Industrii miał do dyspozycji 12 zawodników, w tym 2 bramkarzy, choć nie tego najlepszego. Bywały przecież mecze, które Andreas Wolf wygrywał niemal w pojedynkę.
Fatalny mecz
Wisła miała za to wszystko, co chciała. Xavi Sabate przyzwyczaił ostatnio, że nie rzuca wszystkiego od początku. Czy szkoleniowiec kalkulował, że przy ograniczonych zasobach gości Wisła po prostu będzie miała przewagę fizyczną? Nie można tego wykluczyć. Spotkanie od początku nie układało się jednak po myśli Wisły, choć wynik do przerwy był na styku, a z czerwoną kartką z boiska wyleciał Benoit Kounkoud. Kuriozalna bramka Artioma Karaleka Białorusin na 5 sekund przed syreną wykonuje rzut wolny i ku zaskoczeniu obrony nie podaje koledze, tylko... rzuca na bramkę. Wydawało się jednak, że Wisła na dystansie będzie miało przewagę. Wydawało się.
Druga połowa czwartkowego meczu to jedne z najsłabszych, o ile nie najszłabsze 30 minut Wisły prowadzonej przez Xaviego Sabate. W grze gospodarzy nie zgadzało się nic. Wiadomo, że Nafciarze muszą swoich szans szukać w obronie. O ile w pierwszej połowie Marcel Jastrzębski odbił kilka piłek, tak w drugiej odsłonie jego skuteczność znacznie spadła. Mirko Alilović niczego nie poprawił. Zrzucanie na Chorwata winy za porażkę jest nie fair, ale trudno przejść obok jego dyspozycji od początku sezonu. W drugiej odsłonie do bramki Wisły wpadało praktycznie wszystko, co leciało w jej kierunku.
Obrotowi Wisły przez cały mecz nie zdobyli żadnej bramki, skrzydła były używane sporadycznie, zagrożeniem z drugiej linii od początku sezonu jest w zasadzie tylko Tin Lucin. Atak załamał się na 10 minut, kilka piłek wylądowało wprost w rękach rywali i było pozamiante.
Czy Xavi Sabate zareagował poprawnie na wydarzenia na boisku? Czy mógł jednak zrobić coś więcej czy jednak "gra tym, co ma"? Wisła miała szeroką ławkę, ale cóż z tego, skoro nikt dobrze nie grał. Zagadkowa jest jednak choćby dyspozycja Dimy Żytnikowa. W klubie powtarzają, że nie ma drugiego dna, a mimo to Rosjanin gra w ostatnich tygodniach epizodycznie.
Kielce za to grały w 9 ludźmi w polu i nakryły nas czapką. Żeby wygrać taki mecz potrzeba czegoś ekstra i to zapewniał Alex i Dylan Nahi. Wisła męczyła się w ataku, wyglądała na zagubioną i rozczytaną przez rywala. Brakowało pomysłu, ognia, wzięcia odpowiedzialności za wynik. Stare grzechy wróciły.
Wisła przegrała dużo, ale nie najważniejsze
Prezes Artur Stanowski zapewne inaczej wyobrażał sobie swoją pierwszą domową świętą wojnę. Wisła nie zachowa już tytułu niepokonanego w lidze zespołu. 29:34 to tęgie lanie. Wisła przegrała mecz we własnej hali, co boli, a i konsekwencje są poważne.
W przypadku równej liczby punktów o kolejności drużyn w tabeli decyduje liczba zdobytych bramek pomiędzy zainteresowanymi drużynami. Wygrywając w Płocku różnicą 5 bramek kielczanie praktycznie zapewnili sobie 1. miejsce w tabeli. Wisła skazała się na 2 rzeczy:
- ewentualny półfinał z Górnikiem Zabrze,
- ewentualny trzeci, decydujący mecz finału play-off w Kielcach.
Czwartkowy mecz był niby o nic, a jednak bardzo o coś. Własna hala jest dużym atutem Wisły, w Orlen Arenie Nafciarze są w stanie powalczyć. Nie odbieram im tego w Kielcach, ale statystyka jasno pokazuje, że o to będzie piekielnie trudno.
Tempo w rozgrywkach nie zwalnia, już jutro Wisła zagra w Tarnowie z Unią (co pokazuje, że kalendarz piłki ręcznej to zbrodnia na zdrowiu zawodników), a równo tydzień po meczu z Kielcami pierwszy mecz z PSG. Nafciarze muszą błyskawicznie się pozbierać, wyjaśnić sobie, o co grają i że tak grać nie można. Play-offy ruszają już w pierwszy weekend kwietnia, finały zaplanowano na drugą połowę maja.
Widzicie? Dobrze, że jednak zmieniono formułę.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.