Policja zatrzymała w Słupnie autokar płocczan wracających z Marszu Niepodległości. - Zamaskowani policjanci nie chcą się przedstawić ani podać przyczyn, dla których nie możemy dalej jechać - grzmią zatrzymani. - To rutynowa kontrola - twierdzi policja.
Płocczanie wracali autokarem ze stolicy z Marszu Niepodległości, organizowanego już po raz czwarty w stolicy. Było ok. 21.00, właśnie mijali Słupno. Na wysokości zajazdu Mazowsze autokar, w którym podróżowało ok. 30 osób, głównie licealistów i studentów, został zatrzymany przez kilka policyjnych radiowozów.
- Do autokaru wszedł policjant w kasku i kominiarce - relacjonuje jeden z podróżnych. - Powiedział, że mamy wysiadać pojedynczo i że zostaniemy poddani szczegółowej kontroli osobistej i wylegitymowani. „Ale, chwila, kim pan jest, prosimy się przedstawić”.
Na to - opowiadają - zamaskowany policjant miał powiedzieć: „Macie na to minutę” i zagrozić, ze w razie sprzeciwu zostaną wobec nich użyte środki przymusu bezpośredniego.
- Zgodnie z ustawą o policji powinien przecież przedstawić się nam, podać podstawę prawną i uzasadnienie - komentuje inny płocczanin z autokaru. - Zamiast tego usłyszeliśmy od jednego z mundurowych kuriozalne napomnienie, że osobom, które nagrywają całe zajście, mogą zostać zabrane telefony komórkowe jako dowody w sprawie. Jakiej sprawie?! Przecież policjantów można nagrywać w trakcie czynności służbowych.
- Inny policjant mówił: „rzucaliście w nas butelkami z benzyną, jak tak można?” Przecież to nie my! - oponowaliśmy - opowiadają młodzi płocczanie.
Płocczanie zostali wylegitymowani i musieli pokazywać zawartość toreb i plecaków anonimowym funkcjonariuszom. Z kolei policjant, który dowodził akcją - według relacji uczestników - miał się przedstawić dopiero, gdy pod zajazdem pojawił się senator Marek Martynowski, którego wezwali zatrzymani. Zresztą parlamentarzysta również musiał pokazać policjantom dowód, wywołany do tego w dość obcesowy sposób.
Autokar stał w Słupnie dobrych kilkadziesiąt minut, policja zatrzymywała wszystkie jadące od strony Warszawy przy okazji auta osobowe i sprawdzała, kto w nich jedzie, a przez cały ten czas płocczanie nie wiedzieli, dlaczego nie mogą wracać do Płocka, jak długo będą tam stali ani dlaczego właściwie zatrzymano autobus.
- To rutynowa kontrola autokaru - tłumaczy rzecznik płockiej policji Krzysztof Piasek.
Rutynowe kontrole przeprowadzają zamaskowani policjanci? Jak długo to potrwa? Czy są jakieś podejrzenia co do grupy tych osób? - na wszystkie te pytania policja odpowiada tylko lakonicznie, że „policjanci kontrolowali autokar i jadące w nim osoby. To była rutynowa kontrola”.
- To upokarzające - oburzają się płocczanie. - Wracamy z legalnej manifestacji w Warszawie, zmęczeni, jutro musimy wcześniej wstać, czekają na nas w domu. Nic złego nie zrobiliśmy.
- Jesteśmy normalnymi ludźmi, nigdy nie byliśmy w konflikcie z prawem, a potraktowano nas od razu jak bandytów - denerwują się. - Nasze rodziny martwią się, dlaczego nie wracamy, a my stoimy gdzieś późnym wieczorem i nie możemy odjechać!
Kilkanaście minut po naszej rozmowie z rzecznikiem autobus ruszył do Płocka.
Gdy przyjechaliśmy, autokaru już nie było, a na miejscu zostały już tylko dwa z kilku radiowozów