reklama

Wolność słowa. Konferencja o kneblowaniu

Opublikowano:
Autor:

Wolność słowa. Konferencja o kneblowaniu - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościWarzecha o kneblowaniu mediów, Sosnowski o kneblowaniu kibiców, Frycz o kneblowaniu obywateli. Czy wolność słowa w Polsce przeżywa ciężkie chwile?

Warzecha o kneblowaniu mediów, Sosnowski o kneblowaniu kibiców, Frycz o kneblowaniu obywateli. Czy wolność słowa w Polsce przeżywa ciężkie chwile?

Łukasz Warzecha, Robert Frycz i Michał Sosnowski byli gośćmi Pierwszej Płockiej Konferencji o Wolności - pod taką dumną nazwą Prawa Strona Płocka z Markiem Tucholskim na czele i stowarzyszenie Federacji Młodzieży Walczącej z Mariuszem Nosarzewskim zorganizowało spotkanie dla płocczan. Tłumów nie było, na auli Politechniki stawiło się raptem ok. 30 osób.

Warzecha. Dziennikarstwo w pętach obwarowań

Publicysta mówił o formalnych i nieformalnych ograniczeniach wolności słowa w prasie. Te pierwsze mają swe umocowanie w polskim prawie, to m.in. artykuły kodeksu karnego dotyczące zniesławienia, a także znieważenie prezydenta i konstytucyjnych organów państwa. Konsekwencje są poważne - za takie przestępstwa grozi nawet więzienie, dlatego przedstawiciele mediów, łącznie z samym Łukaszem Warzechą, apelują u o ich zniesienie lub złagodzenie (aktualnie trwają w tej sprawie rozmowy z ministrem sprawiedliwości Jarosławem Gowinem). Formalnym ograniczeniem wolności słowa jest też zdaniem publicysty wymóg autoryzowania wypowiedzi. - Autoryzacji nie znają zupełnie kraje anglosaskie - przekonywał Warzecha. - Dość wspomnieć choćby o burzy, która rozpętała się w Stanach, gdy Biały Dom chciał przeczytać wywiad z Obamą przed publikacją w prasie.

Tymczasem w Polsce autoryzacja ma się bardzo dobrze. Politycy (z doświadczenia publicysty wynika, że częściej opozycyjni niż rządzący) skwapliwie korzystają z tego prawa i efekt jest taki, że po autoryzacji dziennikarz dostaje tekst, w którym z trudem rozpoznaje własną pracę. - To sankcjonowanie braku odpowiedzialności za słowo - podkreśla publicysta. Uważa, że podobnie jak pozostałe przepisy powinien zniknąć z polskiego prawa.

Nieformalnych ograniczeń jest więcej, są też trudniejsze do wyeliminowania. Na ograniczenie wolności słowa dziennikarzy mają wpływ m.in. interesy wydawców i reklamodawców, a także naciski polityków (jak choćby ostatnio ujawnione próby udaremnienia przez rzecznika prasowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, nomen omen byłego dziennikarza, Marcina Bosackiego publikacji artykułu „Rzeczpospolitej” o wysłaniu PIT-ów do białoruskich opozycjonistów). Nie bez znaczenia dla wolności słowa są również interesy spółek skarbu państwa, sowicie opłacających np. ogłoszenia w mediach (mnóstwo takich ogłoszeń publicysta z niemałym zdziwieniem zauważył w niskonakładowym „Tygodniku Powszechnym”). - Nieformalnym ograniczeniem jest też tzw. efekt mrożący - mówił publicysta. - To rodzaj autocenzury. Dziennikarze zdając sobie sprawę z grożących im sankcji karnych i cywilnych, sami siebie cenzurują.

Sosnowski. „Faszystowskie” pułapki skrótowców

Po Warzesze o wolności słowa mówił szef Stowarzyszenia Kibiców Wisły Płock, Michał Sosnowski. Wskazywał, że kłopoty kibiców z respektowaniem ich praw do wolności wypowiedzi i powolnym niszczeniem stadionów jako enklaw wolności słowa zaczęły się mniej więcej 2007 r. Jego zdaniem, sporo zawinił sojusz zajmującego się przeciwdziałaniem faszyzmowi stowarzyszenia Nigdy Więcej z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, a opracowana przezeń lista symboli uznanych za zakazane sprawiła, że absurd gonił absurd. Poza przykładami z płockiego podwórka, kiedy to na policyjnym dołku wylądowali kibice najpierw za wywieszenie transparentu „Tola ma Donalda, Donald Ma Tole”, a kilka miesięcy później za flagę „Zawsze po prawej stronie” z przekreślonym sierpem i młotem (jak pisaliśmy na naszym portalu, delegat PZPN uznał, że propaguje ona komunizm), opisywał inne oprawy i hasła, za które kibiców różnych drużyn spotykały represje. Podejrzanym wydał się delegatom PZPN np. skrót WP - orzekli, że jest to nic innego jak tylko skrót… od White Power. - No bo przecież nie od Wisła Płock! - nie szczędził ironii Michał Sosnowski. - Najnowszy pomysł władz to zakaz wnoszenia na stadion ogromnych flag tzw. sektorówek, motywowany tym, że ukryci pod nią kibice mogą popełnić przestępstwo. Na przykład odpalić race, za co jak za gwałt grozi do pięciu lat więzienia.

- Albo tak jak narzeczona Starucha dopuścić się tak skandalicznego przestępstwa jak zajęcie nieswojego miejsca - dodawał z rozbawieniem Łukasz Warzecha.

Antykomor. Zaspany student w rękach funkcjonariuszy ABW

W ocenie organów ścigania i sądu przestępstwo popełnił również Robert Frycz, autor dokumentującej wpadki urzędującego prezydenta strony Antykomor.pl. Gość opowiadał o tym, jak 16 maja o godzinie 5.40 do jego mieszkania wpadło ośmioro uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy ABW z żądaniem wydania całego sprzętu komputerowego. - Zachodzę w głowę, jak działają służby specjalne, jak sprawdzają przed akcją potencjalnych terrorystów, że do mnie, zwykłego studenta trzeba było posłać takie siły Agencji Budzenia Wczesnoporannego, i to nie byle sierżantów, ale naprawdę wysokich stopniem oficerów - kpił Frycz.

We wrześniu odbyła się pierwsza rozprawa w Piotrkowie Trybunalskim. Sąd zdecydował o wyłączeniu jawności. - Szkoda, dobrze by było, żeby opinia publiczna dowiedziała się, jakich absurdalnych rzeczy prokuratura dopatrzyła się na moje stronie - komentował Frycz. - Obecny prezydent sam się kompromituje. Ja nie wymyśliłem „wyjście z NATO”, „uniwersytet im. Karola Wyszyńskiego, to nie ja zaprosiłem do Rady Bezpieczeństwa Narodowego Jaruzelskiego.

Twórca strony został skazany na rok i trzy miesiące ograniczenia wolności i 40 godzin prac społecznych, grzywnę i pokrycie kosztów sądowych. Student złożył apelację. - Palikot może mówić o patroszeniu, Sikorski o dożynaniu watahy, więc jak to możliwe, że Robert Frycz nie może prowadzić satyrycznej strony? - pytał twórca Antykomora.

Na naszą prośbę gość opisał też gry komputerowe Komor Killer i Komor Szoter, które wzbudziły największe zaniepokojenie śledczych. Przyznał, że rzeczywiście nie były to quizy o wpadkach Bronisława Komorowskiego, ale aplikacje będące przeróbką amerykańskich, w których strzela się do prezydenta, np. pchającego wózek z budyniem. - Gdy prezydentem był Lech Kaczyński również istniały takie gry, zresztą o wiele bardziej drastyczne, mózgi latały po całym ekranie - odpiera Frycz. - Zresztą w innych krajach również jest ich na pęczki. Tak jak pan redaktor Warzecha uważam, ze trudno obrazić majestat głowy państwa głupią gierką komputerową.

Po wystąpieniach gości przyszedł czas na pytania i dyskusję. Płocczanie pytali m.in. o kwestię abonamentu radiowo-telewizyjnego, sprawę Piotra Staruchowicza czy przenikający powoli do polskich mediów terror politycznej poprawności. - Pod tym względem polscy publicyści cieszą się znacznie większą wolnością niż w krajach Zachodu - podkreślał Warzecha. - Większość moich komentarzy nie mogłaby się ukazać np. w Niemczech czy Francji, bo za mocno uderzają w tabu politycznej poprawności w związku np. z kwestią parytetów, mniejszości seksualnych itp.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE