reklama

Uratowali cenny fotel ze zsypu na śmieci

Opublikowano:
Autor:

Uratowali cenny fotel ze zsypu na śmieci - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościW Płocku odbywała się szósta ogólnopolska sesja naukowa poświęcona polskiemu art deco. Dostało się chyba wszystkim: środowisku naukowemu za zbyt mozolną pracę i brak tłumaczeń, ministerstwu za brak chęci do pomocy, pomijanie prywatnej własności i brak promocji, wydawnictwom, kolekcjonerom za ukrywanie swoich skarbów, a także Francuzom próbującym zawłaszczyć sobie zasługi.

W Płocku odbywała się szósta ogólnopolska sesja naukowa poświęcona polskiemu art deco. Dostało się chyba wszystkim: środowisku naukowemu za zbyt mozolną pracę i brak tłumaczeń, ministerstwu za brak chęci do pomocy, pomijanie prywatnej własności i brak promocji, wydawnictwom, kolekcjonerom za ukrywanie swoich skarbów, a nawet Francuzom próbującym zawłaszczyć sobie zasługi na tym polu.

Art deco to styl w architekturze zarówno całej bryły, jak i wnętrza mieszkalnego, sztuce, malarstwie, który miała za zadnie być blisko ludzi i dla ludzi, umiejętnie łączący misterne wykonanie przedmiotu z jego typowo użytkowym zastosowaniem. Moda na tego typu precjoza przypadała na okres międzywojenny ubiegłego wieku. Według goszczącej w Płocku prof. dr hab. Anny Sieradzkiej z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego uchodziły one za oznakę prestiżu, społecznego statusu. Jeśli chciało się podążać za modą, być „trendy”, wypadało koniecznie mieć w domu chociaż zestaw filiżanek czy biurko w stylu art deco.

Dwudniowy cykl wykładów odbywających się w Muzeum Żydów Mazowieckich zogniskowano wokół tematyki wnętrz mieszkalnych, począwszy od podłóg i położonych na nich dywanów (czasem można je zobaczyć na starych filmach np. z Eugeniuszem Bodo), po wzory i prototypy mebli (no cóż, tu niektóre kończyły jako pojedyncze egzemplarze w domu pomysłodawców), grafikę, ceramikę po detale w rodzaju klamek, gałek i wieszaków. Jeszcze kilka lat temu na polskim rynku sztuki takie przedmioty nie cieszyły się zbyt dużą wartością. Dziś wręcz przeciwnie.

Gdyby tak szukać pozytywów w krótkim podsumowaniu szóstej już z kolei sesji naukowej, wówczas powody do dumy mogą mieć wyłącznie płocczanie z powodu najwspanialszej kolekcji przedmiotów w stylistyce art deco w kraju, które możemy oglądać na piętrach Muzeum Mazowieckiego. Jednak wnioski, które wysnuto, nie napawały optymizmem zarówno samych prelegentów, jak i kolekcjonerów, którzy pofatygowali się do Płocka.

Po pierwsze, zwracano uwagę na pomijanie Polaków w opracowaniach poświęconych temu nurtowi w sztuce i architekturze. Zwłaszcza Francuzi lubią podkreślać swój wkład, co szczególnie tyczy się słynnej paryskiej wystawy z 1925 roku poświęconej sztuce dekoracyjnej i wzornictwu, trwającej od kwietnia do października. Tymczasem nie dość, że mieliśmy tam polską reprezentację, to posypały się również nagrody, jak chociażby zdobycie grand prix przez Jana Szczepkowskiego za kapliczkę Bożego Narodzenia. O jej zakup ubiegał się nawet król szwedzki, lecz ostatecznie ta trafiła w ręce rządu gospodarza wystawy (obecnie można ją oglądać we francuskim kościele w Dourges). Sporego uznania doczekał się także projekt banknotów przygotowany przez Zygmunta Kamińskiego.

Po drugie, obecni na sesji przedstawiciele środowiska naukowego nie mogli nadziwić się, że w Czechach mają zaledwie ze sto przedmiotów w stylu art deco, a mimo to nasi sąsiedzi mają nad nami przewagę. Potrafią umiejętnie je eksponować w kolejnych katalogach. Tymczasem w Polsce albo nie piesze się nic, nie chwali i nie pokazuje kolekcji, albo pisze się w języku polskim bez tłumaczenia na język angielski (żartowano nawet, że pod tym względem dorównują nam wyłącznie Węgrzy, którzy piszą publikacje w swoim języku narodowym). Wspomniana prof. dr hab. Anna Sieradzka planowała książkę. Znalazła nawet wydawnictwo, po czym wydawcę mianowano na konsula generalnego. Obecnie nie ma widoków, aby coś w tym względzie ruszyło się do przodu. Wszystkiemu winne są fundusze, a dokładnie kompletny brak zasobów pogrążający wszelkie plany. Doktoranci wydają swoje prace własnym sumptem, jak ta poświęcona historii mody tenisowej do 1939 roku i planowana dotycząca historii zmieniającego się wyglądu kostiumów kąpielowych.

Ostatecznie problem wydobycia tematu polskiego art deco podniesiono do poziomu międzynarodowego. Dlaczego? Ponieważ inni potrafią korzystać z tego, co mają. Organizują wielkie wystawy i odczyty, ale o polskich zasobach mało kto wie. Wspominano wystawę w Brukseli, na którą Polacy pojechali z kolekcją guzików. Wokół stoiska zebrał się tłum zaskoczonych ludzi. Jak to, dziwili się, przecież Polska wtedy nie istniała?

Uratowali oryginalny fotel ze zsypu na śmieci

Jakby tego było mało, oddzielny problem stanowi własność prywatna. O tym, jak czasem bardzo ciężko dociera się do prywatnych zbiorów, mówił prof. dr. hab. Andrzej K. Olszewski z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który eksploruje okolice Śląska. – W przeciwnym razie utkniemy na zdjęciach w katalogach – twierdził. – Ludzie nie cenią rzeczy albo nie wiedzą, co mają. Uratowaliśmy oryginalny fotel ze zsypu na śmieci – co udało się tylko dlatego, że ktoś zadzwonił.

Z podobnymi sytuacjami stykają się kolekcjonerzy. Na płocką sesję przyjechał mężczyzna pasjonujący się szkłami i starymi żyrandolami. Uzbierał ich już 190. Raz udało mu się zakupić firmowy kinkiet za śmiesznie jak dla niego małą kwotę 18 zł. – Sprzedawca panował oddać go na złom – wspominał. Zwracał uwagę, że na swój koszt potrafi przejechać nieraz cały kraj, aby zobaczyć tylko jeden przedmiot, który go w danym momencie zainteresował. – To historyk sztuki musi dotrzeć do kolekcjonera. Aby zorganizować wystawę potrzebne są chęci – argumentował. – Czy naprawdę nie znajdzie się w środowisku akademickim nawet jedna osoba, która poważnie zajęłaby się tematem. Poślęczała trochę w bibliotekach i archiwach? – nie dowierzał.

Niezbyt pochlebne uwagi dotyczyły działalności Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Niektórzy goście uważali wręcz, że według ministerstwa narodowe dziedzictwo kończy się na tym, co znajduje się w aktualnych zasobach państwowych placówek muzealnych. Resztę pomija, jakby nie istniała. Dostało się również prywatnym kolekcjonerom, szczególnie z kręgu złotników, którzy ani myślą publicznie pokazywać swoich zbiorów. Co najwyżej zaprezentują swoje cudeńka prywatnie, ale nie wolno już wspominać gdzie się znajdują, w czyich rękach i wykonać dokumentacji fotograficznej.

Być może kolejna sesja naukowa będzie nadal oscylowała w kręgu tematyki wnętrz, ale z naciskiem na metaloplastykę.

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE