O konieczności natychmiastowej rozbiórki pomostu na molo powiadomili eksperci z Instytutu Badawczego Dróg i Mostów, którzy są w trakcie sporządzania ekspertyzy dotyczącej stanu nadwiślańskiego obiektu. Co prawda jeśli rozbierze się pomost, to molo zostanie odcięte od lądu, ale w innym wypadku konstrukcja może nie przetrwać zimy.
Zaczynają się spełniać najczarniejsze sny odnośnie molo, dotąd będące tylko niewybrednymi żartami: że albo trzeba je będzie rozebrac, albo że spłynie z krą do Włocławka. Teraz sytuacja zrobiła się naprawdę poważna. Przypomnijmy całe zamieszanie: pod koniec października w Płocku gruchnęła wieść, że molo się wali. Okazało się, że całe wszystko ma związek z palami: projektant przyjechał do Płocka i zauważył, że przy podeście łączącym molo z brzegiem brakuje jednego z kilku podpierających konstrukcję stalową pali, a drugi rusza się jak mleczny ząb. Na dodatek pal zapadł się pod ziemię. Zarządzający nadwiślańskim cudem Miejski Zarząd Obiektów Sportowych na skutek alarmu podniesionego przez projektanta - poznańskie biuro Modern Construction Systems (co ciekawe, to ta firma, która zaprojektowała zmodernizowany amfiteatr w Płocku) uznało, że istniało niebezpieczeństwo awarii budowlanej - musiał w trybie natychmiastowym zamknąć grożącą zawaleniem część obiektu. Co ważne, kilka miesięcy przed odkryciem palowych nieprawidłowości, MZOS zgłaszał projektantowi oraz m.in. Inspektorowi Nadzoru Budowlanego zastrzeżenia odnośnie dwóch jeszcze innych pali. - Bo podczas robót gwarancyjnych zauważyliśmy, że te dwa pale zostały uszkodzone, prawdopodobnie przez krę - mówił nam szef MZOS, Andrzej Zarębski. - Ale wykonawca oraz nadzór autorski orzekli, że konstrukcja nie ucierpiała po zimie i wszystko jest w porządku. Biuro projektowe też na podstawie badań i konsultacji z hydrologami odnośnie sytuacji na Wiśle orzekło, że dodatkowe zabezpieczenia są niepotrzebne.
A jednak na skutek wciąż nieznanych przyczyn ucierpiało, więc kolejnym krokiem było spotkanie w MZOS-ie, w którym uczestniczyli inwestor, czyli miasto, wykonawca, czyli konsorcjum kilku firm z Bilfinger Berger Budownictwo na czele, oraz przedstawiciele poznańskiego biura projektowego. Owocem burzy mózgów była między innymi decyzja o konieczności przeprowadzenia porządnej ekspertyzy. Pod koniec listopada w drodze przetargu wyłoniono niezależnego rzeczoznawcę - Instytut Badawczy Dróg i Mostów z Warszawy, który do końca roku za ponad 53 tys. zł ma sporządzić ekspertyzę.
To najważniejsza sprawa, bo jeśli uda się ustalić, co tak naprawdę stało się pod felernym pomostem, będzie też można stwierdzić, kto za to odpowiada. A z kolei znalezienie winnego całego zamieszania będzie z pewnością wiążące, bo problem z walącym się pomostem wejściowym na molo wciąż jest aktualny - dotąd nie dokonano tam żadnych zabezpieczeń, nie licząc tabliczki z zakazem wejścia. Co prawda poznańskie biuro projektowe po przeprowadzeniu inwentaryzacji przygotowało bezpłatnie dwie koncepcje naprawy podestu i zabezpieczenia konstrukcji stalowej, ale decyzją dyrektora MZOS Andrzeja Zarębskiego, na razie żadne roboty się tam nie zaczęły. Dlaczego? Ano dlatego, że za naprawę trzeba by było zapłacić kolejne setki tysięcy złotych. - Mieliśmy liczne wątpliwości i postanowiliśmy poczekać na wynik ekspertyzy, która wykaże, jakie były przyczyny awarii - wyjaśniał nam szef MZOS.
Na zdrowy chłopski rozum to zrozumiałe - jeśli błąd popełnił wykonawca, to MZOS będzie się pewnie domagał wykonania poprawek w ramach gwarancji. A jeśli nieprawidłowości zaistniały już na etapie projektu - a tak przecież broni się wykonawca, to MZOS będzie się starał, by konsekwencje poniósł projektant, czyli poznańskie biuro MCS. Teraz więc wszystko w rękach ekspertów z Instytutu Badawczy Dróg i Mostów - ich opinia zdaje się najistotniejsza dla dalszych losów nadwiślańskiego cudu.
Trzeba natychmiast zdemontować pomost!
Dziś w MZOS-ie poznaliśmy kolejne fakty w związku z felernym pomostem - przygotowujący ekspertyzę Instytut zalecił, by jak najszybciej go rozebrać! - To ciągle wstępne ustalenia, ale już na tym etapie Instytut na podstawie własnych badań i przeprowadzonej w ubiegłym tygodniu przez nas inwentaryzacji, zalecił pilnie zdemontować pomost drewniany, rozebrać konstrukcję stalową i złożyć ją w bezpiecznym miejscu, ponieważ uszkodzenia pali są tak duże, że mogą nie przetrzymać zimy - powiedział nam Andrzej Zarębski.
Ważne też, że jeżeli dojdzie do demontażu, a wszystko na to wskazuje, molo zostanie zupełnie odcięte od lądu i do czasu opracowania nowej konstrukcji pomostu łączącego część spacerową z brzegiem nie będzie można po nim chodzić.
Według wstępnej opinii Instytutu odnośnie przyczyn całej tej awarii, zawinił projekt. - W piśmie, które dostaliśmy, pojawiło się sformułowanie o tym, że projekt pali nie uwzględniał lodochodu, czyli kry napierającej na konstrukcję - przyznaje szef MZOS.- Wystąpiliśmy już do wykonawcy z zapytaniem, czy są w stanie dokonać takiego demontażu, przechować elementy i jaka byłaby cena. Oczywiście chcielibyśmy, by Bilfinger Berger wykonał te czynności w ramach gwarancji, ale w tej chwili trudno ocenić,, czy wykonawca zdecyduje się na takie rozwiązanie. Czekamy na odpowiedź.
Można przewidywać, że dla firmy doskonałą linią obrony przed wykonywaniem tego zabezpieczenia będzie to jedno kluczowe sformułowanie z pisma Instytutu - że projekt pali nie uwzględnił lodochodu, że właściwie projektant nie obmyślił żadnej ochrony przeciwko napierającej krze.
Zobacz zdjęcia w naszej galerii:
Czytaj też:
Eksperci z Warszawy wkraczają na molo