reklama

Tokarczuk: Pisarce wolno więcej [FOTO]

Opublikowano:
Autor:

Tokarczuk: Pisarce wolno więcej [FOTO] - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościKim jest Olga Tokarczuk? - Pisarz nie ma biografii. Moja jest raczej marna, nieciekawa. Nie siedziałam w więzieniu, nie zdobywałam bieguna - mówiła podczas spotkania w Książnicy Płockiej. Opowiadała głównie o „Księgach Jakubowych”, nieudanej rewolucji, sobowtórze dla psychopaty, morderstwach i klątwie, po których zostały kapliczki. Za kilka miesięcy ruszą prace nad ekranizacją jednej z jej książek w reżyserii Agnieszki Holland.

Kim jest Olga Tokarczuk? - Pisarz nie ma biografii. Moja jest raczej marna, nieciekawa. Nie siedziałam w więzieniu, nie zdobywałam bieguna - mówiła podczas spotkania w Książnicy Płockiej. Opowiadała głównie o „Księgach Jakubowych”, nieudanej rewolucji, sobowtórze dla psychopaty, morderstwach i klątwie, po których zostały kapliczki. Za kilka miesięcy ruszą prace nad ekranizacją jednej z jej książek w reżyserii Agnieszki Holland.

Sala kolumnowa Książnicy Płockiej w czwartkowy wieczór pękała w szwach i nie sprawdziły się przewidywania, jakimi zasypano jej dyrektorkę Książnicy, Joannę Banasiak. - Zobaczysz, ludzie nie przyjdą. Książka gruba, historyczna. Poza tym Olga Tokarczuk już była pięć lat temu – śmiała się na początku spotkania autorskiego. Tokarczuk jej tylko przyklasnęła. - Też sądziłam, że „Księgi Jakubowe” zainteresują co najwyżej miłośników tematu, a tu proszę, trafiły pod strzechy.

Tokarczuk w mgławicy

Olgi Tokarczuk praktycznie nie trzeba przedstawiać żadnemu zapalonemu czytelnikowi. Na swoim koncie pisarka ma takie powieści, jak „Dom dzienny, dom nocny”, „Bieguni”, „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Prędzej czy później któraś z nich wpadnie w ręce. Teraz do kompletu dołączyło grube tomiszcze, „Księgi Jakubowe”. Kiedy dopadnie ją potrzeba snucia kolejnej historii, nie ma rady. Wpada w swoją mgławicę. Takim sposobem jakby przepływała od jednej takiej do drugiej. - To fascynacja bliska obsesji – skwitowała.

„Księgom” poświęciła pięć lat swojego życia. W trakcie prac nad książką pojechała dwukrotnie na Podole, odwiedziła Wołowszczyznę. Chciała koniecznie zobaczyć Dniestr niegdyś tworzący granicę polsko-turecką. O rok przekroczyła kontrakt z wydawcą. Przez ten czas nie podzieliła się choćby jednym małym fragmentem. - Może mnie mieli w wydawnictwie za mitomankę? Tylko opowiadałam i opowiadałam, a oni patrzyli na mnie z coraz większym niedowierzaniem – śmiała się wyraźnie już rozluźniona. Po raz pierwszy mogła popuścić wodze fantazji i samodzielnie wymyślić wygląd okładki (ta nawiązuje do „Nowych Aten”). Wyszukiwała ryciny. Problem stanowił grzbiet, który dałby radę poradzić sobie z taką ilością stron. W końcu 150 bez pardonu wycięła. - W pewnym momencie zobaczyłam, jak ta książka niebezpiecznie się rozrosła. Mój wydawca zaczął się denerwować, co ja robię.

Pierwsze spotkanie z pokręconą mistyką

W połowie lat 90. natrafiła na dwa tomy. „Księgę słów pańskich” wspomina jako jedną z najdziwniejszych lektur, z jaką miała kiedykolwiek do czynienia, chociaż jeszcze przez myśl jej nawet nie przeszło, aby samej sięgnąć po pióro i zacząć pisać.

- To były spisane i bardzo nieudolnie słowa Jakuba Franka – zżymała się - Dzieje Żyda, który pociągnął za sobą od kilku do kilkunastu tysięcy wyznawców, wyprowadzając ich z judaizmu w stronę katolicyzmu. Całość pełna pokręconej mistyki, jakieś bajki, samochwalcze anegdoty z życia Franka, w których za każdym razem wychodzi na bohatera. Tylko dlaczego ja nie znałam tego wcześniej? Bo nikt jeszcze nie wpadł na pomysł panoramicznego filmu? Albo spisania powieści? Dla mnie to była zapomniana karta z historii Polski.

Do pisania zabrała się nie ze względu na historię, nie chodziło też o mistycyzm. Ujął ją raczej ruch rewolucyjny, który narodził się gdzieś na tym ciemnym Podolu i tym samym wyprzedził siłę Wielkiej Rewolucji Francuskiej. - Frank głosił, że świat został stworzony przez byle jakiego demiurga, a skoro nic mu się nie udało, jedynym sposobem na zmianę było rozbicie filarów tworzących jego podwaliny – wyjaśniała autorka.

W tym momencie trzeba dodać kolejny klocek do układanki, herezję. - Herezja jest jak zadra. Nie ma bowiem nic bardziej niebezpiecznego niż tkwienie w stałej rzeczywistości. Tylko nie weźcie mnie teraz za jakąś piewczynię herezji – prosiła. – Jednak bez herezji, refleksja umiera.

Charyzmatyczny psychopata

Tokarczuk opisuje Jakuba Franka jako młodego mężczyznę z charyzmą, owianego aurą tajemnicy. Ale istniała też druga strona medalu. - Był psychopatą potrafiącym owijać sobie ludzi wokół małego palca. Przez jakiś czas uchodził za beniaminka cesarzowej Marii Teresy – ale to zanim naskarżył na niego spowiednik. Umarł jako baron Józef Dobrucki, przejmując nazwisko od krewnych, którzy osiedlili się na Morawach. Książkowego Franka czytelnik poznaje poprzez inne postacie z powieści. - Raz zaczynałam go lubić, innym razem wydawał mi się potworem.

Moment przełomowy dla niego to 13-letni pobyt w zamknięciu w klasztorze w Częstochowie. Wychodził tylko na msze. - Kiedy doszłam do tego fragmentu jego życiorysu, pomyślałam, że to już przesada. Z aresztu wychodzi już człowiek bardzo cyniczny, wytrawny manipulator. To dwie zupełnie rożne osobowości – po czym Tokarczuk przypomina, że według profesora Dawidowicza Frank umarł na Jasnej Górze (podmieniono go na sobowtóra tylko odgrywającego rolę). - Równie dobrze to mogła być trauma – zastanawia się pisarka. - W więzieniu powinien tkwić do końca życia, ale po konfederacji barskiej, przy okazji wojennych zamieszek, wychodzi z więzienia.

Oczywiście Frank nie nawrócił się na wiarę katolicką, ale widział, jak ludzie kładą się twarzami na posadzkę przed obrazem. Postanowił wcielić do swojej doktryny postać świętej kobiety, przez co zaczął balansować na pograniczu judaizmu i chrześcijaństwa. Zapowiedział mesjasza, który nadejdzie w postaci żeńskiej. Całkiem prawdopodobne, że szykował w ten sposób na swojego następcą własną córkę, Ewę Frank (która faktycznie go później zastąpiła). - Nie wiem, o co tak naprawdę chodziło Frankowi – przyznała Olga Tokarczuk. - Czy chciał bogactwa? A może był mistykiem, manipulatorem albo wizjonerem?

Trikster do wymazania

Dla Żydów Frank jest postacią do wymazania z historii. - Był takim triksterem próbującym wyprowadzić na manowce tysiące ludzi, za to katolicy też by chętnie zapomnieli, że zamknięto go na Jasnej Górze – uważa. Dotarła nawet w archiwum watykańskim do listu przeora uskarżającego się na problemy z wyznawcami Franka. Potomkowie frankistów także wolą trzymać wszystko w ukryciu.

Mord rytualny, zbiorowa histeria i klątwa

W pieczołowicie utkanej historii wszyscy mają coś za uszami. Wystarczy wspomnieć biskupa Kajetana Sołtykę (w „Księgach” uzależnionego od gier karcianych), który za postawienie się Rosjanom na sejmie repinowskim w 1767 roku, został wraz z trzema senatorami porwany i wywieziony do Kaługi. Wrócił w glorii bohatera narodowego, ale dość szybko postradał zmysły. Ten sam Sołtyk w 1752 roku przyczynił się do posądzenia o mord rytualny kilkunastu żytomierskich Żydów. Wszystkich stracono po torturach.

Frankiści nie okazali się lepsi. Dekadę później w Wojsławicach, w okolicach Chełma Lubelskiego puścili pogłoskę, jakoby Żydzi używali krwi chrześcijańskiej do rytuałów religijnych. Rozpętała się zbiorowa histeria. W rzeczywistości chciano w ten sposób pozbyć się ortodoksyjnych Żydów (a wszystko znów za wsparciem tego samego biskupa Sołtyka). Po rzuconej przez Żydów klątwie, zamieszana w sprawę Marianna Potocka, ufundowała nawet cztery kapliczki ochronne. Teraz służą za atrakcję turystyczną.

- Dziś zapomina się o wzajemnej historii polsko-żydowskiej sprzed Holocaustu, a przecież frankiści przeniknęli do inteligencji i mieszczaństwa, zaczęli tworzyć zręby klasy średniej. Byli ostoją patriotyzmu – klarowała, przy okazji przywołując twórcę rodzimego romantyzmu, Adama Mickiewicza, którego matka i żona przypuszczalnie wywodziły się z frankistów. - Co się stało z ich potomkami? Może nawet siedzą na tej sali, bo ilu z nas nosi nazwisko Wołowski, Krysiński, Jakubowski, Zieliński. Oni wsiąkli w społeczeństwo. Rozpłynęli się w nim.

Koń jest taki, jak każdy widzi

Pierwsza polska encyklopedia nie przetrwała próby czasu. - Zrywano z jej powodu boki ze śmiechu na czwartkowych obiadach u króla Stasia – kontynuowała powieściopisarka, chociaż dodała, że dobrze mieć takie cudo na stoliku przy łóżku, aby poznać sarmackie widzenie świata.

Autor encyklopedii, Benedykt Chmielowski nabijał się z pomysłu, aby hasła układać w porządku alfabetycznym. No jak to, dziwił się kapłan, encyklopedię powinno się pisać po tematach. Według Tokarczuk świetnie nadawałby się na patrona polskiej wersji Wikipedii. - Chmielowski uważał, że świat stanie się lepszy poprzez szerszy dostęp do wiedzy. Pewnie dziś spotkałoby go rozczarowanie. Wikipedię mamy, ale czy świat stał się lepszy?  - wątpiła.

Nieposkromiony mysi apetyt

Z pisaniem powieści historycznych szybko robi się problematycznie. Źródła są niepełne albo ich zwyczajnie brakuje. - Nie próbowałam niczego naciągać – broni się Tokarczuk. - Ile razy archiwiści muszą się czegoś domyślać, bo kawałek woluminu myszy zjadły.

Pracowała trochę podobnie do nich. - Rozłożyłam sobie kamienie, później już tylko próbowałam stopniowo zasypywać odległości między nimi – tłumaczyła. Przy trudniejszych momentach starała się zamykać swoją wyobraźnię na kłódkę. Pewne elementy jednak oparła na czystym prawdopodobieństwie, jak w przypadku znajomości ks. Benedykta Chmielowskiego z poetką Elżbietą Drużbacką. Ten pierwszy nawet nie wiadomo jak wyglądał, po Drużbackiej, nazywanej „muzą sarmacką” i „słowińską Safoną”, zachowała się jedna rycina.

- Z tekstu domyślałam się osobowości. Pewnie niektórzy by mnie za taki manewr zabili – śmiała się Tokarczuk. Według niej, Chmielowski był jedynie powierzchownym erudytą, człowiekiem dobrym, ale też naiwnym. - Święcie wierzył w każde napisane słowo, jakby papier nie był zdolny do przyjęcia kłamstwa – nie potrafiła się nadziwić autorka „Ksiąg Jakubowych”. Podejrzewa nawet, że za młodu kochał się w księżnej Jabłonowskiej, dla której napisał modlitewnik. Pełnił rolę nauczyciela w ich majątku. - Na całe szczęście powieściopisarce wolno więcej niż profesorowi – podsumowała ten fragment spotkania.

Zapełniając w ten sposób kolejne strony, nie myślała o latających dywanach. Miało być realistycznie. A jednak…. - Świata nie da się opowiedzieć bez metafizyki. Choćby jej odrobiny – stąd jedna postać, która pojawia się zawsze w momentach, kiedy autorce trudno było ruszyć do przodu.

Po tej książce poczuła się zmęczona. Z jednej strony chciała w niej więcej przestrzeni dla kobiet, a z drugiej strony wpadła na dość szalony pomysł, aby pokazać historię zwierząt. Rozpisać ją wręcz przez pokolenia. - W „Księgach” ks. Chmielowski rozdaje psy. Aleksander Fredro był potomkiem Drużbackiej. Byłoby o czym pisać, ale ostatecznie uznałam to za zbyt ekscentryczne.

Teraz nadrabia to, co stworzyła „konkurencja”. Czyta dla relaksu. W najbliższych planach zabrakło miejsca dla kolejnego kryminału, prędzej stworzy bajkę lub horror. W maju ruszają prace w Kotlinie Kłodzkiej nad ekranizacją „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, ale pod innym tytułem ("Pokot"). Zagra w nim Stanisława Celińska, funkcję reżyserki oraz współscenarzystki z Tokarczuk, obejmie Agnieszka Holland.

fot. Portal Płock

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE