W niedzielny wieczór w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego były kosze pełne róż, garść wspomnień z przedstawień, sceny i pięknie wykonane piosenki, dyplomy i wyróżnienia. 45 lat temu, 12 stycznia 1975 r., płocczanie obejrzeli spektakl w nowym gmachu przy Nowym Rynku.
Takie wspomnienie byłego prezydenta Płocka, Henryka Rybaka zamieszczono w "Aktualnościach Teatru Płockiego", kiedy to podczas bankietu toast wznosił prof. Kazimierz Rudzki:
- Panie prezydencie, inni prezydenci liczą kilometry wodociągów i kanalizacji, a Pan teatr otwiera? Tak trzeba, ale nie jest pan pierwszy. Pana poprzednik, burmistrz Płocka w 1812 r., aby powstał teatr, ofiarował 6 korców zboża.
W dniu otwarcia wstęgę przecinali Tadeusz Łomnicki i Ryszarda Hanin. 12 stycznia 1975 r, odbyła się pierwsza oficjalna premiera spektaklu "Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale" w reż. Jana Skotnickiego. Jednak kilkanaście dni wcześniej, w sylwestrowy wieczór 31 grudnia 1974 r., widzowie mogli obejrzeć "Romea i Julię" w reż. Grzegorza Mrówczyńskiego. Pierwsze trzy rzędy zakryto podłogą.
- Scena była przedłużana i na to wjeżdżał podest na kółkach, które zrobiliśmy z łożysk. Na tym podeście odbyła się scena bójki tak autentyczna, że jeden z widzów wstał i chciał tę bójkę zażegnać - wspomina Józef Muszyński w ATP.
Teatr tworzyli od podstaw. Kompletowali zespół, w Cechu Rzemiosł Różnych polecili im ślusarza, perukarza, krawca, szewca. Wszystko to w niełatwych czasach, kiedy drewno czy tkaniny były limitowane, a spektakle często wymagały ogromnych dekoracji. Dawali ogłoszenia, mieszkańców prosząc o rekwizyty. Ewa Jóźwiak, która w teatrze pracuje od 1974 r., wspomina w rozmowie z Moniką Mioduszewską-Olszewską, że wchodząc do pracy trzeba było uważać, aby na kogoś nie nadepnąć - mieszkań jeszcze nie mieli (te otrzymali później), próby bywały późno, więc korytarze wypełniły materace i sznurki na pranie. Aż wreszcie nadszedł czas premiery "Krakowiaków i Górali":
- Pełna widownia. Zaczynało się od takiej jakby bitki tych Górali. I to się działo na widowni. Aktorzy skakali z balkonu na boczne schody i tam się popychali, tak jakby się kłócili... Jezu... jak jeden facet wstał, jak ich złapał... Już nie pamiętam jak się ten aktor nazywał, ale ten facet go złapał z tyłu, popchnął i krzyczy "milicję wołać!". Dopiero panie bileterki przybiegły i wytłumaczyły, że to są aktorzy i że tak się przedstawienie zaczyna.
Powróćmy do urodzin płockiego teatru. Podziękowania kierowano do wszystkich pracowników, a szczególnie tych z najdłuższym stażem. Teatr to w istocie cały sztab osób począwszy od fryzjerki, krawcowej, szefowej biura obsługi widza, garderobianą po księgową, dźwiękowca czy szefa pracowni plastycznej.
Od 20 lat płocki teatr jest pod opieką samorządu województwa mazowieckiego. Marszałek Adam Struzik mówił na chwilę przed wręczeniem medali Pro Mazovia:
- Dziękuję za te lata umilania nam życia, zaciekawiania nas. Za te wszystkie lata wysokiej kultury. Bez wątpienia to miejsce niezwykle w Płocku potrzebne.
Za te 45 lat dziękowali parlamentarzyści: Arkadiusz Iwaniak i Elżbieta Gapińska.
- Czujemy się tutaj jak w wielkiej rodzinie. Teatr to nie tylko budynek, nie tylko artyści. To także widzowie kochający teatr. Cieszę się, że wspólnie świętujemy 45-lecie naszego kochanego teatru płockiego, najwspanialszego z teatrów. Tego, do którego pewnie chodzimy najczęściej. Życzę wam szczęścia i powodzenia - dodała posłanka.
Na scenie zjawili się byli dyrektorzy i emerytowani pracownicy. Do podziękowań swoją cegiełkę dorzucił dyrektor Marek Mokrowiecki:
- Jest ciągłość pokoleń. Przychodzimy, pracujemy i odchodzimy. Przychodzimy do teatru jak do swojego domu i to jest cudowne. Za lata tej pracy serdecznie dziękuję.
W imieniu prezydenta Płocka i Rady Miasta Płocka mówił przewodniczący rady, Artur Jaroszewski.
- Zmieniacie Płock. Zmieniacie świat. Zmieniacie nas, widzów. Pozwalacie nam wychodzić w zupełnie innych nastrojach niż wchodzimy 2-3 godz. wcześniej. Za to wam dziękuję.
Publiczności sztuki przez duże S w płockim teatrze życzył Krzysztof Szuster, który wstąpił w premierowym spektaklu "Krakowiacy i Górale", z kolei Jarosław Wanecki z Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru nagrodził byłego prezydenta Henryka Rybaka, wręczał dyplomy z szafirowym błyskiem Krzysztofowi Szusterowi, Wiesławowi Rudzkiemu (dyrektorowi artystycznemu w latach 2008-2009), byłym dyrektorom teatru (nie przybył Andrzej Maria Marczewski), a także obecnemu, Markowi Mokrowieckiemu.
- Teatr był, jest i my widzowie mamy nadzieję, że zawsze z nami będzie. Towarzyszy nam od bajki po wielki dramat, kiedy chcemy spotkać się tu z jakąś refleksją. Bawi nas, kiedy chcemy spędzić miło wieczór. To jest nasz teatr. Mimo to, że czasem wypowiadamy o nim krytyczne zdania, ale robimy to z miłością. Po to, aby życie, które uczy nas udawać, było przemieniane przez teatr, który uczy nas żyć. Kochajmy płocki teatr - apelował Wanecki.
Spektakl "Romeo i Julia" wspominał jego reżyser, Grzegorz Mrówczyński. Była wówczas scena bójki, do której włączyli się przebrani w garnitury aktorzy siedzący na widowni, jako członkowie zwaśnionych rodzin.
- Wszystko zaczęło się w 1974 r. Janek Skotnicki zebrał grupę entuzjastów, do których ja należałem, jako student wydziału reżyserii. Podest do "Romea i Julii" zaprojektował Jerzy Juk Kowarski, głównego scenografa Jerzego Jarockiego. Walki przygotował sławny Waldemar Wilhelm, ten co w "Potopie" pojedynki układał. Spektakl zaczyna się współcześnie. Wychodziła płocka młodzież grając na flecie i gitarze. Panowała niezwykła atmosfera. I w tym momencie ktoś się źle zachowywał, jeden z jednej strony widowni, drugi z drugiej. Jeden do drugiego podszedł, rzucił go o ścianę. Szok. Było to świetnie zrobione. Na 2 tygodnie musiałem Wilhelmowi dać aktorów. Wychodzi aktor grający księcia w kostiumie. Od tego momentu zaczęliśmy grać w kostiumach. Spektakl bardzo się podobał. Skotnicki chciał od razu ruszyć z dwiema premierami, aby było co grać. Stąd ten legendarny spektakl o miłości i waśniach, drugi żyjmy w zgodzie i pokoju. Może dziś pokazanie obu tych spektakli byłoby nam nawet bardziej potrzebne niż wtedy. Spektakl nie żył długo, los zdecydował inaczej. Zachorowała, jak się później okazało nieuleczalnie, moja żona, Barbara Grabowska-Mrówczyńska, która grała Julię. Zmarła. Została pochowana w złotym kostiumie Julii. A ja odszedłem z teatru. Z czasem skusiła mnie posada dyrektora teatru w Poznaniu, Bydgoszczy, Jeleniej Górze. Ne wyobrażam sobie, że to już 45 lat. Cieszę się, że teatr się rozwija, że jest. Z tamtych czasów najbardziej pamiętam ten entuzjazm ludzki, energię.
W niedzielny wieczór pokazano również film "45 lat teatru, czyli nic o nas bez nas" w reż. Piotra Bały przepełniony archiwalnymi zdjęciami, fragmentami spektakli i anegdotami.