reklama

SLD: miasto stać na refundację in vitro

Opublikowano:
Autor:

SLD: miasto stać na refundację in vitro - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościSLD wraca do pomysłu refundacji in vitro z miejskiej kasy. –Tak bardzo chciałam poczuć się jak prawdziwa matka – tłumaczyła swoją decyzję Dorota Ruszczyk, która razem z mężem Arturem podjęła decyzję o zapłodnieniu metodą in vitro. Ona i jej 8-miesięczne bliźnięta byli gośćmi spotkania zorganizowanego przez płockie SLD.

SLD wraca do pomysłu refundacji in vitro z miejskiej kasy. –Tak bardzo chciałam poczuć się jak prawdziwa matka – tłumaczyła swoją decyzję Dorota Ruszczyk, która razem z mężem Arturem podjęła decyzję o zapłodnieniu metodą in vitro. Ona i jej 8-miesięczne bliźnięta byli gośćmi spotkania zorganizowanego przez płockie SLD.

Metoda in vitro wciąż budzi  kontrowersje i prowokuje do dyskusji. A jednak Sojusz Lewicy Demokratycznej otwarcie opowiedział się za jej refundacją z miejskiego budżetu. W tym celu zaproszono do lokalu przy Grodzkiej kilku ekspertów i całą płocką rodzinę Ruszczyków, którzy dzięki temu zabiegowi doczekali się jak na razie dwójki bliźniaków, Franciszka i Juliusza. Pomimo że kosztów i to nie tylko finansowych, pani Dorota i pan Artur ponieśli sporo, żadne z nich nie żałuje podjętej decyzji. Mało tego, gdyby chcieli, mogliby się w ten sposób postarać się o kolejną siódemkę, bo tyle embrionów zostało zamrożonych.

– Czy spodziewałam się, że będę musiała skorzystać z in vitro? W żadnym razie – zaznaczała pani Dorota.

Przed narodzinami bliźniaków

Starania Ruszczyków trwały aż 8 lat. Na początku ani tej metody specjalnie nie popierali, ani nie byli jej szczególnymi oponentami, ale kiedy przeszło dwuletnie starania o dziecko spełzły na niczym, postanowili udać się ze swoim problemem do specjalisty. Najpierw były badania pod różnym kątem, branie hormonów. – Skierowano nas do lekarzy do Łodzi, później były dwie inseminacje. Za każdym razem zakończone niepowodzeniem, a ja tak bardzo pragnęłam zostać mamą – opowiadała płocczanka. – Jeśli czegoś żałuję, to tego, że nie poszłam wtedy do psychologa. Myślałam, że jestem silna, ale przeceniłam swoje możliwości – wyznała.

W poszukiwaniu swojej szansy na zostanie rodzicami oboje udali się do Warszawy. W ten sposób znaleźli się w jednej ze stołecznych klinik, ale zanim zdecydowali się na następną próbę, upłynęło następne 12 miesięcy. Przed każdą cała masa kolejnych badań do wykonania, ponowne przyjmowanie hormonów. Wszystko to słono kosztowało. Jedna punkcja to koszt prawie 7 tys. zł.– Musiałam przyjmować przeciwzakrzepowe zastrzyki w brzuch, za każdym razem wydając 120 zł. Bałam się tych zastrzyków, mąż nieraz próbował zaaplikować mi je przez godzinę. A była to cała seria do wykonania. Do tego jeszcze dochodziły leki, koszty dojazdu – wyliczała pani Dorota, stąd, bez refundacji, musieli wyłożyć 12 tys. zł. Warszawska klinika do najtańszych też nie należała.

A jednak wydawało się, że było warto. Pani Dorota zaszła w ciążę, ale cieszyła się swoim stanem zaledwie przez 3 miesiące. Także kolejne dwa podejścia okazały się nieudane. Aż w końcu wyczerpali limit zarodków. Z jednego zabiegu mieli ich 6.

Pomimo pasma niepowodzeń, zdecydowali się na kolejne podejście. Tym razem in vitro zakończyło się sukcesem. – Bardzo dobrze czułam się trakcie ciąży, prawie nie przybrałam na wadze – dopowiada z uśmiechem pani Dorota. Juliusz urodził się tylko odrobinę lżejszy od swojego brata Franciszka, który ważył zaraz po narodzinach 3 kg.

W ostatniej próbie uzyskano 9 zarodków. – Jeszcze 7 mamy zamrożonych – zakomunikował ojciec maluchów, z których jeden właśnie siedział u niego na kolanach. – Możemy mieć jeszcze siódemkę – ale póki co spróbują sami. Kto wie, może za dwa lata rodzina się powiększy o kolejną siostrzyczkę albo braciszka. Ale utrzymanie zarodków kosztuje wcale nie tak mało, bo co roku trzeba wykładać co najmniej kilkaset złotych.

Rodzinka z serialu

Płocka rodzina, za namową jednej z pielęgniarek, znalazła się w drugim odcinku serialu dokumentalnego „In vitro – czekając na dziecko”. – Na początku nie miałam na to ochoty, ale później pomyślałam, że czemu tego wszystkiego nie odczarować – wyjaśniała powody swojej decyzji pani Dorota. - Chciałam pokazać, że skorzystanie z tej metody nie wiąże się z etykietką złego człowieka. Taki już miałam obraz rodziny, który bez dziecka byłby niepełny. Adopcja nie jest złym rozwiązaniem, ale ponad wszystko chciałam poczuć się jak prawdziwa matka.

Pokażmy, że nie taki diabeł straszny

Dlaczego w to wszystko wmieszało się SLD i to w dodatku tuż przed wyborami? Sojusz liczy na taką roszadę wśród radnych, która pomoże wprowadzić refundację zabiegu in vitro do budżetu miasta (a byłaby to kolejna próba). – Chcemy pokazać, że nie taki diabeł straszny, a to, co nie udało się nam kiedyś w Płocku, w Częstochowie udało się z powodzeniem – ocenił Arkadiusz Iwaniak, przewodniczący płockiej lewicy. Jego zdaniem Płock spokojnie mógłby pozwolić sobie na taki wydatek.

Bierzmy przykład z Częstochowy

– Tylko w samej Częstochowie pomocy oczekiwało 160 par – przypominał Janusz Adamkiewicz, który w latach 2012 – 2014 wprowadzał program „Leczenie niepłodnością metodą zapłodnienia pozaustrojowego dla mieszkańców Częstochowy”, jako przewodniczący Komisji Zdrowia w tamtejszej radzie miasta. Poziom dofinansowania wyniósł u nich 110 tys. zł (jedna para otrzymywała 3 tys. zł).

– Znam małżeństwa, którym udało się dopiero za 5 czy 6 razem. Teraz przeliczcie sobie ile na to potrzeba pieniędzy, gdyby nie było refundacji – zalecił Adamkiewicz. Naturalnie wprowadzono także warunki do spełnienia (m. in. dofinansowanie tylko dla małżeństw, podjęcie leczenia, kobieta w wieku maksymalnie do 37 lat). Rezultaty? Na 36 rodzin, urodziło się kilkanaście dzieci, a kolejne 4 zaraz na początku przyszłego roku. – A jakoś ani ja, ani żaden z moich kolegów nie został wyklęty przez Kościół, był za to problem z komisją Etyki.

Panie doktorze, czy to grzech?

- Każdy z nas zna pary, które borykają się z takim problemem – przypominał ginekolog Waldemar Kujawa. – Ale tylko one wiedzą, jak mocno można dostać przy okazji w kość, jak to wszystko wyczerpuje psychicznie. A oni przychodzą do mnie do gabinetu niczym do księdza i pytają mnie, czy to grzech, że zastanawiają się nad skorzystaniem z in vitro. Przecież to jeden z większych sukcesów medycyny. Osobiście uważam, że to żaden grzech, ale dla mnie, jako lekarza, liczy się przede wszystkim dobro pacjentki. I wiara nie ma z tym nic wspólnego.

Wierzymy w Boga

Liliana Tomaszewska, jedna z kandydatek na przyszłą radną, wsparła rodziców. – Kiedy profesor Religa chciał przeszczepić serce, też zastanawiano się czy można. Ale obiekcje szybko przezwyciężono. W tym przypadku nie ingerujemy w naturę. Nie można odmówić posiadania własnego dziecka takiej ilości par. Przyjdzie czas, że nawet Kościół to zrozumie - twierdzi.

Synowie Ruszczyków zostali ochrzczeni niedługo po tym, jak Jan Paweł II został ogłoszony świętym. Na pamiątkę tego wydarzenia dostali poświęcone w Rzymie różańce. Ich rodzice zgodnie zapewniają, że chociaż upłynęło sporo czasu od emisji serialu dokumentalnego, nigdy nie spotkali się na ulicy z negatywnymi reakcjami.


Fot. Portal Płock

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE