O Płocku sprzed lat, o początkach kombinatu, kolorycie tamtych dni. Dlaczego przyjechali i czemu zostali, jak wspominają Pawła Nowaka i Antoniego Roguckiego, dyrektorów upamiętnionych w topografii miasta? Eugeniusz Korsak, Henryk Rybak i Władysław Wawak z płockim zakładem powiązali swoje zawodowe losy. W miniony czwartek dzielili się swoimi wspomnieniami na patio w Muzeum Mazowieckim. Opowieści dopełniły zdjęcia przedstawiające początki zakładu rafineryjno-petrochemicznego wykonane przez Władysława Kozłowskiego.
Wpierw nieco historii. Pierwsza koncepcja budowy rafinerii pojawiła się w latach 50., sprawę przypieczętowała polityczna decyzja o budowie rurociągu naftowego „Przyjaźń”. Pod koniec 1958 r. wyznaczono Płock, jako przyszłą lokalizację zakładu. Początkowo brano pod uwagę Radziwie, dopiero później zdecydowano się na prawobrzeżną część liczącego wówczas 42 tys. mieszkańców miasta. Mazowieckie Zakłady Rafineryjne i Petrochemiczne w budowie, jako przedsiębiorstwo państwowe, powołano do życia 1 grudnia 1959 r. Budowa miała potrwać do 1965 r. (w tym roku usunięto z nazwy ostatni człon „w budowie”). Uruchomienie zakładu nastąpiło dla uczczenia 4. Zjazdu PZPR w czerwcu 1964 r. Po kilku dekadach, 1 września 1993 r., Mazowieckie Zakłady Rafineryjne i Petrochemiczne przekształcono w spółkę Skarbu Państwa, tak powstała Petrochemia Płock S.A. W 1999 r. doszło do fuzji z Centralą Przemysłu Naftowego – od tej pory istniał Polski Koncern Naftowy, obecnie PKN Orlen.
Jak to się stało, że Eugeniusz Korsak, Henryk Rybak i Władysław Wawak trafili do Płocka? Rybak przyznał, że powody były prozaiczne. To praca.
- Ale głównie chodziło o mieszkanie. Przyjechałem z Łodzi na wieść o budowie kombinatu. Umówiliśmy spotkanie z dyrektorem Pawłem Nowakiem w budynku dzisiejszego hotelu przy al. Jachowicza. Pierwsze, co zobaczyliśmy po wjeździe do miasta, to była sterta śmieci. Ohyda. Po chwili zauroczyła nas panorama Płocka. Powiedzieliśmy sobie „jeśli nam się uda, zostaniemy w Płocku”.
Po dwóch tygodniach dostali koperty z propozycjami zatrudnienia, płacy i mieszkania. - Do Płocka zajeżdżały furmanki. Na targach oferowali masło, ser albo świeże mleko. Dostaliśmy pokój na Dobrzyńskiej w dopiero co budowanych budynkach szeregowych. Pracowało się do godz. 19.00, 20.00, niekiedy 21.00. Wzdłuż ulicy, którą wracaliśmy z pracy, paliły się tylko dwie lampy. Było ciemno, trochę nieprzyjemnie. Taki był też koloryt naszych początków w mieście. Płock zaczynał się od Zakładu Energetycznego, jadąc od Warszawy, a kończył praktycznie na ul. Bielskiej. Tam, gdzie teraz za cmentarzem jest dom akademicki, był tartak. Tamten Płock miał swój urok, było w nim coś sympatycznego, choć nie zawsze wśród miejscowej inteligencji byliśmy dobrze postrzegani. Później zawiązywały się przyjaźnie. Wszystko się wyrównało.
Władysław Wawak po raz pierwszy zjawił się w Płocku z początkiem września 1961 r.
- Dyrektor Nowak powiedział „niech pan spokojnie pracuje, uczy się, może spodobają się panu te wielkie instalacje”. W Płocku pracowali ludzie z wyczuciem, znajomością technologii. Po przejściu instalacji pojechałem na półroczny staż do Rumunii. Jak to mówią koledzy, te duże rury, wielkie kolumny przyciągnęły mnie. Praca w laboratorium już mnie nie pociągała.
Relacje z ludźmi w pracy? - Super - chwalił Wawak. - Nikt się nie wymądrzał. Każdy za dużo nie wiedział, uczył się, a chęć nauki była ogromna. W 1961 r. trwała budowa podstawowej infrastruktury. Jakiś dobry przypadek zrządził, że znalazłem się w Płocku. Związałem z zakładem, który raz mnie awansował, innym razem zwalniał, 43 lata swojego życia. I jestem z tego dumny.
W 1961. Eugeniusz Korsak dopiero zaczynał studia. Podczas jednego z wykładów profesor opowiadał o wielkiej rafinerii w Płocku. Tak go to zafascynowało, że zjawił się w latach 60. Płock sprawił na nim wrażenie miasta studenckiego.
- Było tu mnóstwo młodych inżynierów. Pamiętam po przyjeździe poszedłem na taras w domu PTTK. Wieczór, piwko, ciepło. Słońce chowało się w rzece. Tak się zakochałem w tych Tumach, w Wiśle...
Pokazywał publikacje, albumy z opisaną historią zakładu. Przywołał w swojej opowieści dyrektora Pawła Nowaka. - Byłem jeszcze kawalerem, mistrzem na Reformingu 1. Dyrektor podszedł, pyta „Eugeniuszu, co tam u ciebie, dlaczego nie pokazujesz się w dyrekcji” - na co on odparł zdumiony, że jakoś nie czuł potrzeby. - ""Jak to? Gdzie mieszkasz? Pytał dyrektor. No w hotelu, jest jak akademik, można grać w brydża. „O nie, kochany, masz się stawić do kadr i dostaniesz mieszkanie, tylko powiedz jakie”. Wyjaśniałem, żony nie mam, na co mi mieszkanie – czym dyrektora i tak nie przekonał. - Powiedział „to ja ci żonę znajdę” - śmiał się Korsak. - Tak długo budowali blok przy al. Jachowicza, naprzeciwko cmentarza, że zdążyłem się ożenić, nawet dziecko już się urodziło.
Henryk Rybak urzędował w pokoju niedaleko gabinetu dyrektora. - Zapraszano mnie na narady dyrektorskie. Szefem był dyrektor Nowak, człowiek o niesamowitej pamięci. Jego zastępcą był stary inżynier, Jakub Tomaszewicz, sarmata z wąsem, bałaganiarz ze stertą papierów na biurku, ale też człowiek, który potrafił rozwiązywać problemy. Dyrektor wysyłał mnie na spotkania, w których sam nie chciał uczestniczyć. Mówił, co powinienem powiedzieć i z czym się nie zgadzać. Dyrektor Nowak spotkał nadzorującego bocznicę kolejową Tadeusza Magnuskiego. Pyta ile położono wczoraj torów. "270 metrów, panie dyrektorze". A skąd pan to wie - zapytał dyrektor. "Dobry inspektor nadzoru powinien wszystko wiedzieć" odparł Magnuski i zaraz po rozmowie pobiegł do telefonu. Mówi do kierownika budowy "słuchaj,położyłeś wczoraj 270 metrów". Trzy godziny później Magnuski wychodzi na budowę, spotyka dyrektora Nowaka. Dyrektor do niego "Panie Magnuski, pan był ode mnie szybszy". Dyrektor był fantastycznym człowiekiem, świetnym organizatorem. Cenił ludzi, ale nie cierpiał kłamstwa.
Wspominał dyrektora Antoniego Roguckiego. - Typowy budowlaniec, lwowiak. Rubaszny, o ogromnej wiedzy. Przed otwarciem pierwszej instalacji było ok. 20 stopni mrozu. Staliśmy, czekając na oficjeli. Zjawił się dyrektor ubrany w ortalionowy płaszcz. Mówi "chłopie, no nie wypada, jest tak zimno, to musiałem założyć". Nie dało się go nie lubić, chociaż muszę powiedzieć, że między dyrektorami niekiedy iskrzyło.
Władysław Wawak nawiązał do wizyt u dyrektora technicznego Jakuba Tomaszewicza. - Szło się do niego z problemami. On wysłuchał, nie zadawał wielu pytań, a na końcu mówił tak „kolego, rzeczywiście sprawa jest trudna, ale wy nie jesteście od tego, żeby mi objaśniać te problemy, jesteście od ich rozwiązywania". Miał niesamowitą pamięć. To były inne czasy, bez smartfonów i komputerów. Taka trochę partyzantka, trochę romantyzm. Wszyscy się liczyli - podsumował. - Wspaniale się stało, że trakt spacerowy staraniem Stowarzyszenia Płockich Naftowców, został nazwany imieniem Pawła Nowaka, jest tablica, mała architektura, a przedłużeniem traktu jest Roguckiego. Ci dwaj dyrektorzy zostali w Płocku ładnie upamiętnieni - podkreślał Korsak.
A jak spędzali wolny czas? - Na odpoczynek za wiele czasu nie było, ale w pobliżu Płocka znajdowały się piękne lasy, jeziora. Wieś ze słomianymi strzechami, wiklinowe ogrodzenia – opisywał z nutką romantyzmu Rybak, natomiast Wawak żartował, że o ile Rybak miał już żonę, tak on "musiał sam się starać". - Płocczanie mieli mało powodów, aby jakoś szczególnie lubić napływowych. Kiedy chodziłem na kawę do Teatralnej na Tumskiej, to ci z kombinatu zjawiali się czasem w gumofilcach, kufajkach. Forsę mięli. Stwarzali atmosferę takich trochę zwycięzców. W dodatku budowane mieszkania otrzymywali głównie napływowi. Jeżeli nie było negatywnych odczuć, to starannie je ukrywano. My lubiliśmy swoją pracę. Stanowiła pewne wyzwanie. Powiedzmy sobie jasno, nie mieliśmy żadnego doświadczenia w budowie i eksploatacji takich dużych instalacji. A nie stać nas było na nowoczesne licencje w pierwszym okresie rafinerii. Uważam wręcz, że w tym czasie duże jednostki rosyjskie były równie dobre. Dużo żeśmy się nauczyli od tych kolegów, co przyjeżdżali ze Związku Radzieckiego.
Korsak dodał: - Jeździło się za Wisłę zbierać grzyby. W okresie karnawału wszyscy po kolei, z każdej instalacji, mieli swoje bale w Domu Technika. Wszystkie się zaliczało. Takie to były fajne czasy. Teraz też jest fajnie, tylko inaczej.
- Aby nie było tak cukierkowo, trzeba też wspomnieć o minusach - wtrącił Wawak. - Jeździliśmy na grzyby autobusem. Niektórzy wspomagali się pewnymi dopalaczami. Na pytanie, czy wszyscy są każdy odpowiadał, że tak, a zwykle 3 czy 4 zostawało w lesie - śmiał się.
O klubie Marabut przypomniał Henryk Rybak. - Uczestniczyłem w turniejach brydżowych. Odbywały się potańcówki.
Powstanie zakładu odegrało dużą rolę w rozwoju płockiej filii Politechniki Warszawskiej i Muzeum Mazowieckiego. We wspomnieniach obecnych przebijały się także inne osoby, w tym np. jeden z dyrektorów ds. płac, który miał "węża w kieszeni". Nie zapomniano o dyrektorze Włodzimierzu Kotowskim: - Dostałem od niego pierwszą w życiu wizytówkę - mówił pan Andrzej. - Karteczkę z pieczątką, tytułem. Ta wizytówka pozwoliła mi wchodzić do każdego pokoju. Dyrektor radził, abym pokazywał ją za każdym razem, jeśli nie chciano mnie przyjąć, jako kierownika wydziału - dzielił się wspomnieniem, które uzupełnił Henryk Rybak. - Dyrektor Kotowski został profesorem. Wchodzi interesant do sekretariatu. Mówi "z prof. Kotowskim", a pani sekretarka do niego "nie takim zwyczajnym, nadzwyczajnym profesorem".
Kiedy już spotkanie zmierzało do końca, a trwało godzinę i 45 minut, odezwał się Henryk Rybak: - Marzy mi się, żeby kombinat tak współpracował z miastem, jak kilkadziesiąt lat temu za Pawła Nowaka i Antka Roguckiego. Nie wiem, czy to marzenie się ziści. Dobrze by było, aby kombinat trochę więcej świadczył na rzecz tego miasta.
.......
Henryk Rybak – z przerwą na prezydenturę miasta Płocka, zatrudniony w Petrochemii w latach 1961 – 1973, a następnie w latach 1982 – 2002.
Eugeniusz Korsak - absolwent Instytutu Nafty i Gazu Ziemnego w Baku. Od 1967 do 2008 roku związany z płocką Petrochemią. Bibliofil, autor albumu „Z naftą przez pokolenia”.
Władysław Wawak - absolwent Wydziału Chemii Politechniki Śląskiej. Związany z płockim kombinatem od 1961 r., przeszedł wszystkie stopnie kariery zawodowej od starszego mistrza do dyrektora naczelnego zakładu, którym był w latach 1980-1981.