reklama

Opowiadał o muzeum. Ruszy w 2019 roku

Opublikowano:
Autor:

Opowiadał o muzeum. Ruszy w 2019 roku - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościW maju pojawiła się informacja o planowanej likwidacji aresztu śledczego przy Rakowieckiej w Warszawie, która powinna nastąpić najpóźniej do 2020 roku. Powstanie tam Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, o czym opowiadał w Płocku jego dyrektor, historyk Jacek Pawłowicz.

W maju pojawiła się informacja o planowanej likwidacji aresztu śledczego przy Rakowieckiej w Warszawie, która powinna nastąpić najpóźniej do 2020 roku. Powstanie tam Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, o czym opowiadał w Płocku jego dyrektor, historyk Jacek Pawłowicz.

Jacek Pawłowicz od lat bada historię Żołnierzy Wyklętych. Ostatnio gościł w Towarzystwie Naukowym Płockim, aby opowiedzieć o swojej nowej działalności jako dyrektora przyszłego Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL umieszczonego w areszcie śledczym Warszawa-Mokotów. Otwarcie placówki planuje się dopiero na 1 marca 2019 roku. - Sądzę, że prace potrwają jednak dłużej. Co najwyżej będzie gotowa podstawowa ekspozycja prezentująca polską drogę do niepodległości. Zamierzamy połączyć tradycję z nowoczesnością – zapowiadał.

Wszystko jest utrudnione, ponieważ w areszcie wciąż przebywają więźniowie. Jeśli ktoś chciałby zwiedzić to miejsce, musi się zarejestrować, bo takie są wymogi. - Zainteresowanie jest duże, grafik dla grup zwiedzających mamy już wypełniony na całe wakacje – uprzedzał. Niebawem, przypuszczalnie za około dwa miesiące, wejdzie na teren aresztu ekipa prof. Szwagrzyka, aby sprawdzić teren. - Mamy relację emerytowanego pracownika aresztu, że możemy znaleźć ludzkie szczątki w bardzo nietypowych miejscach. Do sprawdzenia są nawet spacerniaki. Mamy zagruzowane piwnice do odkopania. W obrębie aresztu znajdowały się „doły śmierci”, mogiły powstańców z 1944 roku.

Więzienie mokotowskie funkcjonowało od 1904 roku, z początku z przeznaczeniem dla 800 więźniów (obecnie 951). W okresie międzywojenny zajmująca 6 hektarów placówka przy Rakowieckiej 37 była jednym z większych i najcięższych więzień w Polsce. Działała kuchnia, szpital, ślusarnia, stolarnia, piekarnia (odbywały się tam zajęcia w ramach resocjalizacji, podobnie jak w działającej na terenie więzienia w okresie międzywojennym Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych). Były pralnie i własna elektrownia, umieszczono także kaplicę. Po I wojnie światowej działało jako więzienie karne. Podczas II wojny światowej zajęli ją i wykorzystywali Niemcy. W 1940 roku zaludnienie więzienia wyniosło już 2,5 tys. osób. Po wojnie przejęli ją sowieci, a w 1945 r. przeszła pod zarząd Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Według oficjalnych danych w latach 1945-1956 wykonano 350 wyroków śmierci. To do tego miejsca trafiali więźniowie polityczni Służby Bezpieczeństwa, internowani działacze „Solidarności” po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku.

Historia z pałacem cudów

W areszcie przy Rakowickiej 37 trzymano ludzi zasłużonych dla kraju, jak i zbrodniarzy. Przebywali tam mężczyźni, w odrębnym pawilonie także kobiety i malutkie dzieci. Wśród osadzonych w różnych okresach funkcjonowania aresztu wymienia się m. in. prezydenta Stefana Starzyńskiego, Jacka Kuronia, Władysława Bartoszewskiego, Kornela Morawieckiego. Tu stracono rotmistrza Witolda Pileckiego, majora Zygmunta Szendzelarza „Łupaszkę”, czy też majora Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”.

- W czasach, kiedy więzienie powstawało, to było najbardziej nowoczesne więzienie w kraju – opowiadał Pawłowicz. Wszystko za sprawą kanalizacji. W celach znajdował się sedes, umywalki już nie (te pojawiły się znacznie później). - Wśród osadzonych można było znaleźć kryminalistów, handlarzy walutą i złotem. Jak czymś władzy podpadli, to trafiali do aresztu. Jeden z nich przekupił strażników i wniesiono za mury aparat fotograficzny. Widzimy na nich, jaki jest pobity i posiniaczony, całą twarz miał opuchniętą. To był rok 1942. Dzięki niemu widzimy, jak wyglądały wówczas cele w 10 i 11 pawilonie, które z czasem przeszły pod zarząd Urzędu Bezpieczeństwa Państwa, a następnie od 1954 roku Służby Bezpieczeństwa, a od grudnia podlegały Ministerstwu Spraw Wewnętrznych.

Ten sam człowiek znajduje się na zdjęciu z okresu Powstania Warszawskiego, na barykadzie. W jaki sposób udało mu się wydostać? - W sierpniu 1944 roku na teren aresztu wszedł oddział SS z zamiarem wymordowania więźniów – przypominał Pawłowicz. - Nie udało się, ponieważ część więźniów zdołała wydostać się przez otwór w suficie. W ten sposób przeżyło około 200 osób.

Sam budynek aresztu został zniszczony w czasach gomułkowskich. Niewiele się zachowało z tego, co oryginalne. Zdobienia skuto. Zwracał uwagę jeszcze na jedną rzecz, na otwory strzelnicze w drzwiach do cel, które później zakryto. W środku celi przerażająca ciasnota, na kilku metrach upchanych od 80 do przeszło 100 osób. Bez łóżek, z materacami na podłodze. Jednak nie to było najgorsze, tylko egzekucje odbywające się w okolicy kotłowni. - Dziś już wiemy gdzie, ale to tylko jedno z trzech, czterech innych miejsc – dodawał. W karcerze pod tzw. „pałacem cudów”, więźniów rozstrzeliwano. Z jednej z egzekucji zachował się film. Widać na nim szubienicę. W ten sposób zginął szef Kedywu Armii Krajowej gen. August Emil Fieldorf „Nil”.

W jednoosobowej celi, w której trzymano rotmistrza Pileckiego, przebywało nawet osiem osób, w tym dwóch donoszących. A były momenty przy większych operacjach, kiedy siedziało ich 20 jednocześnie. - Przy oprowadzaniu grup zwiedzających wpuszczam tam naraz 20 osób, aby sami się przekonali, jakie tam panowały warunki. Bez łóżek, umywalki, ściany odrapane i potwornie brudne – opisywał. Z początku trzeba było trochę się natrudzić, aby określić o którą celę chodzi. Zachowały się jednak raporty wywiadu Wolność i Niezawisłość, w tym stare plany Mokotowa. Ustalono, że dawna cela 37 obecnie ma numer 20.

Tereny aresztu skrywają niespodzianki. - Wraz z pierwszym wejściem na czwarte piętro jednego z pawilonów, znaleziono wiązki kabli. Nikt nie wiedział do czego służą, więc zapadła decyzja o przecięciu. W ciągu kilku minut na miejscu zjawiły się wszystkie możliwe służby. Okazało się, że nagrywano tam przesłuchania więźniów, których tak prowadzono, aby nie mogli się zobaczyć, a co dopiero porozmawiać. Te nagrania z przesłuchań są w archiwum IPN.

Jedna z sal na terenie więzienia służyła za kaplicę. Pawłowicz pokazuje ozdobne wnętrze na zdjęciu... - Po wojnie obradował tam sąd specjalny, odbywały się procesy pokazowe. Swojego czasu zorganizowano mszę. Podeszła do mnie pewna pani. Zaczyna opowiadać mi swoją historię: „Zobaczcie, jak historia potrafi zatoczyć koło. W tej sali byłam sądzona, później jako więźniarka zmywałam podłogę, a teraz w tym samym miejscu modlę się na mszy”.

Pawilon śledczy nazwano „pałacem cudów” - Skąd taka nazwa? Ponieważ bezpieka robiła tam cuda z ludźmi, których brano na przesłuchania. Kobiety po czymś takim już nigdy nie mogły mieć dzieci.

Wąskim korytarzem pod „pałacem cudów” dochodzi się do schodów prowadzących w górę. Wówczas więzień mógł jeszcze mieć jakąś nadzieję. Jeśli jednak miał iść dalej, wszystko stawało się jasne. Prowadzono go do celi śmierci. - Ustawiano więźnia w futrynie i strzelano mu w tył głowy, od tyłu wynoszono ciało. Zorganizowano także ciemnicę. To takie malutkie pomieszczenie bez dostępu światła, jedynie z małym otworem. Trzymano w nim ludzi nieraz przez kilka tygodni. Wspominał nam o tym arcybiskup Antoni Baraniak, który sam w nim siedział, podobnie jak w innym pomieszczeniu wypełnionym wodą. Dawniej karcer był głębszy o metr. Nad głowami osadzonych znajdowało się okienko, do którego nie mogli dosięgnąć. Latem je zamykano, więc się dusili. Zimą otwierano, co groziło zamarznięciem. Teraz często leża kwiaty, palą się lampki. Zofia Pilecka, córka rotmistrza, zostawia różyczkę.

Odrębny budynek służył jako szpital. Mieścił się tam oddział dla kobiet, odbierano porody.

Dalsze plany

Pawłowicz ma wizję przyszłego muzeum z ramami czasowymi, które zamkną się w 1989 roku. W drukarni miałoby powstać coś w rodzaju centrum edukacyjnego z salą kinową, aulą, pracowniami tematycznymi. Wchodząc do budynku administracji zwiedzający miałby przejść te same etapy w ślad za więźniami, poczynając od oddania odzieży, rejestrację, pobranie tej więziennej. Dawny pawilon śledczy już przejęto na potrzeby przyszłej placówki, aby przechowywać przekazywane pamiątki na ekspozycję. Mile widziane są kolejne. Dyrektor przymierza się także do odtworzenia pokoi przesłuchań i pokazania twarzy zbrodniarzy wojennych, ludzi służących w ZOMO. - Już naliczyłem sześć różnych wzorów hełmów – mówił, a są jeszcze pałki i tarcze. Chciałby również wydobyć na światło dzienne mniej znane historie, w tym te związane ze zwalczaniem przez władze Kościoła, świadectwa działaczy „Solidarności”. Planuje wydawanie biuletynu i wydawnictw książkowych.

Pawłowicz wie, że nic nie ruszy w pawilonie 10. - Cele niestety malowano - ubolewał. - Trzeba będzie zdjąć tynk i farbę, aby przekonać się, czy nie ma tam jakiś napisów.

Ścieżki edukacyjne postarają się dopasowywać do wieku zwiedzających. Niedługo będzie uruchomiona strona internetowa.

Fot. Karolina Burzyńska/Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE