Gdyby zliczyć dystans, jaki wszyscy płocczanie pokonują podczas letniego wypoczynku nad Bałtykiem, pewnie nie byłoby to nawet blisko 100 kilometrów. Sebastian Karaś pokonał taką odległość w nieco ponad dobę, spalając przy tym 26 tys. kalorii. W środę poprowadził lekcję pływania dla osób, które w październiku zaczęły "Lekcje pływania z Orlenem".
To niezwykły wyczyn, jedyny w historii. Nikt przed Sebastianem Karasiem nie pokonał trasy Kołobrzeg-Bornholm wpław. To 100 km w lodowatym Bałtyku, w 28,5 godziny. Korci zadanie pytania: po co?
- Jeśli ktoś zadaje takie pytanie, to nie zrozumie - odpowiada niezwykły pływak.
A to być może nie koniec ekstremalnych osiągnięć 26-letniego Karasia. Póki co ma koncie 50 medali mistrzostw Polski różnych kategorii, juniorskich i seniorskich, reprezentował nasz kraj także na mistrzostwach Europy Juniorów czy zawodach Pucharu Świata i Europy na dystansach 5 i 10 km.
- Później przyszedł czas na zmiany, zakochałem się w pływaniu długodystansowym. Przepłynąłem z Gdyni na Hel, to jakieś 20 km. Potem spędziłem 3 godziny u lekarza z temperaturą ciała 31 stopni Celsjusza, to głęboka hipotermia - mówił do uczestników spotkania na Podolance.
Dla nich to ekstremum ekstremum, bo wielu z nich, małych i dużych, jakąkolwiek przygodę z pływaniem zaczęło w październiku. Póki co nauka pływania sama w sobie jest celem, ale kto wie...
Karaś przez blisko godzinę opowiadał o swoich kolejnych wyczynach. W 2015 roku przyszedł czas na kolejne wyzwanie, klasyk pływania długodystansowego, czyli kanał La Manche. Jak mówił, jedną z największych trudności przy takich wyczynach jest zimna woda. Jak przyznaje, nie cierpi jej, ale jednocześnie lubi walczyć ze swoimi słabościami.
- Woda ma od 12 do 16 stopni Celsjusza. Bałtyk przy brzegu ma 18, czasami 20 stopni, a to już wykręca kostki - uśmiechał się. - Podczas próby przepłynąłem 41 km, choć w linii prostej to 34 km. Skończyłem w ostatnim możliwym punkcie, w Calais.
Trasę pokonał w 8 godzin i 48 minut, najszybciej w 2015 roku. Kanał La Manche przepłynęło jednak ok. 1400 osób, więc pomyślał o innym wyzwaniu. I tak zrodził się pomysł na przepłynięcie z Kołobrzegu na Bornholm.
W międzyczasie wziął udział w Otyliadzie, czyli nocnym maratonie pływania. I znowu rekord: 54,2 km w 12 godzin. Później przyszedł czas na pływanie non stop w basenie przez 24 godziny - pękła bariera 96 km 850 metrów. Jak można się domyślić, jest to rekord.
Prawdziwym wzywaniem było jednak przepłynięcie na otwartej wodzie z Kołobrzegu na Bornholm. Pierwsza próba w 2016 roku była nieudana. Poddał się po 30 km.
- Pokonała mnie martwa fala i następstwa choroby morskiej. Wymiotowałem ja i prawie wszyscy na statku. Zwracałem wszystko, co przyjmowałem. Wiedziałem, że tego dnia się nie uda - mówił.
Po tej próbie przyszedł czas na przemyślenia. Kolejne wyczyny to morze wyrzeczeń, czasu, pieniędzy. Szybko uporał się jednak z natłokiem myśli i po trzech tygodniach był zdecydowany na kolejną próbę. Zaczęło się 28 sierpnia 2017 roku. Wcześniej przez 5 tygodni Karaś i jego zespół stacjonowali w Kołobrzegu, czekając na okno pogodowe.
- Pogoda jest kluczowa - zapewniał. - Czekaliśmy pięć tygodni, czułem wielką presję. Mieszkanie było wynajęte na tydzień, ludzie pobrali urlopy. Połową sukcesu było to, że stanąłem na linii startu. Jeden z dziennikarzy powiedział: "zobaczcie, jakie fale. Nie przepłynie". Przez wiele kilometrów myślałem o tym - uśmiechał.
Największe kryzysy dopadły go na 40 km, później na 90 km. Doszło do nieporozumienia, załoga pomyliła odległość do celu. Karaś czuł się oszukany, wyczerpany psychicznie. Padały cierpkie słowa, ale udało się. O 23:30, po 28,5 godz. płynięcia, wyszedł wreszcie na ląd na Bornholmie. Pokonał dokładnie 100 km i 804 m. Spalił przy tym 26 tys. kalorii, nie spał łącznie 43 godziny. Pływak ani przez chwilę nie może dotknąć łodzi, która cały czas go asekuruje. Jedzenie, czyli m.in. rosół czy tortille, było podawane przez specjalny kij. Karaś płynął na plecach i tak spożywał swoje śniadanie, obiad i kolację.
Jak dojść do czegoś takiego?
- Najważniejsze to znaleźć pasję. Zakochałem się w pływaniu i dla mnie to była frajda - mówił. - Należy też sobie postawić cel i dążyć do niego małymi krokami. Ja dystans 100 km podzieliłem na kilka mniejszych. Wchodząc do wody nie myślałem o tym, że muszę pokonać 100 km. Myślałem o dystansach, które pokonywałem w przeszłości, np. teraz płynę z Helu do Gdyni. Są też wzloty i upadki, jak moja pierwsza próba.
Później przyszedł czas na lekcję pływania pod okiem rekordzisty. Wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem wyczynów Sebastiana Karasia. Kto wie, być może tego dnia w Podolance pływał kolejny rekordzista?