reklama

Niemiec kazał się pakować i wziąć krzyż

Opublikowano:
Autor:

Niemiec kazał się pakować i wziąć krzyż - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościPanią Teresę najbliżsi nazywali Stokrotką. W komplecie z całą rodziną trafiła w wieku zaledwie 4 lat wieku zaledwie 4 lat do niemieckiego obozu zagłady w Soldau, przy którym Dachau uchodził za Rivierę. – Od tamtej pory boję się tłoku, zasłaniam często oczy – odczytał jej wspomnienia ks. Kazimierz Kurek z płockiej Stanisławówki.

Panią Teresę najbliżsi nazywali Stokrotką. To ona właśnie jako 4-letnia dziewczynka trafiła wraz z całą rodziną do niemieckiego obozu zagłady Soldau, czyli Działdowa, w którym zamęczono płockich biskupów. - Od tamtej pory boję się tłoku, często zasłaniam oczy  - wspomina po latach płocczanka.

- Kiedy Niemiec pojawił się wieczorem w domu, od razu kazał się pakować i, co zastanawiające, a nawet nietypowe, zalecił wziąć ze sobą krucyfiks wiszący nad dziecięcym łóżkiem - wspomnienia pani Teresy odczytał podczas spotkania w Domu Darmstadt ks. Kazimierz  Kurek z płockiej Stanisławówki. - Powiedział, że tylko ten krzyż może im teraz pomóc. Mama była w rozpaczy, bo nie wiedziała, co powinna zabierać. Musieliśmy biec na plac.

Salezjanin czytał, a pani Teresa siedziała spokojnie wsłuchana we własną historię.

Sześcioosobowa rodzina Wysockich, ojciec Stanisław, mama Halina, dwóch braci i 13-letnia siostra Zofia wraz z 4-letnią Stokrotką, spędziła całą noc w szpitalu św. Trójcy. Byli strasznie stłoczeni. Na drugi dzień pojawiły się auta ciężarowe z plandekami. Wszyscy, którzy znali choć trochę niemiecki, starali się dociec, gdzie zamierzają ich zabrać.

– Pamiętam rozpacz, masę samochodów, kiedy już dotarliśmy na miejsce, do obozu w Soldau. Rozparcelowali nas po różnych pomieszczeniach. Mama chciała zgarnąć dla nich choć trochę słomy pod posłanie, ale już rodzice musieli spać na betonie. Warunki były straszne, nikt się nie przebierał. No i ten smród, bo bano się iść do latryny, a ta była zbita z desek. Szło się z eskortą strasznie niecierpliwego Niemca, który po upływie 2 minut zaczynał kopać. Ale mimo wszystko mama nas tam zabierała, była taka odważna. Ja nie mogłam na to wszystko patrzeć. Panował głód, posiłki składały się wyłącznie z czarnego chleba i kaszy, do picia kawa zbożowa lub mleko, a właściwie woda zaprawiona mlekiem. Nie pracowaliśmy. Tam tylko całe dnie czekało się  i nasłuchiwało, a wiedzieliśmy już o trwających rozstrzeliwaniach (te odbywały się w pobliskich lasach, Komornickim i Zwierskim). Dlatego mama kazała nam niemalże cały czas poświęcać na modlitwę, zaraz z rana po przebudzeniu i za każdym razem po jedzeniu.

Cały obóz otoczono kolczastym drutem. Nie wolno było się oddalać. Mimo to tata Stokrotki, Stanisław zdołał zobaczyć, jak do obozu przywieźli arcybiskupa Juliana Nowowiejskiego. Dostał za to kolbą w głowę, ponieważ bez pozwolenia znalazł się na zewnątrz.

Dla rodziny Wysockich los okazał się łaskawy, pomimo głodu i chorób, zdołali uratować życie. Siostry po latach dodają, że ten krzyż, który zabrali z domu, był cały czas z nimi. Trudno jest natomiast dokładnie ustalić, ile osób przebywało i zginęło w Działdowie, gdzie początkowo znajdowały się wojskowe koszary 32. Pułku Piechoty. Zresztą pierwszą grupę, jaką przywieźli Niemcy, tworzyli właśnie żołnierze z Modlina. Oprócz jeńców wojennych, w transportach z sąsiednich powiatów przybywali: działacze społeczni, inteligencja, urzędnicy. Według jednych źródeł było tam od 20 tys. do kilkudziesięciu tysięcy więźniów, inne mówią o 200 tys. polskich obywateli. Część z tych osób trafiła z Soldau do kolejnych niemieckich obozów. Więziono tam jeszcze 1558 chorych umysłowo Niemców.

W przypadku osób zamordowanych ponownie rodzą się rozbieżności, bo może tu chodzić o liczbę 3 tys., 15 lub nawet 30 tys. ofiar, jak twierdzono w 1947 roku.

Przez obóz przeszło 288 osób stanu duchownego i zakonnego, z czego zginęło 86, przy czym najwięcej z diecezji płockiej, następnie łomżyńskiej i warszawskiej. Wśród zamęczonych byli m.in. błogosławieni arcybiskup Antoni Julian Nowowiejski  i biskup Leon Wetmański (zostali wywiezieni z płockiego ratusza, w którym byli więzieni, w 1940 r. do Działdowa, gdzie obaj zginęli), salezjanie (sześciu z płockiej Stanisławówki), pasjoniści i kapucyni. Znalazły się tam również siostry pasjonistki z Płocka, siostry służki z Rokicia oraz kapucynki-klaryski z Przasnysza.

Podczas spotkania odczytano krótkie, ale wstrząsające wspomnienie jednej z nich. – Pamiętam, jak na końcu korytarza stał Niemiec. Uderzał małego chłopca kijem dokładnie tak, aby mu dokładnie obić nerki. Bił i bił, aż zrobił to tak mocno, że laska się złamała. Na koniec, nim go wreszcie zostawił, jeszcze go kopnął.

Cztery siostry tuż po wypuszczeniu z obozu zmarły z powodu nabytych w obozie chorób i wyniszczenia organizmu.

Obecnie w lesie w Białutach, jakieś 15 km od Działdowa, znajduje się pięć masowych grobów. – Wszyscy, którzy tam leżą, kochali: kogoś, Boga, Kościół – opowiadał ks. Kazimierz Kurek, który niedawno odwiedzał miejsca kaźni w czasie II wojny światowej. – Tam nawet nie ma nazwisk, aby mogli jakoś zaistnieć - ubolewał.

- Mieszkańców Płocka i Sierpca mordowano w lasku Zwierskiego – relacjonował ks. kan. Marian Ofiara, kustosz Sanktuarium Męczenników Działdowa. – Prosiłem mieszkańców, aby wskazali mi te miejsca, ponoć po wojnie stał tam krzyż, później zniknął. Teraz postawiliśmy kolejny, poświęcony wraz z tablicą w 2013 roku przez biskupa Romana Marcinkowskiego, który odprawił wtedy Drogę Krzyżową

W 1947 roku rozpoczęto ekshumacje 418 ciał. – Ale je przerwano i do dziś ich nie dokończono – mówił dalej kapłan, który odnalazł w Instytucie Pamięci Narodowej 50 teczek dotyczących obozu w Soldau. – Jedną trzecią stanowiły kobiety i dzieci zamordowani strzałem w tył głowy. Według Richarda Heidricha celem obozu miała być likwidacja więźniów politycznych przez rozstrzelanie. Pierwszą egzekucję przeprowadzono 15 grudnia 1939 roku. Zginęło wtedy 36 osób zamordowanych przez własnych sąsiadów (niestety wśród więźniów znaleźli się także tacy, którzy pomagali oprawcom, a według świadectwa jednej z klarysek, przerośli ich nawet w okrucieństwie). Polewano tam ludzi wodą na dwudziestostopniowym mrozie, zakopywano żywcem, wycinano oczy przed śmiercią – wdawał się w coraz bardziej drastyczne szczegóły.

Zanim obóz przestał istnieć, 17 stycznia 1945 roku hitlerowcy ustawili więźniów w czwórki. Długi na blisko 2 kilometry „Marsz Śmierci” szedł w szalejącej zawiei śnieżnej na północ, w stronię Rzeszy. Kiedy 120 więźniów doszło do Zawad Małych, wszystkich rozstrzelano. Armia Czerwona wkroczyła do Działdowa 18 stycznia.

Dziś ks. Ofiara jest przede wszystkim wdzięczny za patronów Działdowa. – My tych wszystkich męczenników traktujemy jak ogromny skarb od diecezji płockiej dla naszego miasta. Grzechem byłoby tak nie czynić, skoro aż trzy błogosławione osoby, biskup pomocniczy Leon Wetmański, arcybiskup Antoni Julian Nowowiejski (nieznane jest miejsce ich pochówku) oraz siostra Maria Teresa od Dzieciątka Jezus (Mieczysława Kowalska, zmarła w obozie na gruźlicę, tuz przed śmiercią zapowiedziała, że poświęca swoje życie na rzecz powrotu sióstr do Przasnysza, co faktycznie nastąpiło 2 tygodnie później, kiedy siostry zostały zwolnione i mogły powrócić do klasztoru), zginęły właśnie na naszej ziemi, do której teraz ciągną pielgrzymi.

Na koniec spotkania powstała pani Teresa Krowicka, wspomniana Stokrotka. Pragnie, aby światła miłosierdzia zapaliły się nie tylko w całej diecezji, ale w całej Polsce. Ksiądz Kurek ponownie poprosił jeszcze o modlitwę w intencji ustania prześladowania chrześcijan we współczesnym świecie.

Fot. Karolina Burzyńska i Jan Waćkowski

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE