reklama

Nazywana bandytką za bycie Polką [FOTO]

Opublikowano:
Autor:

Nazywana bandytką za bycie Polką [FOTO] - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościJest niewysoką i drobniutką blondynką, ubraną w żołnierski mundur. To Weronika Sebastianowicz, pseudonim „Różyczka”, kapitan Armii Krajowej. Miała zaledwie 13 lat, kiedy pojechała na rowerze do lasu złożyć przysięgę Bogu i ojczyźnie. Potem były tortury w więzieniu i pobyt w łagrach. Na Białorusi nazywana jest bandytką za bycie niepokorną wobec władzy i walkę o obronie wszystkiego, co polskie.

Jest niewysoką i drobniutką blondynką, ubraną w żołnierski mundur. To Weronika Sebastianowicz, pseudonim „Różyczka”, kapitan Armii Krajowej. Miała zaledwie 13 lat, kiedy pojechała na rowerze do lasu złożyć przysięgę Bogu i ojczyźnie. Potem były tortury w więzieniu i pobyt w łagrach. Na Białorusi nazywana jest bandytką za bycie niepokorną wobec władzy i walkę o obronie wszystkiego, co polskie.

Piątkowy wieczór, sala „NovegoKina Przedwiośnie” wypełniona całkiem szczelnie. W dolnym rzędzie, tuż obok Jacka Pawłowicza z Instytutu Pamięci Narodowej, siedzi umundurowana kobieta po 80. To Weronka Sebastianowicz. Kapitan Armii Krajowej, prezes Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi. To kobieta wyjątkowa, z życiorysem godnym siłaczki.

Po chwili wszyscy w sali wstają, śpiewają wszystkie zwrotki polskiego hymnu z okazji zbliżającego się dnia na cześć Żołnierzy Wyklętych. Światła ściemniają się, wyświetlany jest film „Weronika i jej chłopcy”. Film, w którym z pozoru ona jest bohaterką, ale tak naprawdę bohaterów trudno zliczyć. Nawet ona tego nie potrafi. Wszyscy zginęli na dalekiej Północy, na Syberii pracując na mrozie przekraczającym kilkadziesiąt stopni poniżej zera. Zostali tam zesłani, jako wrogowie nowego ładu politycznego. Kiedy pani Weronika zamyka oczy, widzi ich twarze. To także ci, których spotkał zaskakujący zwrot akcji po tym, kiedy w Jałcie zmienieno granice. Rozdano karty, odcinając ludzi od swojej ojczyzny, rodziny i domów.

- Ten film jest do bólu prawdziwy – mówił Pawłowicz. Z pomocą dyplomatów udało się mu pojechać do niej na Białoruś. - Witała nas niezwykle elegancko ubrana dostojna dama w małym, skromnym domeczku. Rozmawialiśmy przy małej piersiówce, pokazywała nam bunkry z tamtych czasów. Mamy tu dzisiaj wspaniały klejnot – stwierdził już po filmie. Kiedy zaproponował pani kapitan, aby usiadła, odmówiła. - Ja już siedziałam – zażartowała. I tak oboje stali do końca spotkania.

Spójrzcie, przypomina różyczkę

Weronika Sebastianowicz urodziła się jeszcze w czasie II Rzeczypospolitej, we wsi Pacewicze liczącej około dwustu domów (w tym 24 polskie rodziny i jedna żydowska). Miała brata i siostrę. We wrześniu 1939 najpierw do Polski wkroczyli Niemcy, następnie pojawiła się Armia Czerwona. Pewnego dnia w ich „małym, ładnym domku” na Kresach Wschodnich zjawił się komunista. Chciał zabić jej ojca, Stanisława Oleszkiewicza. - Ojciec pytał się dlaczego. Usłyszał, że jest polskim panem – w istocie prowadził w domu kancelarię, był inżynierem, budował drogi i mosty. Udało mu się we współpracy z innymi gospodarzami położyć bruk na wiejskiej drodze. - Kiedy wycelował karabin, siostra podbiła broń do góry tak, że ta wystrzeliła w sufit – opowiadała. - Ojcu udało się zbiec - schował się w chlewie należącym do sąsiada.

Jej brat Antoni, pseudonim „Iwan”, poszedł walczyć. - Dla mojej mamy wciąż był dzieckiem. Piekła dla niego chleb i nosiła mu koce. Kiedy ja miałam już 12, 13 lat, sama zaczęłam chodzić do tego lasu – i to wtedy dotarło do niej, że chciałaby sama złożyć przysięgę Armii Krajowej. To był 1944 rok. Brat sprzeciwił się. Uważał, że jest na to zbyt młoda. - Uprosiłam go – więc w wyznaczonym dniu przysięgi pojechała rowerem do lasu. - Komendant spytał mnie, jaki bym chciała pseudonim. Kapelan spojrzał na mnie i powiedział, że jestem taka młoda, zupełnie jak różyczka - i tak już zostało.

Czy zabijała? - Zrozumcie, że pragnęliśmy walczyć za kraj, tak wielka tkwiła w nas wiara, a tu nic z tego nie wyszło. O moim bracie nawet w książkach pisali, kogo zabił, ale może taka była potrzeba. Osobiście tego nie robiłam – odpowiadała w filmie. Zbierała informacje na temat rozlokowania oddziałów NKWD i Armii Czerwonej. Z łącznikami nosiła zaopatrzenie do bunkrów w lesie.

Zdołała ukrywać się przed aresztowaniem do 1951 roku. Siedziała w karcerze razem ze szczurami, nocami byla torturowana. Łamano jej palce za pomocą drzwi i kopano. Uszkodzono czaszkę. - Rano ciągnęło mnie pod ręce dwóch milicjantów, nie mogłam iść o własnych siłach – opowiadała w filmie. - Pytałam, za co? Za to, że kocham swoją ojczyznę? - nie pojmowała. W więzieniu spędziła pięć miesięcy. Zapadł wyrok: 25 lat pozbawienia wolności, pozbawienie praw publicznych na pięć lat i konfiskata mienia. Przed wyjazdem miała chłopca. - Udało się przekazać list dla niego. Poprosiłam, „Jasiu, nie czekaj na mnie”.

Paciorki różańca z chleba

Tak znalazła się na zesłaniu. Początkowo towarzyszyła jej mama, która także otrzymała podobny wyrok. W Workucie żartowali, że zima trwa 12 miesięcy, reszta to lato. W 1952 roku przewieziono ją do łagru pod Krasnojarskiem. Ciężką, ważącą 36 kg piłą wycinali drzewa. Weronika ważyła 45 kg. Na dobę dostawali 300 gramów chleba i to tylko wtedy, jeśli wyrobili normę. - Był też owies, taki jak dla konia. Trudno to wszystko opisać słowami. Cała Północ i Syberia usłana była ciałami. Jeśli Bóg pozwoli na zmartwychwstanie, to podniesie się ziemia. Nie wiem, co by z nami było, gdybyśmy nie mieli w sobie wiary. Robiliśmy tam paciorki różańca z chleba. Z pracy na potężnym mrozie wracałyśmy wycieńczone i głodne. Wtedy modliłyśmy się do Matki Bożej. Nie marzyłam o dyskotekach. Naszym pragnieniem było najedzenie się chlebem do syta, ponowne spotkanie rodziców.

W łagrze, w październiku 1952 roku dowiedziała się o śmieci brata. - Został ciężko ranny. Ostatnim nabojem odebrał sobie życie. Pamiętam zaproszenie od jednego z mężczyzn należących do UB. Stwierdził, że może mnie pocieszyć. Pomyślałam, że może chodzi o zwolnienie, a on mówi: „twój brat, bandyta, został zabity”. Nawet nie pamiętam, jak od niego wychodziłam - następnego dnia potrafiła tylko rozmyślać o rodzicach w łagrze i śmierci brata. - Szczekały psy, a ja nie dostrzegałam sensu życia. Miałam 21 lat. Postanowiłam odebrać sobie życie i tak poszłam pod jedno ze ścinanych drzew, ale nic mi się nie stało. Cala zapłakana wyszeptałam „Matko Najświętsza, wybacz mi. Nigdy więcej tego nie zrobię”. Nawet nie wiem, gdzie pochowano Antoniego, chociaż szukałam po archiwach. Wszędzie twierdzą, że nie wiedzą, ale to nieprawda. Oni wszystko mają, tyko nie chcą dać.

Dzięki amnestii po śmierci Stalina zmniejszono jej wyrok do 15 lat. Z łagru wyszła w grudniu 1955 roku. Wzięto pod uwagę jej młody wiek zaciągnięcia się do szeregów AK. Kiedy już wróciła, nawet nie szukała ukochanego. - Myślałam, że już wyszedł za mąż – mimo to spotkali się przypadkiem na zabawie. - Po 40 minutach zaproponował ślub.

Człowiek instytucja

Po powrocie z łagru ciężko było o pracę. Nie udało się wrócić do ojczyzny - Tylko po co zatrzymali tę bandytkę – nie rozumiała. - Najbardziej boli to, że tak nas sprzedali, zostawili – nawiązywała do zmiany politycznych granic. Dzisiaj już nawet nie marzy o powrocie na stałe. Czuje się związana z ziemią, która niegdyś należała do Polski, z grobami poległych żołnierzy, którymi się opiekuje.

- Trzyma mnie złożona przysięga, aby walczyć do końca – zapewniała, ponieważ po rozwiązaniu Armii Krajowej Polacy na Kresach Wschodnich ponownie złożyli przysięgę w 1945 roku w Zrzeszeniu „Wolność i Niezawisłość”. - Historycy twierdzą, że AK przegrała, a ja się z tym nie zgadzam. Zachowaliśmy w sobie polskiego ducha i walczymy do dziś o naszą godność. Broniliśmy Polaków, kościołów, wszystkiego, co związane z polskością. Wy skończyliście z walką, my wciąż walczymy. Napisy po polsku są ścierane. Ale im gorzej się dzieje, tym mamy więcej sił do walki. Nie podporządkujemy się – wciąż mają sztandar i noszą polskie mundury. Chociaż to zabronione, występują w nich na uroczystościach, które organizują. - Czujemy się Polakami z krwi i kości, i tęsknimy do ojczyzny. Zachowaliśmy wiarę i tradycję – ona jednak chciałaby doczekać takiego czasu, kiedy tych granic już nie będzie.

- Pani Weronika to człowiek instytucja – uznał Jacek Pawłowicz. - Opiekuje się swoimi „chłopcami z AK” i ich rodzinami, wynajduje ich, szuka we wsiach i miasteczkach. Organizuje dla nich mundury. Kiedy z nimi rozmawiałem, nie marzyli o paczkach z Polski, tylko o tym, aby zostali pochowani w mundurze polskiej armii – w czym pomaga im jak może ich „Różyczka”.

Nazywają ich bandytami

W 2014 roku Weronika Sebastianowicz stanęła przed sądem w Grodnie za zbiórkę świątecznych paczek dla AK-owców. Krzyż, który postanowili m.in. w obecności konsula generalnego RP w Grodnie Andrzeja Chodkiewicza, aby upamiętnić dowódcę oddziału AK Anatola Radziwonika, ps. „Olech”, i innych poległych w obwodzie grodzieńskim w walkach z NKWD w 1949 roku, został spiłowany i wywieziony. Ją i Mieczysława Jaśkiewicza skazano na karę grzywny za zorganizowanie nielegalnego zgromadzenia (uroczystości odbyły się na prywatnej posesji i zgromadziły około 150 osób). W rzeczywistości było to nabożeństwo. Po tych wydarzeniach rzecznik polskiego MSZ powiedział o wyroku, że „przypomina mu represje z mrocznych czasów dyktatur komunistycznych”.

Kobieta sądzi, że jest śledzona. - Ile będę żyła, tyle postawię kolejnych krzyży, aby uczcić pamięć mojego brata i resztę poległych. Czy coś takiego można wybaczyć? Nigdy. Te dwie litery AK, nigdzie nie wolno o nich mówić – relacjonowała kapitan. - Nazywają nas bandytami. Nie mamy tam żadnego wsparcia, nawet własnego pokoju. Z nami się po prostu nie rozmawia. Jako prezes stowarzyszenia mam wojsko, w którym w praktyce zajmuję stanowisko generała. Nie pokonali nas do dziś – tu Jacek Pawłowicz z IPN przypominał jedne z takich uroczystości. - Szli w mundurach z tymi orzełkami i opaskami. Polacy powinni uczyć się od nich szacunku do własnego godła i barw narodowych. Ona tego nie powie, ale wszystko robi za swoje pieniądze, bo tacy tam są Polacy. Trzymają się razem i pomagają sobie wzajemnie – a pani Weronika przyznała, że ta mizerna kwota, która dysponuje, rozchodzi się migiem. Starczy może na tydzień, półtora tygodnia. Kiedy rozwozi paczki z Polski, płaci za benzynę. - Jestem sama i nie na tyle głodna jak w Workucie – hardo odparła.

Płoccy kibice obdarowali gościa szalikiem i koszulką z napisem „Pani Weronika”. Uhonorowali ją harcerze. - Nikt nie motywuje tak, jak pani i pani życie – komentowano na koniec spotkania. W międzyczasie odbyła się zbiórka pieniędzy, aby wspomóc jej działania. Planowana jest kolejna.

Czytaj też:

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE