reklama

Jeśli widowni brak, teatr jest do d...

Opublikowano:
Autor:

Jeśli widowni brak, teatr jest do d... - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościUchodził za ekstrawaganckiego, po gabinecie jeździł rowerem, a zamiast garnituru i krawatów, wolał sweter. Taki był Jan Skotnicki, założyciel płockiego teatru, który zamiast dać drapaka, podjął wyzwanie. - Ludzie muszą przychodzić do teatru. Jeśli do niego nie chodzą, to znaczy, że taki teatr jest do d… - mówił bez ogródek.

Uchodził za ekstrawaganckiego, po gabinecie jeździł rowerem, a zamiast garnituru i krawatów, wolał sweter. Taki był Jan Skotnicki, założyciel płockiego teatru, który zamiast dać drapaka, podjął wyzwanie. - Ludzie muszą przychodzić do teatru. Jeśli do niego nie chodzą, to znaczy, że taki teatr jest do d… - mówił bez ogródek.

- Teatr jest potrzebny nawet dla tych, którzy do niego nie chodzą – bo istnieje jako alternatywa – jako wyrzut sumienia – jako obiekt zazdrości i nienawiści – ale istnieje – przywołał w poniedziałek marszałek Adam Struzik słowa Jana Skotnickiego podczas uroczystości odsłonięcia tablicy i nadania imienia pierwszego dyrektora i zarazem założyciela scenie kameralnej w płockim teatrze. – I to jest najważniejsze. Bo istnienie kultury w krwioobiegu życia naszego społeczeństwa wypływa właśnie poczucia odpowiedzialności wobec tradycji kultury narodowej. Chciałbym teraz tym skromnym gestem ocalić go od zapomnienia.

Tablicę, w dniu 40. rocznicy od pierwszej profesjonalnej premiery, odsłoniła siostra Jana Skotnickiego, Elżbieta Skotnicka-Illasiewicz oraz prezydent Płocka w latach 1973-1981, Henryk Rybak. – Jest piękna – oceniła tablicę siostra założyciela płockiego teatru. Przyznała, że kiedyś miała nadzieję, że jej brat będzie tworzył opery. – Na szczęście zakończył karierę sztuką wypełnioną twórczością Fryderyka Chopina.

Chodziło o płocką adaptację „Lata w Nohant” Jarosława Iwaszkiewicza, której fragmenty wczoraj przypomniano, podobnie jak sztuki o Michale Drzymale, "Nie było nas, był las". – Tak było jeszcze 5 lat temu, ale była to ostatnia sztuka, jaką jeszcze udało mu się przed śmiercią wyreżyserować – przypominał obecny dyrektor, Marek Mokrowiecki.

A co do byłego prezydenta, to w 1975 roku wszyscy dziwili się, że zamiast wodociągów i kanalizacji, on otwiera teatr, skoro jeden z jego poprzedników, burmistrz Płocka w 1812 roku, na ten pierwszy ofiarował sześć korców zboża.

Teatr czterech godzin albo ucieczka

W taki sposób rozpoczęła się poniedziałkowa uroczystość upamiętniająca 40-lecie istnienia placówki, która pierwotnie powstała jako odwzorowania francuskiej koncepcji „Maison de la Culture”, gdzie miało dojść do fuzji teatru zawodowego i amatorskiego, z biblioteką miejską i kinem studyjnym. Już na samym początku powstała także mała scena w podziemiach, czyli tzw. „Piekiełko” na zaledwie 56 osób. Roboczo nazywano całość „Teatrem czterech godzin”. Bo to właśnie Skotnicki mawiał, że teatr absolutnie nie powinien kończyć się wraz z opadnięciem kurtyny.

Zawojować świat? Teatr może być do d…

W Płocku spędził 5 lat. Po latach przyznał, że gdyby wiedział, co go tu czeka, być może szukałby natychmiast możliwej drogi ucieczki. Sam o sobie słyszał, że zwariował, porywając się na coś takiego. A jednak został. W krótkim wywiadzie, którego udzielił początkującemu reżyserowi, Alkowi Pietrzakowi, mówił, że wraz z ekipą ściągniętych do Płocka pracowników zbudowali teatr od podstaw na miarę swoich wyobrażeń. – Ale potem była porządna premiera, „Cud mniemamy, czyli Krakowiacy i Górale” i szereg dobrych przedstawień, aż zaczęły się problemy, aby przeżyć. Ludzie muszą przychodzić do teatru. Jeśli do niego nie chodzą, to znaczy, że taki teatr jest do dupy. Młodzi, po różnych szkołach teatralnych, liczyli, że tu zawojują świat, ale tu nie dało się go zawojować. W dodatku w świecie teatru nie ma niczego nadzwyczajnego.

Bo kto nie lubi Kaczora Donalda…

Ale pomimo wszystko trwanie płockiego teatru uważał za osiągnięcie. Tylko żałował, że było tak mało bajek. – Trudno jest uczciwie zrobić przedstawienie dla dzieci, bo te są kosztowne – uważał Skotnicki, a po chwili z rozbrajającą szczerością dodawał, że Amerykanie są od nas lepsi, bo wymyślili … Kaczora Donalda.

Dobry duch czuwa

– Człowiek musi tak kombinować, by coś z tego życia po nim pozostało – powiedział w ostatnim kadrze w stronę kamery. Trzy lata później, w 2013 roku, zmarł. Wczoraj, podczas wieczoru pełnego wspomnień, wiele osób deklarowało, że nie kto inny, tylko Jan Skotnicki będzie dobrym, opiekuńczym duchem dla teatru i sceny kameralnej.

Naprawiać świat bez alkoholu…

- Miał w sobie powagę, ale i umiał nie być fachowcem, tylko prawdziwym jajcarzem. Pozostawał w teatrze studenckim – wspominano, po czym przywołano anegdotę, jak to Skotnicki postanowił naprawiać świat i w tym celu wygłosił kazanie na temat korzystania z alkoholu. Bo skoro Polacy dużo piją, a żeby było jeszcze lepiej, czynią wręcz z tego narodową tradycję, choć ta w rzeczywistości nigdy nie istniała, skoro wódka taka droga. A potem sam się podobno zawstydził własnymi słowami. Okazało się jednak, że jego kazanie wzięły sobie do serca trzy panie, które obiecały mu, że odtąd w przedstawieniach tej wódki będzie już o wiele mniej, no może tak po jednym kieliszku, góra dwóch. I na te słowa Skotnicki znów się zarumienił. Na koniec te same panie wręczyły mu plastikowe torby. W środku znalazł placek i 2 potężne butelki samogonu.

Prorok od autostrad

Według Marka Mokrowieckiego okazał się prorokiem w kwestii budowy autostrad, kiedy przyszło Skotnickiemu ustosunkować się do tego, co to właściwie znaczy być Europejczykiem. – Powoli je pobudujemy – czytał słowa swojego poprzednika. – Ale nie wiadomo, czy nas będzie stać, by z nich skorzystać.

Eksponat przemówił

Na scenie pojawił się Krzysztof Szuster, który 40 lat temu brał udział w „Krakowiakach Góralach”. – Później stanę na wystawie, jako eksponat – żartował. – Profesor zarażał teatrem. Raz nawet poprosił mnie, aby w dalszej karierze już nigdy nie zaśpiewał. Dotrzymałem słowa.

Ostatnie piwo z profesorem

Swoimi wspomnieniami podzielił się ze wszystkimi także były dyrektor płockiego teatru, Tomasz Grochoczyński. – Kiedy pierwszy raz zjawiłem się w jego gabinecie, natychmiast uciekałem pod ścianę. Rozjechałby mnie rowerem, którym jeździł po pomieszczeniu, a ja musiałem siedzieć na jego miejscu i słuchać. Wyszło na to, że zostałem na nim 5 lat, jako jeden z kolejnych dyrektorów.

O tym rowerze wspominał też Mokrowiecki, podobnie jak o sandałach i swetrze zamiast garnituru i krawata, co wówczas raczej uchodziło za skandaliczne. A teraz profesor powrócił do Płocka na zawsze, by zostać duchem naszego teatru. Na koniec, zanim scena opustoszała, rozpoczęła się jeszcze mała dyskusja, kto faktycznie zdążył wypić ostatnie piwo z Janem Skotnickim, wierzącym, że teatr jest dla jego pracowników drugim domem.

Czytaj też:

Fot. Portal Płock

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE